[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakby miał zamiar wziąć ją w ramiona i zatańczyć.
W salonie domu Duvijia i Eloisy Pacheco w Rio Lucio
są dwa drewniane czerwone krzesła z bocznymi poręczami
i rzezbionym oparciem mówi i kładzie prawą rękę na jej
lewym ramieniu. Holly cieszy się, że włożył rękawiczki.
Na jednym z czerwonych krzeseł kontynuuje świr
stoi tania ceramiczna figurka świętego Antoniego. Na
drugim figurka chłopca w stroju ministranta.
Kim jest ten chłopiec?
Figurka symbolizuje ich synka, również o imieniu
Anthony, który w wieku sześciu lat zginął przejechany
przez pijanego kierowcę. To zdarzyło się przed pięćdziesię-
ciu laty, kiedy Duvijio i Eloisa mieli po dwadzieścia kilka
lat.
Nie będąc jeszcze matką, lecz mając nadzieję nią zostać,
Holly nie potrafi sobie wyobrazić bólu po takiej stracie, tak
nagłej i tak okropnej.
Ołtarzyk mówi.
Tak, ołtarzyk z czerwonych krzeseł. Nikt nie usiadł
na żadnym z nich od pięćdziesięciu lat. Krzesła są dla tych
dwóch figurek.
Dla dwóch Antonich poprawia go Holly. Zwir chy-
ba nie potraktował tego jako korekty.
Wyobraz sobie mówi smutek, nadzieję, miłość i
rozpacz, które skupiały się na tych figurkach. Pół wieku
intensywnych pragnień nadało tym przedmiotom olbrzy-
mią, moc.
Holly przypomina sobie dziewczynkę w koronkowej su-
kience, pochowaną z medalikiem świętego Krzysztofa i fi-
gurką Kopciuszka.
Któregoś dnia odwiedzę Duvijia i Eloisę, kiedy nie bę-
dzie ich w domu, i zabiorę ceramiczną figurkę chłopca.
Ten człowiek ma wiele twarzy wśród nich okrutnego
rabusia cudzej wiary, nadziei i drogocennych wspomnień.
Nie interesuje mnie druga figurka, święty Antoni, ale
chłopiec jest totemem o magicznym potencjale. Zabiorę go
do Espanoli...
Gdzie twoje życie ponownie się odmieni.
Do głębi mówi świr. Może nie tylko moje życie.
Holly zamyka oczy.
Czerwone krzesła szepcze tak, jakby wyobrażała
sobie to wnętrze.
W tym momencie stanowi to dla niego chyba wystar-
czającą zachętę.
Mitch będzie tutaj za dwadzieścia kilka minut mówi
po krótkim milczeniu.
Serce bije jej szybciej na tę wiadomość, lecz nadzieję
tłumi lęk i Holly nie otwiera oczu.
Pójdę teraz go wypatrywać. Przyniesie pieniądze do te-
go pomieszczenia... i wtedy nadejdzie czas decyzji.
Czy w Espanoli jest kobieta z dwoma białymi psami?
Widzisz je?
Widzę psy, które znikają w śniegu.
Nie wiem. Ale jeżeli je widzisz, jestem pewien, że mu-
szą być w Espanoli.
Widzę siebie, widzę, jak śmieję się razem z nią. A psy
są takie białe. Holly otwiera oczy i spotyka jego wzrok.
Lepiej idz i go wypatruj.
Dwadzieścia minut przyrzeka mężczyzna i wy-
chodzi z kuchni. Holly stoi chwilę nieruchomo, dziwiąc się
sama sobie. Białe psy, kto by pomyślał... Skąd jej to przy-
szło do głowy? Białe psy i śmiejąca się kobieta.
Ona sama śmieje się niemal z jego łatwowierności, ale
nie śmieszy jej to, że weszła mu do głowy dość głęboko, by
wiedzieć, jakie zadziałają na niego fantazje. Fakt, że może
w ogóle poruszać się po jego szalonym świecie, nie stanowi
bynajmniej powodu do dumy.
Przechodzi ją dreszcz i siada na podłodze. Ma zimne
dłonie i czuje chłód przy każdym skurczu kiszek.
Sięga pod sweter, miedzy piersi i wyjmuje gwózdz z bius-
tonosza.
Chociaż czubek jest ostry, wolałaby, żeby był jeszcze
ostrzejszy. Nie ma niczego, o co mogłaby go zaostrzyć.
Trzymając gwózdz za główkę, skrobie nim o ściankę,
usypując pod nią mały kopczyk gipsu.
Nadeszła pora.
Kiedy była małą dziewczynką, bała się przez jakiś czas
zrodzonych z bujnej wyobrazni nocnych potworów: miesz-
kających w szafie, pod łóżkiem, za oknem.
Jej babka, poczciwa Dorothy, nauczyła ją wierszyka,
który, jak twierdziła, odpędzi każdego potwora: unicestwi
te w szafie, obróci w pył te pod łóżkiem i odegna na bagna i
do jaskiń te zza okna.
Wiele lat pózniej Holly odkryła, że wiersz, który uleczył
ją ze strachu przed potworami, ma tytuł %7łołnierska modli-
twa. Napisany przez nieznanego brytyjskiego żołnierza, zo-
stał odnaleziony na kartce w okopie w Libii podczas bitwy
pod Al-Akbajlą.
Holly recytuje go teraz cicho na głos.
Pozostań ze mną, Boże, Noc jest ciemna, Noc jest zimna.
Gaśnie we mnie ostatnia Iskierka odwagi. Noc jest długa.
Bądz przy mnie, Boże, i dodaj mi siły.
Waha się tylko przez chwilę Nadeszła pora.
64
Mitch maszerował poboczem drogi w butach oblepio-
nych błotem i mokrymi liśćmi, w pogniecionym i brudnym
ubraniu, z plastikową białą torbą przyciśniętą do piersi,
tak jakby trzymał w niej niemowlę, i oczyma tak rozpalo-
nymi, że gdyby działo się to w nocy, oświetlałyby przed nim
drogę.
Każdy mijający go policjant powinien mu się bacznie
przyjrzeć. Wyglądał jak uciekinier, szaleniec albo połącze-
nie obydwu.
Pięćdziesiąt jardów dzieliło go od stacji benzynowej i mi-
nimarketu. W powietrzu trzepotały reklamujące sprzedaż
opon proporce.
Zastanawiał się, czy ktoś podwiózłby go do domu Turn-
bridge a za dziesięć tysięcy dolarów. Chyba nie. Przyjrzaw-
szy mu się bliżej, większość ludzi obawiałaby się, że zabije
ich po drodze.
Proszący o podwiezienie, wymachujący dziesięcioma ty-
siącami dolców facet o wyglądzie włóczęgi z pewnością
wzbudziłby podejrzenia kierownika stacji. Mógłby wezwać
gliniarzy.
Mimo to szukanie okazji wydawało się jedynym wyjściem
oprócz sterroryzowania jakiegoś kierowcy, a tego nie chciał
robić. Facet mógł nierozważnie złapać za broń i oberwać
przypadkiem kulką.
Kiedy podchodził do stacji benzynowej, z drogi zjechał
cadillac escalade i zatrzymał się. przy najdalszym dystry-
butorze. Wysiadła z niego wysoka blondynka, zostawiła
otwarte drzwiczki i ściskając w ręku torebkę, ruszyła do
minimarketu.
Oba rzędy dystrybutorów były samoobsługowe. W pobli-
żu nie kręcili się żadni pracownicy.
Inny klient tankował forda explorera \ czyścił szyby gu-
mową wycieraczką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]