[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cohen. - Spojrzałam na Granta. - I tak się stało. Ona żyje.
Opadł na krześle z palcami na liście.
- Chcesz tam jechać.
- Muszę.
- Jak? Przejechać przez cały kraj? - Grant zmrużył oczy. - Znam to
spojrzenie.
Zawahałam się i podniosłam prawą rękę, patrząc na fragmenty zbroi
okrywające moje palce i nadgarstek.
- Mogę tam być w kilka sekund.
- Nie warte ryzyka, Maxine. Nie wiesz co robisz z tą rzeczą. Możesz
wylądować w Nowym Jorku, zanim on jeszcze był Nowym Jorkiem. I co wtedy?
- Odkrywanie Ameryki zanim Europa miała do mnie jakąś sprawę. 
Odpowiedziałam sucho.  Kto jedzie na wakacje?
Grant potrząsnął głową, zacisnął mocno szczęki z niepokoju.
Zrozumiałam. Wiedziałam więcej o próbach podróży w czasie. Oglądałam
telewizję. Ludzie, którzy zawiedli z tym gównem, zwykle kończyli niszcząc
świat. Miałam już dość tego na swoim koncie, dziękuję bardzo.
Ale ona skierowała wiadomość do ciebie, po imieniu  wyszeptał głos w
mojej głowie.  Twoje imię.
Zacisnęłam zęby. Powiedział:
- Musisz lecieć. I ja razem z tobą.
- Wiem  powiedziałam patrząc na swoje ręce, na zbroję. Czując się jak
Zee, niezdolna spojrzeć nikomu w oczy. Gdy Grant nie odpowiadał, zmusiłam
się by spojrzeć mu w oczy i znalazłam je wpatrujące się we mnie.  Myślałeś, że
zamierzam się sprzeczać?
- Zazwyczaj tak robisz.  Powiedział szorstko.  Samotny wojownik.
Udający się na pustynię, bijący się w pierś, że nie chce by komuś stała się
krzywda.
Uderzyłam się w pierś.
- Nie chcę by komuś stała się krzywda.
- Brzmi to seksowniej, gdy jesteś nago.
Chciałam pacnąć go w głowę.
- Czy to nie zbyt wiele - przyznać, że nie chcę być przeciw tobie?
Zacisnął szczękę.
- Nie.
- Dobrze.  Błądziłam wzrokiem, nie mogąc poradzić sobie z
intensywnością jego spojrzenia.
Zbyt wiele lat spędzonych samotnie, zbyt wiele oczekiwań, którym trzeba
sprostać. Dlatego zawsze chciałam być sama. A tutaj, ten człowiek wstrząsnął
mną emocjonalnie. Wciąż byłam nieprzyzwyczajona do uczuć. To, co czułam do
niego, przeczyło słowom.
Moja skóra była napięta. Spojrzałam przez okno, znajdując niewiele
jaśniejsze zachmurzone niebo. Ale słońce momentami pojawiało się na
horyzoncie, wyglądając zza chmur. Zwit.
Zee obszedł laptop, ciągnąc Deka i Mala za ich ogony. Przyglądał mi się
uważnie. Raw i Aaz upuścili swoje pudełko z żyletkami i wdrapali się bliżej.
Wszystkie wczołgiwały się na moje kolana, owijając mnie ciasno swoimi
długimi, ostrymi ramionami. ZAGORZAAE, DZIKIE uściski. Czułam napięcie
ich małych ciał, wahanie, zbyt wiele pozostałego w ciszy niezdecydowania. Oni
to wiedzieli, ja to wiedziałam. Nic nie można było teraz z tym zrobić.
Pocałowałam ich głowy myśląc o mojej matce i babce, słuchając symfonii
pomruków wydobywającej się z ich ciał niczym grzmot.
- Zpijcie dobrze,  wyszeptałam.
Poczułam wschód słońca. W mgnieniu oka małe demony zniknęły w
moim ciele okrywając mnie dymem i ogniem. Pięć par oczu lśniło w moim ciele.
Każdą część mnie, począwszy od palców u stóp po połowę mojej szyi i głowy,
pokrywały tatuaże: moi chłopcy. Mrowienie pod ubraniem oznajmiało, że
pogrążali się w niespokojnych snach.
Moja twarz była wyjątkiem, ale chłopcy mogli zmienić pozycję w jednej
chwili czyniąc mnie zupełnie nie do zranienia, jeśli powstało jakieś zagrożenie.
Nic nie mogło mnie zabić, gdy spali pod moją skórą. Ani kula, ani ogień, ani
bomba atomowa. Jeśli znalazłabym się pod wodą, chłopcy oddychaliby za mnie.
Gdybym została wrzucona do dołu bez jedzenia i picia, chłopcy karmiliby mnie
własnymi siłami.
Ale tylko, gdy słońce było na niebie. Nocą zmieniałam się w zwykłą
śmiertelniczkę.
Zbroja na mojej ręce także zmieniała swój wygląd. Bez chłopców pod
skórą metal był prostym, pozbawionym ozdób, wypolerowanym kawałkiem
srebra. Teraz, jak kameleon, był on przytłumiony by dopasować czarne cienie na
mojej skórze. Ryciny zwinięte delikatnie w linie, pojawiające się w tajemniczy
sposób mieszanką wag i ostrych kątów, które były z kości, włosów i pazurów.
Jak róże - pomyślałam patrząc na moją opancerzoną rękę, następnie
spojrzałam na kopertę FedEx, gdzie umieściłam fragment twardej ludzkiej
skóry.
Grant podążył za moim wzrokiem.
- To będzie okropne.
- Zawsze jest.  Powiedziałam i sięgnęłam po laptopa by zacząć szukać
samolotu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl