[ Pobierz całość w formacie PDF ]

muzyki, zagraną w oryginalnych kostiumach sprzed trzeciej wojny światowej. Pasztor i pani Warhoon
świetnie się bawili, choć jej umysł ciągle dryfował ku perspektywie lotu na  Gansasie . W antrakcie
Mihaly rzucił się w tłum kręcący się w teatralnym barze, nie miał bowiem ochoty pozwolić swej
towarzyszce na rozpoczęcie kolejnej dyskusji. Wyszli z teatru natychmiast po ostatnim opadnięciu
kurtyny; Hilary twierdziła, że musi wracać do domu, więc oboje ruszyli wraz z tłumem ludzi w
wieczorowych sukniach i galowych mundurach do windy, która wznosiła się ku lądowisku
podmiejskiego wahadłowca. Gdy się przebijali, spadł deszcz, oczyszczając nieco miejskie
powietrze. Krople oleistej wody bryzgały z głównej szyny. A pani Warhoon dzielnie tkwiła w tym
samym temacie.
 Pamiętasz powiedzenie Wittgenbachera, że nasz intelekt to może po prostu presja instynktu
pchającego nas ku przestrzeni?
 Zastanawiałem się nad tym  odparł, torując im drogę naprzód.
 Sądzisz, że podążę za swoim instynktem, jeśli wsiądę na pokład  Gansasa ?
Popatrzył na nią, wysoką i wciąż naprawdę smukłą. Jej oczy pod maską błyskały atrakcyjnie.
 Co cię naszło dziś wieczór, Hilary? I co ci mam odpowiedzieć?
 Mógłbyś powiedzieć mi na przykład, czy lecę w otchłanie kosmosu, by się sprawdzić& by z
dala od mojego rodzimego świata i wszystkich znanych mi rzeczy spojrzeć na wszystko z
dystansem& dojrzeć& A może uciekam przed niezadowalającym mnie małżeństwem, które stale
naprawiałam&
Idący obok mężczyzna w mundurze astronauty zerknął na nią z nagłym zainteresowaniem.
 Nie znam cię na tyle, by odpowiedzieć na to pytanie  odparł Mihaly.
 Nikt mnie na tyle nie zna.  Wypowiedziała te podsumowujące słowa z uśmiechem, gdyż
wreszcie dotarli do windy. Hilary do tknęła palców Pasztora i wsiadła. Mihaly walczył zawzięcie,
by jego również nie wepchnięto.
Drzwi się zamknęły i winda ruszyła. Pasztor podniósł głowę i obserwował światła docierające na
poziom szyny monobusu. Kropelka wody spadła mu z chlupotem w lewe oko. Odwrócił się i
pustoszejącymi ulicami ruszył do domu.
W mieszkaniu nad EgzoZoo przez jakiś czas chodził bez celu i rozmyślał. Sprzątając resztki
posiłku, zsunął sztućce i naczynia ze stołu do pieca, obserwując, jak jasny płomień podnosi się i je
spala. Potem dyrektor znowu zaczął chodzić.
Hilary miała nieco racji, chociaż wcześniej uznał jej wypowiedzi za chorobliwe. Bo czyż nie była
to choroba, że człowiek spędzał życie na poszukiwaniach, przypominających wyszukiwanie przez psa
szorstkiej trawy, której zjedzenie wywoła u niego wymioty? Co to był za tekst, który przychodził mu
często do głowy  że cywilizacja to odległość, którą człowiek stworzył między sobą a swoimi
ekskrementami? Bliższe prawdy byłoby powiedzenie, że cywilizacja to dystans, jaki człowiek
stworzył między sobą a wszystkim innym, ponieważ jednym z podstawowych pojęć kulturowych była
potrzeba prywatności. Kiedyś, z dala od zgiełku ognisk obozowych, człowiek wymyślił pokoje,
stanowiące bariery, za którymi praktykował swoje intymne rytuały. Medytacja powstała ze zwykłej
potrzeby abstrakcji, artystyczne indywidualności  z ludowych rzemiosł, miłość  z seksu, a pojęcie
jednostki zrodziło się w świecie plemion.
Ale czy bariery mają wartość, kiedy człowiek napotyka na swojej drodze obcą kulturę? I czy jedną
z trudności w osiągnięciu porozumienia z poobami nie jest niedostateczne uświadomienie sobie, jak
silny wpływ mają na nas nasze obyczaje?
 To jest dobre pytanie , pomyślał Pasztor i niech go diabli, zamierzał właśnie teraz sprawdzić je
w praktyce.
Wsiadł w windę i zjechał na parter. W EgzoZoo panowały ciemności; słychać było tylko grzechot i
równoczesny piskliwy szczęk urządzeń pracujących w pomieszczeniu o zwiększonej grawitacji.
Człowiek, zamknięty w swej kulturze, tak bardzo się palił, by uwięzić wraz ze sobą inne zwierzęta&
Dyrektor wszedł do pomieszczenia i włączyły się światła. Dwa pooby wydawały się spać. Jedno z
jaszczurkopodobnych stworzeń przebiegło po ciele obcego i skryło się w jego fałdach. Wielkie
cielsko nie poruszyło się.
Pasztor przeszedł boczne drzwi i znalazł się na tyłach klatki. Podniósł niską barierkę i podszedł do
poobów. Oba otworzyły oczy z czymś, co wyglądało jak nieskończone znużenie.
 Nie martwcie się, kochani. Przykro mi, że was niepokoję, lecz pewna pani, która bardzo się
wami interesuje, zupełnie nieświadomie naprowadziła mnie na nowe podejście. Patrzcie, kochani,
staram się być przyjazny. Zobaczcie sami. Chcę do was dotrzeć, pomóżcie mi.
Dyrektor Londyńskiego EgzoZoo zdjął spodnie, kucnął przy stworzeniach i nadal przemawiając do
nich łagodnie, oddał stolec na plastikową podłogę.
Rozdział ósmy
 Jakżesz przewidujący byłeś, chrzcząc ten świat nazwą Grudgrodd, Kosmopolito  stwierdził
Trzeci Polita. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl