[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zagubiła w komputerze ostatnie rachunki.
- One muszą tu być - odezwała się Mariah roztrzęsionym
głosem. - Dałabym głowę...
- Uspokój siÄ™, Mariah, i nie Å›pieszÄ…c siÄ™, przejrzyj wszy­
stkie dokumenty - poradził Sawyer.
- A jeśli uspokoi się, przejrzy i nie znajdzie? - zapytał
Christian z sarkastycznÄ…, niby to zafrasowanÄ… minÄ….
- Znajdzie - upewnił go brat.
Mariah podziękowała mu bladym uśmiechem.
Christian zerwał się z krzesła i podbiegł do komputera.
- BiorÄ™ to na siebie, bo jeszcze zastosujesz jakÄ…Å› zÅ‚Ä… ko­
mendę i zniszczysz cały program.
- Ja zgubiłam rachunki i ja je odnajdę. - Mariah patrzyła
Christianowi prosto w oczy.
- Pozwól jej to zrobić - powiedział Sawyer.
- Zbyt wielkie ryzyko.
- %7Å‚adne ryzyko. Wszystko jest w backupie.
Christian cokolwiek uspokoiÅ‚ siÄ™, jednak nie odrywaÅ‚ czuj­
nego spojrzenia od palców Mariah, dotykających klawiszy
klawiatury.
- Nic tu po nas, więc może tak poszlibyśmy na kawę do
Bena? - zaproponował Sawyer.
- Dopiero co wyżłopałem jedną.
- Więc wezmiesz sobie kubek mleka.
- Niech ci będzie, żartownisiu - zgodził się Christian.
Wyszli i skierowali siÄ™ w stronÄ™ miasteczka.
- Już najwyższy czas, byś przestał ją nękać i traktować,
jakby byÅ‚a niespeÅ‚na rozumu - powiedziaÅ‚ Sawyer, przystÄ™­
pując do realizacji podjętej przed półgodziną decyzji.
Christian aż sapnął z irytacji.
- Ta kobieta doprowadza mnie do szaleństwa. Gdyby to
zależaÅ‚o wyÅ‚Ä…cznie ode mnie, zwolniÅ‚bym jÄ… ekspresowo. Sa­
dzi takie byki, że tylko usiąść i płakać.
- Nie mieliśmy dotąd lepszej sekretarki. Biuro wygląda
jak okno wystawowe. W aktach panuje wzorowy porzÄ…dek.
Szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć, że radziliśmy sobie
dotÄ…d sami.
- Przynajmniej nie mieliśmy na głowie jakichś tam bab
feministek.
- O kim mówisz?
Christian z politowaniem spojrzał na brata.
- O tej Santiago, tępaku. Ona wróci. Choćby dla czystej
przyjemności pobawienia się z nami. To złośliwa bestia i, jak
wywnioskowałem, pełna żądzy odwetu. A już Duke'a to na
pewno skazała na odstrzał.
Sawyer nie bardzo wierzył w to wszystko. Co prawda,
tylko Christian kontaktowaÅ‚ siÄ™ z niÄ… osobiÅ›cie, jednak odma­
lował postać Tracy Santiago w tak ciemnych barwach, że
ocena ta wydawała się mocno przesadzona.
- Uważam, że Mariah ucięła łeb całej sprawie. Grozba
została raz na zawsze zażegnana.
- Chwilowo. Zapamiętaj moje słowa. Santiago wróciła do
Seattle po posiłki.
- Nie bądz śmieszny. Dlaczego miałaby nadal prowadzić
tę sprawę, skoro nikt już jej nie płaci? Czysty absurd.
- Obyś miał rację - mruknął Christian. - W każdym razie
ja upieram siÄ™ przy swoim sceptycyzmie.
Przechodząc obok hangaru, zajrzeli do środka. Zastali tam
tylko Johna Hendersona, mechanika i pilota, który sprawdzał
układ olejowy swojego lockheeda. Rzecz dziwna jednak, nie
byÅ‚ to ten sam John, co, powiedzmy, jeszcze wczoraj w po­
Å‚udnie. Jego dziko rosnÄ…ca broda byÅ‚a dziÅ› starannie przystrzy­
żona, a wÅ‚osy nie opadaÅ‚y mu na oczy. Aż chciaÅ‚o siÄ™ spraw­
dzić, czy zrobił sobie również manikiur, lecz dłonie miał
upaćkane w oleju.
- Ależ z ciebie elegancik - rzucił na powitanie Sawyer,
by ku swemu zdumieniu zobaczyć, że tamten się rumieni.
- Zamierzam zaprosić tę nową nauczycielkę na obiad do
Bena - odparł John, rzucając okiem na Christiana.
- No, to nie zamierzaj, tylko bierz siÄ™ do rzeczy.
- Jest pewien szkopuÅ‚. - I znów spojrzenie na najmÅ‚od­
szego z braci O'Halloranów.
- Co siÄ™ tak na mnie gapisz?
- WolaÅ‚bym upewnić siÄ™, że nie masz takich samych pla­
nów.
Christiana na chwilę aż zatkało.
- CzyÅ› ty zbzikowaÅ‚, chÅ‚opie? Mam w tej chwili ważniej­
sze sprawy na głowie od umawiania się z nauczycielkami na
pieczarkowÄ… zupÄ™.
John odetchnął z ulgą. Wydawało się, że jeszcze chwila,
a uściska swojego szefa.
- No, to stojÄ™ teraz na pewnym gruncie.
Wymienili jeszcze kilka zdań na temat technicznego stanu
maszyn, po czym pilot wrócił do swojej roboty, oni zaś poszli
do Bena.
Usiedli przy barze na swoich zwykłych miejscach.
- Dzisiaj samoobsÅ‚uga, chÅ‚opcy! - krzyknÄ…Å‚ Ben z ku­
chennych czeluści.
- Nie ma sprawy! - odkrzyknął mu Sawyer, sięgając po
dzbanek z kawÄ…. NastÄ™pnie zwróciÅ‚ siÄ™ do Christiana: - Mu­
simy dokończyć naszą rozmowę o Mariah.
- Nudzisz, braciszku.
- Udowodniła, że jest zdolną sekretarką.
- Czym udowodniła? Aadnym buziakiem? Bo sekretarką
jest najgorszą pod słońcem. Pisze, jakby cierpiała na reuma-
tyzm palców, zle segreguje korespondencję, a na komputer
patrzy jak na ufoludka.
- Nigdy nie miałem z nią żadnych kłopotów. Pracuje od
rana do wieczora, naprawdÄ™ z ogromnym oddaniem.
- Nie wystuka wyrazu bez literówki.
- Prawdę mówiąc, umknęło to jakoś mojej uwagi. Moim
zdaniem, nie ona, tylko ty stanowisz problem. Wywierasz na
niÄ… tak straszliwÄ… presjÄ™, że biedula boi siÄ™ swobodniej ode­
tchnąć. %7łyje wciąż pod pręgierzem. Czyż wobec tego można
siÄ™ dziwić, że niekiedy popeÅ‚ni jakiÅ› bÅ‚Ä…d? DziaÅ‚a tu mecha­
nizm samospełniającego się proroctwa. Każda inna kobieta na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl