[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Krzesło obok bielizniarki było puste. Ani śladu Jimmy ego.
Bundle nie wierzyła własnym oczom. Co się stało? Gdzie się podział Jimmy? Co to
wszystko miało znaczyć?
W tym momencie gdzieś w oddali zegar wybił drugą.
Przez chwilę stała bezradnie nie wiedząc, co począć. I wtem serce podskoczyło jej do
gardła. Gałka w drzwiach sypialni Terence a O Rourke poczęła się z wolna obracać.
Bundle patrzyła jak zahipnotyzowana. Ale drzwi pozostały zamknięte. Zamiast tego gałka
powoli wróciła do poprzedniej pozycji. Bundle nie wiedziała, co o tym myśleć.
Nagle powzięła decyzję. Ponieważ Jimmy nie wiedzieć czemu opuścił swoje stanowisko,
trzeba natychmiast obudzić Billa.
Szybko i bezszelestnie Bundle wróciła w głąb korytarza. Bezceremonialnie wparowała do
sypialni Billa.
 Bill, obudz się! Na miłość boską, obudz się! Jej ponaglający szept pozostał jednak bez
odpowiedzi.
 Bill!  powtórzyła.
Niecierpliwym ruchem sięgnęła do kontaktu i włączyła światło. Stanęła oniemiała.
Pokój był pusty, a pościel na łóżku idealnie ułożona.
Co się stało z Billem?
Kiedy uspokoiła myśli, rozejrzała się wokół. To nie była sypialnia Billa. Ta nocna koszula
rzucona niedbale na krzesło, te damskie bibeloty na szafce, ta czarna suknia z aksamitu&
Oczywiście! W pośpiechu pomyliła drzwi i weszła do sypialni hrabiny Radzky.
Ale w. takim razie gdzie była hrabina?
I dokładnie w chwili, kiedy Bundle zadawała sobie to pytanie, ciszę domu zakłócił huk.
Bundle nie miała wątpliwości, co było jego zródłem.
Hałasy dochodziły z parteru. Bundle natychmiast wypadła z pokoju hrabiny i zbiegła na
dół po schodach. Z biblioteki dochodził rumor gwałtownie przewracanych krzeseł.
Szarpnęła za klamkę, lecz drzwi były zamknięte na klucz. Słyszała wyraznie odgłosy
walki: tupot, szamotanie, przekleństwa dwóch bez wątpienia męskich głosów, od czasu do
czasu brzęk rozbijanego szkła&
I nagle, złowieszcze i wyrazne, wdzierające się brutalnie w ciszę nocy, rozległy się dwa
strzały z pistoletu.
ROZDZIAA DWUDZIESTY
PRZYGODY LORAINE
Loraine Wade usiadła na łóżku i zapaliła nocną lampkę. Była dokładnie za dziesięć
pierwsza. Tego wieczora położyła się wcześnie: o wpół do dziesiątej. Loraine posiadała
godną pozazdroszczenia umiejętność budzenia się dokładnie na czas, tak więc mogła przed
swą wyprawą zażyć nieco wypoczynku.
Oba psy spały w jej pokoju, jeden z nich właśnie uniósł głowę i spojrzał na swą panią.
 Spokój, Złodziej  rzekła Loraine. Wielkie zwierzę posłusznie złożyło łeb między
łapami i obserwowało swą panią spod kosmatych brwi.
Obserwując Loraine w pamiętnej rozmowie u Jimmy ego można było wysnuć
przypuszczenie, iż jest potulna i łatwo daje sobą kierować. Ale uważny obserwator bez trudu
dostrzegłby ślady uporu i stanowczości w rysach jej twarzy.
Loraine ubrała się szybko i założyła ciemny płaszcz. Wsunęła do kieszeni małą
elektryczną latarkę, po czym podeszła do biurka, wysunęła szufladę i dobyła z niej niewielki
pistolet wykładany kością słoniową  tak mały i niepozorny, iż sprawiał wrażenie zabawki.
Kupiła go dzień wcześniej w Harrodsie i była z niego dumna.
Powiodła wzrokiem wokół sprawdzając, czy niczego nie zapomniała. Wielki pies podniósł
się z posłania i podszedł do swej pani machając ogonem i spoglądając na nią z nadzieją.
 Nie, Złodziej. Zostajesz w domu. Pani nie może cię zabrać. Bądz grzeczny i wracaj na
miejsce.
Ucałowała psa w czubek głowy i wyszła z pokoju zamykając drzwi za sobą.
Wybiegła z domu i ruszyła w stronę garażu. Droga była lekko pochyła, tak że Loraine
mogła wyjechać na luzie. Silnik zapaliła dopiero wtedy, kiedy znalazła się dobrych paręset
jardów od domu. Rzuciła okiem na zegarek i dodała gazu.
Zaparkowała w miejscu wypatrzonym kilka dni temu. W murze znajdowała się wyrwa,
przez którą bez trudu mogła się przecisnąć. Kilka minut pózniej nieco ubłocona dotarła w
pobliże  Wyvern Abbey .
Najciszej jak tylko mogła ruszyła w kierunku domu. Gdzieś w środku zegar wybił godzinę
drugą.
Serce biło jej jak oszalałe. Podeszła do tarasu i rozejrzała się dookoła. W pobliżu nie było
żywej duszy. Panowała niczym nie zmącona cisza.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, z okna nad nią spadł jakiś pakunek i z cichym plaśnięciem
wylądował tuż u jej stóp. Loraine pochyliła się, by go podnieść. Była to paczuszka owinięta
szarym papierem i przewiązana sznurkiem. Trzymając ją w dłoniach, Loraine zadarła głowę
do góry.
Tuż nad nią znajdowało się otwarte okno, w którym nagle ukazała się przerzucona przez
parapet noga.
Loraine nie czekała dłużej. Czmychnęła, wciąż ściskając w rękach paczkę.
Za nią rozległy się odgłosy szamotaniny. Chrapliwy głos wykrzyknął:  Puszczaj! , a w
odpowiedzi odezwał się inny, dobrze znajomy:  A, chciałoby się, co?
Loraine biegła przed siebie na oślep. Skręciła za róg i niespodzianie wpadła prosto w silne
ramiona potężnego mężczyzny.
 Spokojnie, spokojnie  rzekł uprzejmie nadinspektor Battle.
Loraine z trudem chwytała oddech.
 Szybko! Och! Szybko! Oni się tam mordują! Niechże się pan pospieszy!
Rozległ się ostry wystrzał z rewolweru, za chwilę drugi. Nadinspektor Battle puścił się
biegiem, Loraine podążyła za nim. Okrążyli taras i znalezli się obok szklanych drzwi
biblioteki. Jedno skrzydło było otwarte.
Battle pochylił się i zapalił elektryczną latarkę. Loraine stała tuż za nim, zerkając nad jego
ramieniem. Z gardła wyrwał się jej cichy szloch.
Na progu leżał Jimmy Thesiger w kałuży krwi. Jego prawa ręka była dziwnie wykręcona.
Loraine wydała przerazliwy okrzyk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl