[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chciałby zakląć z uznaniem, ale złote litery na głowni ostrzegają:
Pilnuj gęby, bo  wytnę zęby.
Nad Krakowem powoli wstawał świt.
70
Rozdział IV
Siódma wieczorem. Męczący dzień, trzy godziny jazdy do Warszawy, dwie godziny na
miejscu, trzy na powrót... Stanisława położyła się na łóżku i, podłożywszy sobie pod plecy
poduszkę, czytała książkę. Katarzyna haftowała krzyżykami jakiś obrazek. Księżniczka zdjęła
z półki w kuchni kamionkowy garnek. Wyrzuciła jego zawartość na łóżko. Miesięczny
zarobek, kolorowe banknoty wręczane jej przez leniwych studentów filologii klasycznej i
tych jeszcze bardziej leniwych, ze słowiańskiej. Mimo że podśrubowała ostatnio ceny, popyt
na jej usługi nie zmalał. Odkryła za to, że sama jest leniwa. Nie ma siły ani ochoty pracować
zbyt intensywnie. Dwadzieścia stron tłumaczenia dziennie to norma, której stara się nie
przekraczać. No, chyba że trafi się coś naprawdę ciekawego... Przeliczyła. Prawie osiem
tysięcy złotych.
 Dwa tysiące dolarów  powiedziała z zadowoleniem.
Stanisława oderwała wzrok od książki.
 Niezle sobie radzisz  stwierdziła.
 Ile dołożyć do wspólnego gospodarstwa?
Alchemiczka potarła nos.
 Eeee...  Machnęła ręką.  Kto władca, musi żywić swój lud. Zarobiłaś, schowaj sobie.
Monika prychnęła. Jednym szarpnięciem rozerwała koszulę na piersiach, pokazując herb.
 Jestem księżniczką z rodu Stiepankoviców!
Popatrzyły na siebie jak rozwścieczone kotki, a potem parsknęły serdecznym śmiechem.
Feudalizm i jego prawa odeszły już w niebyt... Niestety. A może na szczęście?
Przyszycie urwanych guzików zajęło tylko kilka minut. Narzuciła na ramiona polar i
wyszła z domu. Zapadał wczesny, zimowy zmierzch. Ruszyła Plantami. Mijała grupki
71
spacerujących ludzi. Wreszcie zanurkowała w Bramę Floriańską. Malarze kończyli już
pakować swoje  dzieła , jednak antykwariaty nadal były czynne. Wstąpiła do jednego z nich.
We wszystkich niemal krajach handel curiosami i dziełami sztuki rządzi się własnym
kodeksem. To, co leży w gablotkach, to przeważnie szmelc przeznaczony dla początkujących
kolekcjonerów lub przypadkowych nabywców, kupujących pod wpływem impulsu. Lepszy
towar wystawia się na aukcjach. Raz na jakiś czas trafiają się rzeczy naprawdę ciekawe, te
odkładane są dla stałych i zaufanych klientów. To dobry antykwariat. Stanisława kupiła tu
swój chiński wachlarz. I, oczywiście, obowiązują tu te same zasady...
 Czym możemy służyć?  Sprzedawca na widok tego złotowłosego cielątka poczuł
dziwne i niesprecyzowane ukłucie niepokoju.
 Szukam jakiegoś ładnego drobiazgu... Interesują mnie Bizancjum lub Bałkany,
powiedzmy od ósmego do piętnastego wieku.
Rzucił jej ostre, badawcze spojrzenie. Nie, nie żartuje. Z drugiej strony, taka smarkula...
Wyczuła jego wahanie.
 Potrzebuję czegoś, co komponowałoby się z tym.  Położyła na ladzie sztylet.
Wysunął go z pochwy i gwizdnął lekko. Prawdziwy bułat. Antykwariusz pracował w
swoim zawodzie od przeszło czterdziestu lat. Do tej pory tylko raz trzymał coś podobnego w
ręce, a i to na wycieczce, gdy z innymi historykami sztuki zwiedzał Orużejną Pałatę 
zbrojownię moskiewskiego Kremla. Kilka razy natrafiał na wzmianki o podobnych wyrobach
w katalogach najpoważniejszych domów aukcyjnych. Jedno badawcze spojrzenie na twarz
klientki kazało mu się domyślić, że przedmiot nie jest na sprzedaż. Podszedł do drzwi i
przekręcił klucz w zamku.
 Pani pozwoli.  Gestem wskazał przejście prowadzące na zaplecze.
Weszli do niewielkiej pakamery. Otworzył kolejne drzwi, grube i stalowe. Skarbczyk nie
był duży, może trzy na trzy metry. Na ścianach ze zbrojonego betonu wisiało kilka obrazów.
Po lewej stały szafy pancerne. Na szerokich, dębowych półkach regałów zalegały rozmaite
przedmioty.
 Odłamek steli nagrobnej, Bizancjum, XII wiek naszej ery.  Z dumą zaprezentował
płytę z białego, lekko żyłkowanego marmuru o rozmiarach dużego albumu.
Księżniczka podrapała się po nosie.
72
 Robota prowincjonalnego warsztatu  zauważyła.  W napisie jest błędów
ortograficznych jak nasiał... Dla mnie ciut nieporęczna...
Sprzedawca poczuł przypływ szacunku. Aamał napis ze słownikiem w ręce przez cztery
godziny, a ona tylko rzuciła okiem...
 Mam też coś takiego.  Pokazał jej plakietkę żółtego koloru.
 Okładka od dyptychu  mruknęła.  Mały format. Klejona kość słoniowa?
 Owszem. Może siódmy wiek naszej ery. I niedrogo, raptem dwanaście tysięcy złotych.
Pochyliła się nad pudełkiem i podniosła niewielkie okucie z brązu.
 Od siodła  zidentyfikowała.
Przymknęła oczy. Był chłodny dzień. Weszła do ciepłej stajni przesyconej zapachem
siana i koni. Czuła ich krew wędrującą niespiesznie w żyłach. Gdzieś w jej mózgu narastało
pragnienie, silne, pierwotne, trudne do opanowania. Osiodłała klacz i pojechała za miasto.
Księżniczka nie powinna samotnie zwiedzać okolicy, ale nie przejęła się tym. Nie mogła
zabrać ze sobą nikogo. Nie tym razem. Przy siodle zawiesiła kołczan ze strzałami oraz lekki
słowiański łuk wykonany z rogu jelenia. Aatwo się go napinało, zasięg miał niewielki, ale w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl