[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedzieć.
 W poniedziałek wraca pani do Kalifornii, tak?
 Tak. I obawiam się, że jednak nie pomogę w rozwiązaniu tej sprawy. To dość przy-
gnębiające.
 My będziemy nadal szukać  zapewnił ją Brier.  Sprawdzanie odcisków palców
zawsze trwa dłużej, poza tym zajmiemy się tropami z tych list.
 Ciekawa jestem...  zaczęła Regan.
 Tak?
 Czy dowiedział się pan czegoś o Lydii, właścicielce agencji matrymonialnej?
Brier zastukał piórem o biurko.
 Niewiele. Zadzwoniłem do domu pogrzebowego. Jestem pewna, że orientuje się
pani, jak to jest, pani ojciec też pracuje w tym biznesie. Kiedy ktoś umiera, zawsze jest
mnóstwo plotek. Wygląda na to, że Lydia mieszkała dokładnie naprzeciw tej starusz-
ki, pani Cerencioni. Przynosiła jej jedzenie, załatwiała sprawy i tak dalej. %7łartowała, że
powinny znalezć sobie bogatych mężów. Policjant, którego wezwano po śmierci pani
Cerencioni, powiedział, że Lydia była szczerze przejęta. To sąsiedzi z kamienicy zaczę-
li opowiadać różne rzeczy.  Brier roześmiał się.  Myślę, że zazdrościli, że to nie im
staruszka zostawiła pieniądze.
 I to wszystko?
 Nie wiadomo, może owa dobroć nie była bezinteresowna. Tylko że nikt się nie
orientował, ile pieniędzy ma starsza pani. Kto wie? Niewykluczone, że Lydia jakimś spo-
sobem dowiedziała się o majątku i postanowiła zdobyć garnek złota na drugim końcu
tęczy, jak to mówią. Pani Cerencioni nie miała krewnych.
Chyba nie muszę już dzwonić do braci Connollych, pomyślała Regan.
 A tak przy okazji, czy wie pan, jak umarła pani Cerencioni?  zapytała.
 Upadła w wannie.
Wspaniale, po prostu cudownie, pomyślała Regan.
77
Janey ogarnęło poczucie siły. Sama przywiozę te owce do klubu, pomyślała. Nic wię-
cej nie trzeba. Z tylnego siedzenia kilka razy instruowała kierowcę, żeby zmieniał pas
ruchu.
130
 Dobrze, dobrze!  krzyknął w odpowiedzi, strzelając palcami w rytm muzyki
płynącej z radia.
Na podmiejskiej uliczce, która sprawiała wrażenie, jakby wymagała poważnego re-
montu, taksówka Janey zahamowała tuż za taksówką Daphne. Janey rzuciła kierowcy
kilka banknotów i wyskoczyła. Zdążyła złapać drzwi, przez które wbiegła tamta, nim się
zatrzasnęły. Daphne pędziła schodami na pierwsze piętro.
Szybko biegnie, pomyślała Janey, ale ja też tak potrafię. Dogoniła ją na podeście.
 Daphne!
Zcigana okręciła się na pięcie i spojrzała na nią płonącym wzrokiem.
 Czego chcesz, mała złodziejko jedzenia?
 Zignoruję tę uwagę  oświadczyła Janey uprzejmie.  Wiesz dobrze, po co tu je-
stem. Najwyższy czas zabrać Dolly i Bah-Baha do domu.
 Bez nich moja kariera będzie zrujnowana!  zawołała Daphne.
 Cóż, jak przypuszczam, obecnie moja kariera też nie wygląda dobrze  odrze-
kła Janey.  Wszyscy w Nowym Jorku wiedzą, że jeśli umrą, nim zjedzą przygotowane
przeze mnie potrawy, ja po nie wrócę. Jak twoim zdaniem się czuję?
 To twoja wina, nie chciało ci się przygotować jedzenia  warknęła Daphne.
 I znowu nadstawię ci drugi policzek, ale zabiorę owce.
Daphne zadzwoniła do drzwi, które zaraz otworzył asystent. Pumpkin, sama na środ-
ku planu, przeciągała się i chrząkała, przygotowując się do następnej sceny. Janey do-
strzegła, że Dolly i Bah-Bah ustawione zostały pod mocnymi lampami. Wyglądały tak,
jakby je uczesano, wyszczotkowano i natapirowano im sierść.
 Wróciłaś!  zawołał Jacques na widok Daphne.  A kto jest z tobą?
 Dzień dobry. Jestem z Klubu Osadników i przyszłam po owce.
 Co takiego?!  zagrzmiał.
 Nie udało mi się ich przekonać. Przykro mi  wyjaśniła Daphne przepraszają-
cym tonem.
Reżyser potrząsnął głową.
 Więc się wynoś! Obie się wynoście! Zepsujcie mój film! Zabierzcie owce! Gdzie
indziej znajdę sobie nowe!
 Wyrzucasz mnie?  zapytała Daphne.
 Chyba tak można to nazwać.
Daphne pobiegła po ubrania, które przyniosła rano, Janey zaś ruszyła ku owcom.
Kiedy złapała Dolly, jedno oko wyleciało i potoczyło się na podłogę. Szybko je złapała
i wsunęła w oczodół, zauważając przy tym, że drugiego oka też nie ma. Uniosła wełnę
z oczu Bah-Baha  on też był jednooki.
 Pośpieszcie się!  polecił Jacques.  Wynoście się! Nie mogę znieść waszego wi-
doku!
131
Janey schyliła się, szukając brakujących paciorków.
 Już was nie ma!  wrzasnął.
 Nie mają oczu  wyjaśniła Janey.  Muszę je odzyskać.
 Poszuka ich pani kiedy indziej. Teraz muszę kręcić film.
Poczucie siły, które Janey odkryła w sobie, jadąc taksówką, nie zmalało.
 Nie wyjdę, póki ich nie znajdę!
 Pomóżcie jej szukać tych oczu!!!  ryknął Jacques. Zaraz też jego asystenci pa-
dli na kolana.
 Dość tu zakurzone  mruknął jeden.
 Daję wam trzydzieści sekund  oznajmił Jacques.  Czas to pieniądz.
Z jednego kąta rozległ się głos:
 Znalazłem jedno! Było pod kaloryferem!
 A ja znalazłem drugie!
Obaj asystenci podeszli do Janey i wręczyli jej błyszczące kamyki.
 WYNOZCIE SI!
Janey wepchnęła oczy do kieszeni płaszcza i złapała Dolly w obie ręce. Zawołała
Daphne, lecz jej już nie było.
 Czy ktoś może mi pomóc zanieść drugą owcę na dół?  poprosiła.  Będę bar-
dzo zobowiązana.
Co najmniej sześciu asystentów rzuciło się ku niej, tratując się wzajemnie. Po dwóch
minutach Janey stała już na chodniku razem z Dolly Bah-Bahem. Nigdzie nie widzia-
ła jednak taksówki.
 No cóż  powiedziała, wyciągając z torebki telefon  będę musiała zadzwonić
do agencji wynajmującej samochody.  Nowo odkryte poczucie siły jakoś nie znikało.
 Mam dwoje bardzo ważnych pasażerów  oznajmiła do słuchawki.  Chciałabym
limuzynę, najlepiej długą!
78
W klubie tymczasem aż wrzało. Stanley ze swą wierną kamerą w ręku chodził za
personelem i uczniami ze szkoły kamerdynerów, podczas gdy ci polerowali wszystko
wokół, ustawiali świeże kwiaty w pomieszczeniach na parterze, gdzie miało odbyć się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl