[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kie przy brzegu zamieszkałym przez wiedzmy, a od strony obozowiska rosły nad nim
gęsto trzciny.
Gdzie się podziała Białka? W pochodzie nie było jej widać.
71
Minęło już co najmniej pół godziny, a pochód jeszcze nie dotarł do namiotów
wiedzm.
Słońce stało wysoko nad głową. Andrewa skręcało z głodu i, aby go oszukać, starał
się żuć trawę. Trawa była gorzka, ślepaki nie chciały się odczepić.
Zapominając o niebezpieczeństwie, Andrew wstał, chcąc wyprostować zdrętwiałe
w bezruchu nogi. Zabolały tak, że runął na kamienie. Trzeba się przyzwyczaić, pomy-
ślał, i tak trzeba będzie zejść na dół, przecież nie będę tu zimował.
Pochód zatrzymał się o jakieś sto metrów od namiotów wiedzm.
Poruszyła się zasłona i ukazały się trzy wiedzmy ubrane w znane mu już długie,
ciemne peleryny z kapturami.
Tłum zakołysał się i w przerażeniu odskoczył do tyłu, cofając się coraz dalej w mia-
rę tego, jak wiedzmy podchodziły do jeńców. Tylko Oktin Hasz i czarownik zostali na
miejscu. Szaman wymachiwał rogiem, Oktin Hasz zszedł z konia i stał, trzymając go za
uzdę.
Wiedzmy szły wolno, jakby płynęły.
Kiedy były od niego o jakieś dziesięć kroków, brat Białki nagle rzucił się w bok.
Biegł dziwnie pochylony do przodu  ręce miał związane za plecami. Wojownicy
rzucili się za nim, rozsypali w szeroki wachlarz. Bratu Białki pozostała tylko jedna dro-
ga ucieczki: do wody.
Wiedzmy stały nieruchomo, jakby całe to wydarzenie zupełnie ich nie dotyczyło.
Jean zrobił jakiś niepewny ruch, jakby chciał pójść za przykładem dzikusa, ale zatrzy-
mał się, rozumiejąc, że ucieczka w takiej sytuacji nie ma żadnych szans powodzenia.
Brat Białki skoczył do wody. Dno jeziora musiało opadać bardzo stromo w dół, bo
zapadł się po pas, a zrobiwszy krok do przodu pogrążył się już po szyję. Chłopak umiał
dobrze pływać, bo mając unieruchomione ręce i pracując tylko nogami pomknął w do-
brym tempie do przodu.
Ludzie na brzegu stali nieruchomo, jakby na coś czekając. Nikt nie wskoczył za ucie-
kinierem do jeziora. Andrew zrozumiał, że brat Białki ma szansę ratunku, gdyż w obo-
zowisku na przeciwległym brzegu nie pozostał ani jeden mężczyzna, tylko kilka starych
kobiet, które stojąc przy granicy trzcinowiska, gapiły się na pływaka. Jezioro było sze-
rokie najwyżej na dwieście metrów i gdyby nawet drużyna Oktina Hasza usiłowała go
ścigać wzdłuż brzegu, to na pewno nie zdążyłaby go ująć.
Były to jednak złudne nadzieje. Woda w pobliżu pływaka gwałtownie się wzbu-
rzyła i pod powierzchnią ukazał się wielki, ciemny kształt. Z punktu obserwacyjnego
Andrewa można było rozpoznać sylwetkę ogromnej ryby pędzącej w stronę człowie-
ka.
Ludzie na obu brzegach podnieśli krzyk, zaczęli machać rękami... Trudno było orzec
czy ostrzegając chłopaka, czy też wrzeszcząc z przerażenia. W każdym razie krzyk był
72
tak głośny, że po pewnej chwili jego odgłos dotarł do Andrewa. Zanim to nastąpiło,
Bruce zobaczył, jak z wody wyłania się na moment spiczasta głowa rekina, zobaczył
błysk szablastych zębów i białą plamę brzucha odwracającego się na grzbiet potwora.
Uciekinier zrozumiał, że zagraża mu śmiertelne niebezpieczeństwo i spróbował pły-
nąć jeszcze szybciej... Ale już za chwilę skrył się pod wodą, jakby wciągnięty na dno po-
tężną dłonią.
Właśnie wtedy Andrew usłyszał krzyk ludzi.
Po dalszych kilku sekundach na wygładzającej się powierzchni wody rozpłynęła się
krwawa plama.
Dzikusy na obu brzegach upadły na twarze.
Tylko trzy wiedzmy nadal stały nieruchomo jeszcze przez parę chwil, a potem dwie
z nich podeszły do Jeana i stanęły po obu jego stronach, chwyciły za ręce i poprowadzi-
ły w stronę czarnego namiotu. Trzecia wiedzma zamykała pochód.
* * *
Kiedy Andrewowi udało się niepostrzeżenie dotrzeć do dna kotliny, zapadał zmierzch
i wokół namiotów płonęły już pierwsze ogniska. Wiejący w górze wiatr nie docierał nad
brzeg jeziora i powietrze zachowało wilgotne ciepło dnia.
Drewniane podeszwy rozsypały się po kilkudziesięciu krokach i dalej Andrew mu-
siał kuśtykać na bosaka.
Głód wyostrzył jego powonienie. W dymie ognisk wyczuwał zapach pieczonego
mięsa, w coraz bliższych głosach słyszał mlaskanie spożywających obfity posiłek ludzi.
Wydawało mu się, że całe obozowisko je, żuje, ćpa i żre.
Pierwszym mieszkańcem obozowiska, na jakiego się natknął, był chudy, wylenia-
ły pies, który odbiegł jak najdalej od namiotów, żeby spokojnie obgryzć kość. Uznał
Andrewa za konkurenta i na jego widok głośno warknął, przytrzymując kość łapą.
Andrew zatrzymał się, bo na bójkę z psem nie miał najmniejszej ochoty.
Pies czekał na dalsze reakcje człowieka. Potem chwycił kość i uciekł.
Przed wyruszeniem na zwiady Andrew wymyślił następujący plan: obejdzie brze-
giem jezioro i dotrze do namiotów, w których mieszkają wiedzmy, bo tam jest Jean.
Skoro go zlokalizował, to może również uda mu się pomóc, uratować go. A kiedy go
uwolni, to Jean stanie się tłumaczem i przewodnikiem. Wówczas będzie można pomy-
śleć o odszukaniu Białki.
Plan był rozsądny, ale w miarę tego, jak Andrew schodził stromym zboczem w doli-
nę, wyobraznia coraz jaskrawiej rysowała mu obraz niebezpieczeństw grożących Białce.
Rozum spasował przed emocjami. Wprawdzie dziewczyna nie raz już dowiodła, że jest
wielekroć zwinniejsza, odważniejsza i nawet wytrzymalsza od Andrewa, ale dla niego
pozostała słabą dziewczyną.
73
Zbliżywszy się do obozowiska, Andrew podszedł do stojącego na jego skraju namio-
tu i wsłuchał się w głosy dobiegające zza cienkiej, skórzanej ścianki. Głosy nakładały się
na siebie, dudniły, wzmagały się i cichły  w namiocie było kilku ludzi. Głosu Białki
nie usłyszał. Przed namiotem płonęło wielkie ognisko, wokół którego siedzieli mężczyz-
ni przekazujący sobie z rąk do rąk drewnianą czarkę z jakimś napojem i leniwie roz-
mawiający. Z namiotu wyszła kobieta, wyniosła następne naczynie i usiadła obok męż-
czyzn. Jeden z nich musiał powiedzieć coś śmiesznego, bo towarzystwo przy ognisku
roześmiało się i długo nie mogło się uspokoić. Kilka komarów na raz wpiło się w szyję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl