[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W drodze do domu wpadłam do supermarketu po mleko, chleb i papier toaletowy, pośpiesznie
objeżdżając wózkiem wszystkie stoiska. Tyle pięknej, lirycznej muzyki płynęło z głośników, że
poczułam się jak heroina z komedii romantycznej. Gdy już znalazłam wszystko, czego
potrzebowałam, podeszłam do ekspresowej kasy, gdzie można skasować najwyżej dwanaście
towarów naraz. Stało nas pięcioro w kolejce, wszyscy liczyliśmy ukradkiem zawartość koszyków
sąsiadów. Mężczyzna przede mną miał zbyt małą głowę w porównaniu z ogromem twarzy, jak
niedopompowany balon. Towarzyszyła mu mała dziewczynka w wieku jakichś czterech lat, w
nowiutkiej sukience, za dużej o kilka rozmiarów. Sukienka wyglądała jakoś ubogo, ale nie wiem
dlaczego. W tym stroju dziewczynka wydawała się karlicą: talia na wysokości bioder, dolny rąbek
sukienki sięgający kostek. Trzymała dłoń mężczyzny z pełnym zaufaniem, uśmiechając się do mnie
nieśmiało z taką dumą, że też musiałam się uśmiechnąć.
Po powrocie do domu czułam dojmujące zmęczenie i bolała mnie lewa ręka. Są dni, gdy niewiele
myślę o tej ranie, są też inne, kiedy męczy mnie nieustający, tępy ból. Postanowiłam zrezygnować
dziś z biegania. Do diabła z tym. Zażyłam tylenol z kodeiną, zzułam obuwie i wtuliłam się w objęcia
kołdry. Wciąż leżałam, gdy zadzwonił telefon. Obudziłam się raptownie, automatycznie sięgając po
słuchawkę. W moim pokoju było ciemno. Niespodziewana, przenikliwa fala dzwięku uwolniła we
mnie sporo adrenaliny, moje serce waliło. Z niepokojem spojrzałam na zegarek. Jedenasta
trzydzieści.
Wymamrotałam  Halo , dłonią przecierając twarz i odgarniając włosy.
 Kinsey, tu Derek Wenner. Czy już słyszałaś?
 Derek, jestem pogrążona we śnie.
 Bobby nie żyje.
 Co?
 Zdaje się, że pił co nieco, ale jak na razie nie mamy pewności nawet co do tego. Jego samochód
wypadł z drogi i roztrzaskał się o drzewo przy West Glen. Sądziłem, że zechcesz to wiedzieć.
 Co?  powtórzyłam, ale nie potrafiłam zrozumieć, o co mu chodzi.
 Bobby zginął w wypadku samochodowym.
 Ale kiedy?  spytałam, chociaż co to za różnica. Zadawałam pytania po prostu dlatego, że w
żaden inny sposób nie umiałam zareagować na tę informację.
 Trochę po dziesiątej. Nie żył już, jak przywiezli go do Zwiętego Terry ego. Muszę zejść na dół i
go zidentyfikować, lecz nie ma wątpliwości.
 Czy mogę w czymś pomóc?
Zdawał się wahać.
 No cóż, tak naprawdę, mogłabyś. Starałem się złapać Sufi, ale chyba gdzieś wyszła. Służba
doktora Metcalfa już go poszukuje, prawdopodobnie będzie tu niedługo. Może byś tymczasem
posiedziała z Glen? Ja pojadę prosto do szpitala i zbadam, jak przedstawia się sytuacja.
 Już jadę  powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Umyłam twarz i wyszorowałam zęby. Przez cały czas mówiłam sama do siebie, ale niczego nie
czułam. Wszystkie moje wewnętrzne procesy były tymczasowo zawieszone, podczas gdy mózg
zmagał się z faktami. Fatalna informacja nie znajdowała dostępu do mojego umysłu. To niemożliwe.
Nie. Bobby nie żyje? To nieprawda.
Pochwyciłam kurtkę, torebkę i kluczyki. Wszystko pozamykałam, zapaliłam silnik i ruszyłam.
Czułam się jak dobrze zaprogramowany robot. Kiedy skręciłam w West Glen Road, spostrzegłam
kilka samochodów i poczułam chłodny dreszcz u podstawy kręgosłupa. Stało się to na dużym
zakręcie, ślepym zaułku tuż przy  slumsach . Ambulans zdążył już odjechać, lecz wozy patrolowe
wciąż były, ich radia charczały w nocnej ciszy. Gapie stali po zaciemnionej stronie drogi, podczas
gdy uderzone drzewo kąpało się w blasku reflektorów, poszarpany pień sam wyglądał na śmiertelnie
rannego. Ciężarówka holownicza odciągała właśnie bmw Bobby ego. Cała sceneria przypominała w
dziwny sposób plan zdjęciowy kręconego filmu. Zwolniłam i skręciłam, by popatrzeć na to miejsce z
dziwnym uczuciem bezstronności. Nie chciałam powiększać zamieszania i martwiłam się o Glen,
więc pojechałam dalej. Jakiś głos szeptał:  Bobby nie żyje . Natomiast drugi głos szeptał:  O, nie,
niech tak nie będzie. Nie chcę, żeby to była prawda, okay?
Zjechałam na wąski podjazd, który doprowadził mnie na szeroki dziedziniec. Cała rezydencja
płonęła światłami, jakby odbywało się jakieś ogromne przyjęcie, lecz nie wydobywał się żaden
dzwięk i nie pokazywała żadna postać, żaden samochód. Zaparkowałam i podeszłam pod drzwi.
Jedna ze służących, niby elektroniczne urządzenie z sensorami, otworzyła mi drzwi, gdy tylko się
zbliżyłam. Odsunęła się na bok, wpuszczając mnie bez słowa.
 Gdzie jest pani Callahan?
Zamknęła drzwi i ruszyła korytarzem. Poszłam za nią. Zapukała do drzwi buduaru Glen, po czym
przekręciła gałkę i usunęła się na bok, pozwalając mi wejść.
Glen siedziała w bladoróżowej sukience, wtulona w jeden z głębokich, luksusowych foteli, z
kolanami podciągniętymi pod brodę. Uniosła twarz, nabrzmiałą i rozmiękłą. Jakby pękła cała
instalacja odpowiedzialna za przepływ uczuć: oczy wypełniły się łzami, policzki wilgocią, a nos
czerwienią. Nawet włosy miała mokre. Przez chwilę, wciąż z niedowierzaniem, stałam i patrzyłam
na nią, a ona spoglądała na mnie. Na koniec ponownie pochyliła głowę, wyciągając rękę. Podeszłam
i uklękłam przy jej fotelu. Ujęłam jej dłoń  małą i chłodną  i przycisnęłam do mojego policzka.
 Och, Glen, przykro mi, tak mi przykro  szeptałam.
Kiwała głową w podzięce, dobywając z siebie jakiś głuchy odgłos, niewyraznie wyartykułowany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl