[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyszła poza doświadczenia naszych pięciu zmysłów. Nie wniknęliśmy głębiej. A życia
szczupaków nie objęliśmy nawet i tym doświadczeniem. Szczupaki mają zwyczaje
osobliwe; mało co o nich wiemy. Chodów ich i odruchów nie znamy, ich instynkt jest
dla nas mroczną dziedziną. Czasem tylko, przypadkiem, zabłyśnie iskierka, mrok na
chwilę się rozjaśnia i człowiek, zaskoczony, widzi nagle jedno zadziwiające ogniwo.
Ale tylko jedno. Inne pozostają nadal cieniem, wielką zagadką.
Którejś nocy wiosłowałem w towarzystwie Lisima. Na niebie była pełnia, na jeziorach
cisza; powierzchnia wody srebrzyła się pasmem księżycowych iskier, nie było prawie
żadnego ruchu. Było chłodno. Na samym środku jeziora wypadało nam płynąć przez
mieliznę. Na przestrzeni kilkudziesięciu kroków woda nie sięgała wyżej kolan.
Wznosiła się tu jakaś piaszczysta wyspa podwodna, otoczona znaczną głębiną.
Znaliśmy dobrze to ustronie z poprzednich wycieczek.
Gdy wpłynęliśmy na mieliznę, powstała nagle cudaczna rzecz. Sprzed łodzi
wytryskiwały spłoszone torpedy, nietorpedy, wcielone diabły, niediabły. Sunęły tuż pod
powierzchnią wody, wzbijając fale; coraz to nowe strzały wyskakiwały przed nami,
tworzyły dziwaczne pasma: nagłe podwodne rakiety, przerażone i przerażające;
uciekając nieciły nowy popłoch, wyrywały z uśpienia dalsze stwory, tworzyły rosnącą
lawinę grozy. Były to szczupaki. Stało ich na mieliznie całe mrowie. I naraz wszędzie
dokoła zrobiło się kotłowisko rozplenionej wody, uciekających ciał, zbiorowego obłędu.
Po chwili makabryczna gonitwa ustała. Szczupaki zniknęły z mielizny i schowały się w
głębinie. Na powierzchni jeziora długo drżała po nich niespokojna fala. .
Był to zrozumiały popłoch wystraszonych przez nas szczupaków. Lecz jaka utajona siła
przyrody wywabiła je z głębi jeziora, w której zwykle przebywają? Jaki instynkt
ściągnął je na mieliznę w takiej niezwykłej ilości? Gdzież się podziała ich drapieżność?
Czy w ogóle były przytomne, czy też spały? A może czymś oszołomione, trwały
73
w upojeniu, może urzeczone promieniami księżyca, były odrętwiałe, chore,
rozmarzone?
Indianie wierzyli, że bogu słońca, radości i dobra przeciwstawia się równie potężny bóg
księżyca, zła i grozy. Może to on wywiódł swe drapieżne hufce na mieliznę, i szczupaki,
niewolnicy nocy i zła, odbywały właśnie ponurą odprawę księżycową?...
- Zasadniczo zdrowy był tu kraj. Rzezkie powietrze, wysokie niebo, słoneczne brzegi
jezior, jasne skały, rozmaita zieleń lasów, spokój wielkiej zwierzyny  wszystko to były
znamiona normalnego zdrowia i porządku w przyrodzie. Więc skądże brało się nagle w
wodzie tyle drapieżności?
Głód  to, obok miłości, ważna funkcja życiowa. Miłość i głód służą najwyższemu
celowi przyrody: utrzymaniu gatunku. Więc jeżeli szczupaki w niepojęcie drapieżnym
głodzie pożerały swój własny płód i niszczyły swój własny rodzaj, to zachodziła tutaj
okrutna nieprawidłowość przyrody. Jakieś straszne nieporozumienie. Przyroda oszalała i
gwałciła swe podstawowe prawa, prawa rozmnażania się. Dlaczego tak się działo,
pozostanie chyba ponurą tajemnicą tych jezior. Tylko Indianie znalezli swe własne
rozwiązanie zagadki, wierząc po prostu w istnienie złego boga Czakenapenoka, boga
nocy i zniszczenia, zajadłego mąciciela wszelkiego porządku.
Ciekawy byłem, co Lisim, wiosłujący za moimi plecami, sądzi o tej szczupakowej
tajemnicy jeziora Marmette. Niestety, Lisim był małomówny.
Igłozwierz
Na cyplu pojawiły się wielkie, czarne kruki, kołowały nad lasem od brzegu _ do brzegu,
śledziły nasz obóz. Kruki u Edgara Allana >5 wieściły śmierć wołając: never morę;
nad jeziorem Marmette wołały tylko: kluk-uk, kluk-uk, niby żaby kumki, lecz zdaje się,
że również obwieszczały śmierć. Wpadały im zapewne w oko nasze ptaki meat--birds,
uwijające się po obozie. Krucze wołanie słyszeliśmy o każdej porze dnia, czasem
daleko, przeważnie blisko.
Pewnego ciemnego wieczoru przesuwał się niedaleko obozu powolny, ciężki zwierz,
głośno szurając i łamiąc gałązki Z lampką
74
elektryczną i ze strzelbą wyskoczyliśmy w las. Pod krzakiem odkryliśmy przyczynę
niepokoju: igłozwierza. Syczał na postrach, zwijał się w kłąb, nastawiał kolce. Gdy
podchodziliśmy całkiem blisko, trząsł się niby w dreszczach.
 Uwaga!  ostrzegał mnie Stanisław.  Kolce lekko siedzą!
 To co? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl