[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aurą i dlatego nie ma tu dla mnie miejsca.
Pani D'Arcy słuchała w milczeniu marszcząc tylko
czoło.
— Ależ Jennifer'— wtrąciła wreszcie — nawet, jeśli
Roy rzeczywiście nie chce cię poślubić, to jeszcze nie
powód, żebyś wyjeżdżała z Tahiti. Przyzwyczaiłam się
do ciebie. Jesteś dla mnie jak córka i będzie mi ciebie
ogromnie brakowało.

Mnie też będzie pani brakowało, pani D' Arcy—
odrzekła Jennifer. — Ale nie mogę tu dłużej zostać.
Wie pani o tym, że kocham Roya. To byłoby straszne,
gdybym widywała go codziennie...

Rozumiem cię, moje dziecko — westchnęła pani
D'Arcy. — Tak głęboko wierzyłam, że Roy i ty...
— Niestety, nasze marzenia nie zawsze spełniają się
— przerwała jej cicho Jennifer. — Gdy Roy już
poślubi Aurę na pewno zmieni pani zdanie i powitają
serdecznie w tym domu.
WIELKA MIŁOŚĆ NA TAHITI
139
— Nie, nigdy! — obruszyła się starsza dama. —
Nigdy nie pogodzę się z tą kobietą. Jeśli Roy ją poślubi,
to jego sprawa. Nigdy jednak nie dam im swojego
błogosławieństwa.
Pani D'Arcy podniosła się zdenerwowana z krzesła.
Mi mo, że była niewielkiej postury, wyglądała teraz
nieomal majestatycznie.
— Myślę, że rozmawiałyśmy już zbyt długo. Musisz
położyć się i wypocząć.
Po tych słowach, przyjaźnie skinąwszy głową, opuś­
ciła pokój.
18
Czwartego
dnia po wyjeździe Roya i Aury na
pobliską wyspę,
Jennifer zbudziła się jeszcze przed
wschodem słońca. Stan jej zdrowia nie budził już
zastrzeżeń, choć miewała niekiedy lekkie bóle głowy.
Również rana na czole goiła się świetnie. Opatrzona
była zaledwie małym plastrem.
Skoro zbudziła się o tak wczesnej porze, postanowi­
ła skorzystać z okazji i przyjrzeć się wschodzącemu
słońcu. Pośpiesznie ubrała się, po czym zbiegła cicho ze
schodów. W domu panowała głęboka cisza.
Czekała na werandzie, oparta o barierkę, na pierw­
sze zwiastuny nadchodzącego dnia. Pamięcią cofnęła
się kilka dni wstecz do podobnej sytuacji, tyle, że
wówczas obserwowała zachód słońca, zaś obok stał
Roy czule obejmując ją ramieniem...
Jennifer westchnęła. Było i minęło. Roy nigdy nie
weźmie już jej w swe silne, opiekuńcze ramiona. Nie
skoczona zarazem.
— Wróciłem późno w nocy — odparł. — Bardzo się
spieszyłem i oto jestem.

Dobrze bawiłeś się z Aurą? — Nie potrafiła nie
zadać tego pytania.
— Aura nie wróciła ze mną — odpowiedział cicho
Jennifer zmarszczyła czoło. — Obawiam się, że nie
rozumiem.
Roy powoli zbliżył się do niej. Stanąwszy przed
nią wyciągnął rękę, lecz Jennifer cofnęła się gwałto­
wnie.
Odezwał się do niej głosem niezwykle czułym i
delikatnym:
— Najwyższy czas,
żebyśmy porozmawiali szcze­
rze, Jennifer. Jestem ci winien wyjaśnienia, gdyż wielu
spraw nie możesz zrozumieć.
— Jakich spraw?
— Zaszło nieporozumienie, Jennifer. Aura nic dla
mnie nie znaczyła i . . .
— Ależ Roy — przerwała mu — po tym co od niej
usłyszałam trudno mi w to uwierzyć.

Pozwól, że wytłumaczę ci wszystko — poprosił.
pocałuje... Pozostało jej jedynie wierzyć, że spotka
kiedyś człowieka, którego pokocha miłością równie
namiętną i prawdziwą, mężczyznę, który pomoże jej
zapomnieć o Royu.
Nagle, wydało się jej, że słyszy głos Roya. Przeszły
ją ciarki. Czy ma halucynacje? Nie, to naprawdę był
Roy.
— Jennifer? — spytał zatroskany — co robisz na
werandzie o tak wczesnej porze? Powinnaś spać.

Roy? Wróciłeś? — zawołała wystraszona i za­
— Proszę—zgodziła się. — Nie będę ci przerywała.
— Tej nocy, kiedy nalegałaś na rozmowę ze mną
posprzeczałem się z Aurą — zaczął. — Powróciwszy
po południu do biura od razu zorientowałem się, że
ktoś zrobił poprawki na projektach. Zmusiłem Aurę
do wyjawienia prawdy i wreszcie przyznała się, że to
ona naniosła zmiany na planach. Wyznała przy tym
całą prawdę i w ten sposób dowiedziałem się na jakie
nieprzyjemności byłaś narażona od chwili przybycia
na wyspę. Uwierz mi , Jennifer, nie miałem o tym
pojęcia!
Jennifer słuchała go w milczeniu.
W jej
sercu
zawitała nadzieja, nadal nie rozumiała wielu rzeczy.
— Dlaczego zatem Aura była pewna twojej miłości?
— Obawiam się, że błędnie interpretowała mój sto­
sunek wobec niej — odparł. — Jak daleko sięgam
pamięcią, nie mogę sobie przypomnieć, bym kiedykol­
wiek dawał jej do zrozumienia,że łączy nas coś więcej niż przy
— Peterowi?
Roy przytaknął. Nie pytając skąd zna imię jego
przyjaciela mówił dalej: — Gdy Peter umierał, poprosił,
żebym zaopiekował się jego małą siostrzyczką. Przez te [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl