[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Powoli odpływał na południowy wschód, wzbijając się coraz wyżej, w miarę jak pożar trawił drewniane
części i zmniejszał jego wagę. Wszedłem na dach i przez kilka godzin patrzyłem za oddalającym się statkiem, aż
w końcu znikł mi z oczu w mgiełce nad horyzontem. Był to przygnębiający widok  ogromny, latający stos
pogrzebowy, dryfujący bezwładnie przez pustynie marsjańskiego nieba  wypełniony śmiercią, zniszczony
wrak, jakby symbolizujący życie tych dziwnych i okrutnych stworzeń, w których nieprzyjazne ręce rzucił go los.
Zgnębiony zszedłem powoli na ulice. Miałem takie wrażenie, jakbym był świadkiem kieski i
unicestwienia sił zbrojnych, należących do pokrewnej mi rasy, a nie zniszczenia przez zielonych wojowników
hordy wrogich, ale podobnych im stworów. Nie mogłem zrozumieć skąd się wzięło to wrażenie, ale
jednocześnie nie mogłem się go pozbyć. Gdzieś w głębi mej duszy narodziło się dziwne współczucie dla tych
nieznanych wrogów, a także nadzieja, że flota wróci i wystawi rachunek zielonym wojownikom, którzy ją tak
bezlitośnie i okrutnie zaatakowali.
Wyszedłem na ulice, a pies Woola biegi tuż za mną, na swoim już zwykłym miejscu. Wkrótce dogoniła
mnie Solą. Karawana wozów wracała na plac. Wymarsz w stronę domu nie został podjęty na nowo ani tego dnia,
ani przez cały następny tydzień ze względu na obawę przed powrotem powietrznej floty. Lorquas Ptomel był
zbyt przebiegłym i doświadczonym żołnierzem, aby dać się złapać na otwartej przestrzeni z mało ruchliwymi
wozami, obciążonymi na dodatek lupami i dziećmi. Pozostaliśmy wiec w opuszczonym mieście do czasu, aż, jak
19
się zdawało, niebezpieczeństwo minęło.
Gdy Solą i ja weszliśmy na plac ujrzałem widok, który napełnił mnie mieszaniną nadziei, strachu, radości
i smutku, a nad tym wszystkim dominowało uczucie ulgi i szczęścia. Dwie kobiety brutalnie ciągnęły w
kierunku wejścia do najbliższego budynku jeńca ze statku powietrznego. Była to dziewczyna, podobna w
każdym szczególe do kobiet z Ziemi. W pierwszej chwili mnie nie zauważyła, ale gdy przekraczałem drzwi do
budynku, który stać się miał jej wiezieniem, odwróciła głowę i jej oczy spotkały się z moimi. Miała bardzo
piękną, owalną twarz o delikatnie rzezbionych rysach, wielkie, błyszczące oczy i czarne jak węgiel włosy,
ułożone w dziwny, a jednocześnie bardzo do niej pasujący sposób. Zaróżowione policzki i wspaniale
ukształtowane usta pięknie kontrastowały ze skórą o lekko czerwonomiedzianym odcieniu. Podobnie jak
prowadzące ją zielone Marsjanki nie nosiła żadnej odzieży, oprócz delikatnie wykonanych ozdób, ale żadna
szata nie mogłaby bardziej podkreślić piękna jej doskonałej figury.
Gdy mnie dostrzegła jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a potem wykonała swobodną ręką jakiś mały
gest, znaczenia którego, oczywiście, nie mogłem się domyślić. Przez chwile patrzyliśmy na siebie i wraz z
upływem sekund wyraz nadziei i nowej odwagi, który rozświetlił jej twarz, gdy mnie ujrzała, zmieniał się w
rozczarowanie, spod którego przebijała niechęć i pogarda. Zrozumiałem, że było to wynikiem tego, że nie
odpowiedziałem na jej sygnał. Przy całej swej ignorancji marsjańskich obyczajów intuicyjnie czułem, że gestem
tym prosiła mnie o pomoc i opiekę. Potem zniknęła mi z oczu w głębi opuszczonego gmachu.
Uczę się języka
Gdy otrząsnąłem się z wrażenia, spojrzałem na Sole, która była świadkiem spotkania i zdumiał mnie
dziwny wyraz jej zwykle obojętnej twarzy. Nie wiem o czym myślała, nie mogłem o to spytać, gdyż dotychczas
opanowałem jeżyk marsjański w stopniu wystarczającym tylko na wyrażenie najprostszych, codziennych
potrzeb.
U drzwi budynku; w którym mieszkaliśmy spotkała mnie dziwna niespodzianka. Podszedł do mnie
wojownik i podał mi broń, ozdoby i pozostały rynsztunek, noszony przez jego rasę. Powiedział do mnie kilka
niezrozumiałych słów, zachowując się z szacunkiem, a zarazem jakby grożąc mi. Sola, korzystając z pomocy
kilku innych kobiet, przerobiła pózniej to wszystko tak, by pasowało do moich mniejszych rozmiarów.
Odtąd Solą zaczęła wprowadzać mnie w tajniki posługiwania się różnymi rodzajami broni i wraz z
młodym Marsjaninem spędzaliśmy codziennie kilka godzin na placu, doskonaląc swoje umiejętności. Nie
potrafiłem jeszcze równie sprawnie posługiwać się każdym rodzajem broni, ale moja doskonała znajomość
wszelkich typów oręża, używanego na Ziemi, czyniła ze mnie bardzo pojętnego, robiącego szybkie postępy
ucznia.
wiczenia, zarówno moje, jak i młodych Marsjan, przeprowadzały wyłącznie kobiety. Do ich
obowiązków należy nie tylko doskonalenie młodzieży w sztuce indywidualnej obrony i ataku, ale i wytwarzanie
przedmiotów, potrzebnych zielonym Marsjanom. Produkują proch, naboje, broń palną  praktycznie wszystkie
potrzebne przedmioty na Marsie robione są przez kobiety. W czasie działań wojennych tworzą one oddziały
rezerwowe i, w razie potrzeby, walczą z większą nawet inteligencją i zaciekłością niż mężczyzni. Ci natomiast
ćwiczą się w bardziej skomplikowanych zagadnieniach  w strategii, w sztuce dowodzenia dużymi oddziałami.
Tworzą także prawa, za każdym razem inne, w zależności od sprawy, w której mają być użyte. Ich wymiar
sprawiedliwości nie opiera się na starych zasadach, ma też za nic wszelkie precedensy. Zwyczaje utrwalały się
przez wieki, z pokolenia na pokolenie, ale karę za ich naruszenie ustala się w oparciu o indywidualne podejście
do każdej sprawy. Kara ta jest nakładana przez sąd, złożony z wojowników równych rangą przestępcy, i muszę
powiedzieć, że rzadko bywa niesprawiedliwa. Marsjanie mają szczęście przynajmniej pod jednym względem 
nie wiedzą co to zawodowy prawnik.
Nie widziałem uwięzionej dziewczyny przez kilka następnych dni, a potem widziałem ją zaledwie przez
moment, gdy była prowadzona do wielkiej sali audiencyjnej, tej samej, w które] po raz pierwszy miałem okazje
spotkać się z Lorquas Ptomelem. Nie mogłem nie zauważyć brutalności, z jaką strażnicy się z nią obchodzili, tak
różnej od niemal macierzyńskiej troski, którą otaczała mnie Solą oraz od okazywanego mi szacunku przez tych
zielonych Marsjan, którzy w ogóle zadawali sobie trud, by mnie dostrzegać.
Zarówno za pierwszym jak i drugim razem, gdy ją widziałem zwróciłem uwagę na to, że uwięziona
zamienia kilka słów ze strażnikami. Wyciągnąłem z tego wniosek, że mówi ona tym samym jeżykiem, co zieloni
Marsjanie, a w każdym razie potrafi się z nimi porozumieć. Wobec tego nalegałem na Solę, bardzo tym faktem
zdziwioną aby uczyła mnie jeżyka w sposób bardziej intensywny i w ciągu kilku dni opanowałem go na tyle, by [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl