[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zerknęłam. Przez moje ramię zwisał kabel z gałką regulatora na końcu. Tak, aby mi było wygodnie.
Abym miała go w zasięgu ręki, gdy dla odmiany zrobi mi się pod aparatem za zimno. Kabel!
Czarny kabel.
Koniec takiego samego czarnego kabla przesunął mi się po go-
łej skórze dłoni, gdy z wykopu wynoszono ciało pani Róży Czempińskiej. Reszta kabla ukryta była
pod prześcieradłem, ale ja wiedziałam, czemu posłużyła ta reszta. Ciasnym węzłem obejmowała
niemłodą już, dość pomarszczoną szyję naszej sympatycznej bi-bliotekarki.
Kabel, kabel, kabel, kabel  dzwoniło mi w uszach, jak gdyby ktoś szyfrem nadawał alarm.
Podniosłam głowę znad barwnych stron pisma. Obiegłam szybko oczyma cały lokal. Dlaczego nigdy
dotychczas tego nie dostrzegłam? Kable, mój Boże, ile tu kabli, czarnych kabli. Przy suszarkach, przy
jakichś jeszcze aparatach, których przeznaczenia nie znałam, przy elektrycznych maszynkach do
podgalania szyi!
Właśnie w tej chwili pan Feliks włączył jedną z takich golarek, zapewne będzie chciał podgolić mi
na szyi drobne włoski, które psują mu linię mojej fryzury. Powolnym, miękkim ruchem pan 191
Feliks przesuwa palce wzdłuż całego kabla, jak gdyby go głaskał.
Albo sprawdzał jego moc i giętkość. I oto słyszę tuż nad uchem jego głos:

Już wystarczy. Proszę panią na fotel.
Idę na uginających się pode mną nogach. Siadam. Pan Feliks zmienia wilgotny nieco ręcznik na
kolorową pelerynkę. Robi to wszystko z niewysłowionym wdziękiem. Z gracją. Bierze szczotkę,
rozczesuje mi włosy, jak gdyby je pieścił. Ta czynność sprawia mu widocznie niemałą przyjemność.
Przechylając głowę w bok, raz w lewo, raz w prawo, z satysfakcją przygląda się swojemu dziełu.
A ja miotam się wzrokiem dookoła, siedząc w fotelu sztywno jak kukła, nieruchomo, z włosami
uwięzionymi w ładnych, kształtnych palcach pana Feliksa. Silne są te palce. Czuję to, gdy
stanowczym ruchem dłoni każe teraz mnie z kolei pochylić głowę.
Czego szukają moje błąkające się po fryzjerskim salonie oczy?
Jeżeli drogi ucieczki, to zdaje się, że jej nie ma. Drzwi wejściowe zamknęła na klucz Ola. Pan Feliks
powiedział, że wyjdziemy tyl-nymi drzwiami, przez podwórze. Ale czy zdążyłabym do nich dotrzeć,
gdyby Feliks chciał mnie zatrzymać?

Pani tak zbladła  zwraca się do mnie pan Feliks tonem czułym, wyrażającym głęboką troskliwość. 
Czy zle się pani czuje? A może tylko zmęczona?
Przed chwilą był za mną z tyłu na lewo. Teraz już jest na prawo. Jak szybko, jak zręcznie on to robi.
Prawdziwie artystyczne piruety. Mógłby... występować w balecie. Okrąża mnie jak w tań-
cu. Płynnym, zgrabnym ruchem. Taneczny krok. To kobieta ze Szczecina mówiła o tanecznym kroku
swojego prześladowcy. A ten cień człowieka, który czaił się pod murem naszego bloku, gdy 192
wracałam z mojej pierwszej randki z Andrzejem? Cień, który tak mnie przestraszył i którego
spłoszyły światła syrenki? Ruch, jaki wtedy ów cień wykonał, wydał mi się znajomy. Nie mogłam go
tylko z nikim skojarzyć. A czy to nie jest ten sam sprężysty i jednocześnie płynny uskok, unik, jaki
robi zawsze pan Feliks, cofając się od fotelika, by z oddalenia lepiej ocenić rezultaty swojej pracy?
Właściwie jaki on jest, ten Feliks? Nigdy mi nie przyszło do głowy przyglądać mu się. Która z nas
przygląda się swojemu fry-zjerowi? Na siebie patrzymy w lustrze, czy nam ładnie. Patrzę więc w
lustro, lecz już nie na siebie, bo mi w tej chwili wszystko jedno, jakie mam uczesanie, tylko na pana
Feliksa. Spojrzenia nasze spotykają się w posłusznym uczynnym szkle. Przystojny chłopak z tego
Feliksa, chociaż wzrost ma niezbyt wysoki. Rysy twarzy prawidłowe, lekko falujące włosy koloru
dojrzałego kasz-tana efektownie błyszczą w świetle jarzeniówek, tylko ładne usta układają mu się
chwilami w nieprzyjemny grymas. A oczy? Oczy pan Feliks ma śliczne, chociaż trochę dziwne.
Ocienione długimi rzęsami, jak u dziewczyny, i bardzo, bardzo jasne. Niebieskie w odcieniu
zblakłego, jesiennego nieba. Miała rację kobieta ze Szczecina. Zanim jej oczy przestały widzieć,
umiały dobrze patrzeć.
O panu Bronisławie wiem sporo, o Zdzisławie dużo, nawet o dziewczętach, myjących tu włosy i
uczących się zawodu, mogę opowiedzieć niejedną historię. O panu Feliksie nie wiem nic. Prawie
nic, bo tyle tylko, że mieszka samotnie. Czy rzeczywiście nie ma kobiet w jego życiu, które wśród
kobiet upływa?
Zdaję sobie sprawę, że moje oczy w lustrze wyrażają skrajne przerażenie. Pana Feliksa to krępuje.
Odrywa swój wzrok od 193
mojego i skromnie go spuszcza ku dołowi, by sprawdzić, czy fala nad uszami ma prawidłową linię.
Na jego twarzy dostrzegam uśmiech, który mi się nie podoba. W dawnym romansie napisało-by się:
zagadkowy. Ja jednak powiedziałabym: jest to uśmiech złośliwy, ironiczny, uśmiech człowieka,
czującego swoją wyż-
szość i przewagę.
Kompleks zależności od kobiet  czy nie może się przerodzić w chęć panowania nad nimi? A czyż
nie panuje się najbardziej nad człowiekiem wtedy, gdy ma się w ręku jego życie? Zwycięstwo jest
ostateczne wówczas, kiedy śmierć uniemożliwia już przeciwnikowi wszelką próbę rewanżu.
Mózg mój pracuje jak oszalały, przypomina fakty, wysnuwa wnioski, stawia hipotezy. Jedna myśl
goni drugą. Jestem już nie sobą, lecz maszyną do myślenia, błyskawicznie działającym kom-puterem,
który wymknął się spod kontroli programującego. Nie mogę się od tego powstrzymać. Pustka, którą
stanowi dla mnie życie prywatne pana Feliksa, prowokuje do wypełnienia jej tre-
ścią. Szukam modelu. Kogo skrywa jego biały kitel skuteczniej, niż czyniłby to rycerski pancerz?
Karola Brydę  podrywacza, upokorzonego w swej męskiej ambicji tą rolą? Ryśka Jaskólskiego  z
jego kompleksem i zapiekłą nienawiścią do  babek , od których młodzi, niedoświadczeni chłopcy
zarażają się wstydliwą chorobą? Wojciecha Jarmila 
półimpotenta, sadystę, trawionego obłędną manią zazdrości? Andrzeja Rota, mojego Andrzeja 
odepchniętego już w chwili urodzenia przez świat kobiet i dręczonego obsesyjnym lękiem przed tym
światem, który poskąpił mu miłości? A może mnie samą, 194
nienawidzącą małostkowej wegetacji, do której tak skłonna jest nasza płeć?
A może nie jednego człowieka ukrywa w sobie pan Feliks  do diabła, nie znam nawet jego
nazwiska!  ale łączy w sobie osobowości wszystkich tych, których wymieniłam? Albo tkwi w nim
przynajmniej jakiś element ich kompleksów, obsesji, udręk i pretensji, tych usprawiedliwionych i
tych bezpodstawnych, wyduma-nych? Może innych jeszcze ludzi w sobie nosi, obolałych i rozją- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl