[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pasował na Chewbaccę, chociaż zdołał on zakryć głowę i ramiona, włochate plecy oraz
nogi nadal były odkryte.
— Może okryjemy go jakąś flagą — zasugerował Badure, po czym zwrócił się do Skynxa.
— Nie zapomniałem również o tobie, drogi profesorze — zapraszającym gestem wskazał
szeroko otwartą torbę.
Skynx skurczył się z oburzenia i zafalował czułkami.
— Chyba nie miałeś na myśli... Co to, to nie!
— Tylko do czasu, aż opuścimy miasto — tłumaczył Han.
— Cóż, jeżeli o to chodzi, synu — wtrącił Badure — czy nie sądzisz, że na razie lepiej nie
wystawiać stąd nosa?
— Ty możesz robić, co chcesz! — warknął Han. — Czy nie rozumiesz, że oni
prawdopodobnie rozkładają w tej chwili „Sokoła” na części?
— W takim razie jaki sens ma udanie się tam teraz? — zapytała Hasti. — To kilkaset
kilometrów stąd. Zanim tam dotrzemy, twój statek będzie w kawałkach.
Złożę go więc z powrotem do kupy!, o mało co nie krzyknął Han, opanowawszy się w
ostatniej chwili.
— Poza tym, jak sądzisz, jakim cudem I’noch dotarłaby tutaj tak szybko, gdyby nie
miała wszędzie swoich ludzi? Bylibyśmy chodzącymi celami, nie wspominając o niechęci
tubylców do wszelkich obcych. Prędzej czy później, skończylibyśmy w więzieniu — Badure
sprawiał wrażenie zrezygnowanego.
— W takim razie znajdujemy się na drodze donikąd. Deszcz ustawał i zaczynało się
przejaśniać. Han dokładniej wczytał się w wydruk komputerowy, który wyniósł z łodzi.
Była to kompletna i szczegółowa mapa planety.
— Przynajmniej mieliśmy szczęście, że udało nam się to zdobyć.
Hasti pogardliwie prychnęła.
— Wy, piloci i marynarze, jesteście wszyscy do siebie podobni! Nie wierzycie w nic, za to
jesteście aż do przesady przesądni. Zawsze i wszędzie dopatrujecie się szczęścia!
Aby zapobiec kolejnej kłótni, Badure rzekł:
— Najważniejszą sprawą jest w tej chwili przedostanie się na drugą stronę jeziora.
Jedynym sposobem jest skorzystanie z promu obsługiwanego przez tubylców, Pływaków.
Są bardzo zazdrośni o swoje terytorium i żądają wysokich opłat za przewóz.
Han nie był pewien, czy ma ochotę korzystać z usług sauropteroidów — pływających
mieszkańców Dellalt.
— Moglibyśmy spróbować złapać jakąś okazję nad jeziorem — zaproponował.
— Zabrałoby nam to pięć do sześciu dni.
— Spróbujmy w takim razie promu. Co z żywnością i wyposażeniem?
Badure spojrzał na niego krzywo.
— Będziemy musieli improwizować — wydmuchnął powietrze ustami, obserwując, jak
para skrapla się na zimnie.
— Idziesz z nami czy zostajesz? — spytał Han Hasti. Spojrzała na niego z niechęcią.
— Po co pytasz? Przecież póki można będziesz pasożytował na bliźnich.
Oczekiwana przez Skynxa bezpieczna i wygodna przygoda, zamieniła się niespodziewanie
w walkę o przetrwanie. Wrodzona ruriańska praktyczność sprawiła jednak, że Skynx bez
trudu podjął decyzję.
— Sądzę, że zostanę z panem, kapitanie — rzekł.
— Dobra, ruszamy w kierunku portów.
Skynx niechętnie wpełzł do torby, którą Chewie przewiesił sobie przez ramię. Po chwili
41
Han Solo i utracona fortuna
Ruriańczyk wystawił głowę i żywo poruszył czułkami.
— Kapitanie, tu w środku jest bardzo ciasno i śmierdzi. Han bez słowa wepchnął go z
powrotem do torby i zasunął zamek. W tej chwili wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Port i doki nad jeziorem budziły się do życia. Pozostawiwszy towarzyszy w cieniu, Han
poszedł sprawdzić możliwości przeprawy.
Niebawem dostrzegł pojedynczy statek, zacumowany w prawej części środkowego
doku. Chociaż Badure już wcześniej opisał mu Pływaków, pilot był zdumiony ich
wyglądem. Ludzie ładowali towary na konopne tratwy, które przymocowane były do
boi. Przy nich, w wodzie oczekiwało około dwudziestu sauropteroidów, niecierpliwie
nurkujących i pływających. Każdy z gadów miał dziesięć do piętnastu metrów
długości. Ich głowy osadzone na długich szyjach wystawały wysoko nad poziom wody.
Ubarwienie poszczególnych osobników zmieniało się znacznie — od jasnoszarego aż po
zielonoczarne. Zamiast nozdrzy stworzenia miały otwory oddechowe na czubku głowy.
Obecnie, oczekując na zakończenie załadunku, gady zabawiały się między sobą.
Nadzorca, krzepki mężczyzna z kolczykiem w uchu i okruchami chleba w brodzie,
sprawdzał właśnie zgodność ładunku z listem przewozowym. Gdy Badure wyjaśniał mu
cel, w jakim tu przybyli, w zadumie poskubał brodę.
— O pieniądzach będziecie musieli porozmawiać z Naczelnym Bykiem — poinformował
ich z uśmiechem, który nie spodobał się Hanowi, po czym zawołał: — Hej Kasarax,
dwóch facetów szuka przewoźnika!
Wrócił do pracy, tak jakby pytający przestali dlań istnieć.
Han i Badure podeszli na brzeg doku i weszli na boję. Usłyszeli pluśnięcie wody i ujrzeli
wyłaniający się na powierzchnię łeb sauropteroida — wielką, wąską głowę z kłami
wielkości ludzkiej ręki.
Kasarax unosił się w wodzie tuż obok tratwy. Gdy przemówił, rybi oddech z jego pyska
o mało co nie powalił obu mężczyzn. Mowa sauropteroida, choć nieco sepleniąca, była
wyraźna:
— Przewóz kosztuje czterdzieści dziit — oznajmił stwór, wymieniając znaczną sumę w
tutejszej walucie. — Za każdego. Darujcie sobie wszelkie targi. My tutaj w dokach nie
lubimy tego — dla dodania swym słowom większego znaczenia Kasarax wypluł nieco
śliny przez otwór na czubku głowy.
— Może spróbujemy u innych — zaproponował Han, brodą wskazując na pozostałych
sauropteroidów.
Kasarax dostrzegł gest Hana, bo syknął:
— Róbcie tak, jak mówiłem! Mówiłem, że przewóz kosztuje czterdzieści dziit — odchylił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]