[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ma prawo głosu!". W tylnych rzędach wybuchła bójka. Studenci medycyny, których było tam
pełno, zaczęli okładać się nawzajem. Tylko obecność licznie zgromadzonych pań zapobiegła
jeszcze większemu zamieszaniu. Nagle wrzawa na chwilę przycichła, a potem zapanował
zupełny spokój. Profesor Challenger stał na podium. Już sam jego wygląd i sposób bycia
onieśmiela, a gdy do tego podniósł rękę, zebrani siedli i nadstawili uszu, pełni oczekiwania.
 Wielu zebranych  zaczął Challenger  zapewne pamięta, że moje ostatnie
wystąpienie tu spotkało się z równie głupim i nieokrzesanym przyjęciem. Wtedy rej wodził
profesor Summerlee i choć teraz przejrzał i przyznał się do błędu, nie można mu tego
zapomnieć. Dziś mój przedmówca pozwolił sobie na jeszcze gorszą zniewagę i choć
upokarza mnie zniżanie się do intelektualnego poziomu tego pana, spróbuję to zrobić, by
- 118 -
rozproszyć wątpliwości, jakie mógł zasiać w umysłach słuchaczy (śmiechy i wrzawa). Nie
potrzebuję chyba przypominać, że choć dziś głos zabrał profesor Summerlee jako
przewodniczący wyłonio nego przez zebranie komitetu, ja byłem jednakże motorem całej
wyprawy i mnie przede wszystkim trzeba przypisać pomyślny jej wynik. Bezpiecznie
doprowadziłem tych trzech panów na miejsce i dowiodłem im prawdy moich słów.
Spodziewaliśmy się, że gdy wrócimy i złożymy wspólne oświadczenie, nie znajdzie się taki
głupiec, który je zakwestionuje. Jednakże, nauczony poprzednim doświadczeniem,
przywiozłem dowód, który przekona każdego zdrowo myślącego człowieka. Profesor
Summerlee już wspomniał, że w czasie napadu na obóz małpoludy uszkodziły nasze aparaty
fotograficzne i zniszczyły większość klisz. (%7łarciki, śmiechy i krzyki:  gadaj zdrów!" z
tylnych rzędów). Wspomniałem o małpoludach i nie mogę powstrzymać się od uwagi, że te
krzyki żywo przypominają mi przygodę z tamtymi ciekawymi zwierzętami (śmiechy). Mimo
zniszczenia tylu nieocenionych klisz zostało ich jednak wiele, by przekonać niedowiarków o
istnieniu prehistorycznego życia na wyżynie. Czy zarzuca nam ktoś oszustwo, podrobienie
tych zdjęć? (Głos:  tak" i wielkie zamieszanie zakończone wyrzuceniem z sali paru osób).
Kasety otworzono w obecności ekspertów. Jakież jeszcze dowody możemy złożyć? W
warunkach naszej ucieczki nie mogliśmy zabrać większej ilości bagaży, ale uratowaliśmy
zbiory profesora Summerlee, które zawierają zupełnie nowe gatunki motyli i żuków. Czy to
nie dowód? (Liczne głosy:  nie!"). Kto powiedział  nie"?
Doktor Illingworth (wstając):  Uważamy, że taką kolekcję można było zebrać w jakimś
innym miejscu, niekoniecznie na prehistorycznej wyżynie (brawa).
Profesor Challenger:  Wypada nam schylić głowę przed pańskim autorytetem, mój panie,
choć dodam, że pańskie nazwisko jest mało znane w świecie nauki. Pomijam więc zdjęcia i
kolekcje. Pozostają jeszcze przywiezione przez nas dokładne i wszechstronne wiadomości,
które rzucają światło na pewne, dotąd zupełnie nieznane zagadnienia, jak na przykład
stadne zwyczaje pterodaktyli (głos:  bujda"! i wrzawa). Powtarzam, że na zwyczaje
pterodaktyli możemy rzucić zupełnie nowe światło. Mogę pokazać państwu obrazek tego
stworzenia zrobiony z natury, który przekona...
Doktor Illingworth:  %7ładen obrazek nas nie przekona.
Profesor Challenger:  Chciałby pan zobaczyć żywe stworzenie?
Doktor Illingworth:  Oczywiście.
Profesor Challenger:  I to by pana przekonało?
Doktor Illingworth (śmiejąc się):  Może pan być pewien.
Wtedy wydarzyła się największa sensacja tego wieczoru. Tak dramatyczna, jakiej nie
znało żadne jeszcze naukowe zebranie. Profesor Challenger podniósł rękę i na ten znak nasz
kolega E. D. Malone wstał i znikł za kotarą. Po chwili ukazał się znowu w towarzystwie
olbrzymiego Murzyna. We dwóch dzwigali dużą kwadratową skrzynię. Musiała być ciężka,
bo szli wolno, aż wreszcie postawili ją przed krzesłem profesora. Na sali było cicho jak
makiem zasiał. Wszyscy wpatrywali się w skrzynię. Profesor Challenger odsunął wieko i nie
odrywając oczu od jej wnętrza, parę razy pstryknął palcami. Z loży prasowej słyszeliśmy,
jak pieszczotliwym głosem mówił:  Chodz, chodz, kochasiu!" Po chwili z drapaniem i
- 119 -
chrzęstem wyłoniło się ze skrzyni wstrętne, straszne stworzenie i przysiadło na jej brzegu.
Wywołało tak wielkie zdumienie, że skamieniała z wrażenia publiczność nawet nie
spostrzegła, jak przewodniczący, książę Durham, zleciał nagle z estrady i wpadł do miejsca
dla orkiestry. Aeb stworzenia przypominał najokropniejszą chimerę zrodzoną kiedykolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl