[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeżył. Babcia bała się pociągów, nie dowierzała zięciowi, a jako kobieta
władcza i samodzielna, miała całkiem inną koncepcję jazdy. Jak jej się pociąg
nie podobał, nie chciała wsiadać. W Warszawie o mały włos się nie zgubiła.
- Ale w końcu wsiadłeś do tego pociągu, co ci kazałam -upierała się babcia.
- Tamten jechał do Krakowa, ale niech wam będzie.
195
- Wszystko jedno, gdzie jechał, grunt, że o Toruń zahaczył - wyjaśniła z
godnością Marcjanna.
Mama sama już nie wiedziała, jak koło babci chodzić i jak ją ugościć. Bodaj
nieba by jej przychyliła.
- Posiedzicie u nas przez zimę - mówiła. - Ciepło tu, jasno, odpoczniecie sobie.
- Musowo pojutrze wracam, zanim Franek z tą swoją wszystko zmarnuje. Pić zaczął.
Babcia obroniła się przed kolektywizacją, nie zmogły jej obowiązkowe dostawy
ziemniaków, mleka i mięsa, a coraz trudniej radziła sobie z synem. Zapowiadał
się na świetnego gospodarza, a po ożenku stracił serce do ziemi i do roboty.
Babci Marcysi Toruń się nie spodobał. Nawet nie chodziło o sam Toruń, lecz o
duże miasto, stanowczo za duże jak na jej gust. Stawała sobie w oknie
mieszkania, patrzyła na ruchliwą ulicę w dole i za nic nie mogła pojąć, czemu ci
ludzie, zamiast zająć się czymś pożytecznym, biegają wciąż tam i z powrotem.
- To przechodzą wciąż inni, nie ci sami - tłumaczyła Mira.
- A skąd niby aż tylu by się uzbierało? Ci sami się kręcą, przecie widzę. Toć
pewnie, co oni innego mają tu do roboty?
- Babciu, w mieście ludzie też pracują, choćby mój tato. Nie siedzi w domu,
tylko w miejskiej radzie zajmuje się budownictwem.
- U nas na wsi Jędrek Smoluchów też buduje. Nie powiem, roboty ma dużo, ale to i
tak nie to, co w polu.
Babcia nie bardzo kwapiła się do spacerów. Oglądała sobie miasto z okna i bardzo
się dziwiła, jak można tak mieszkać na kupie, jedno nad drugim, w hałasie
gorszym niż przy młócce.
- Pójdziemy do parku, zrobimy parę zdjęć - kusił tato.
- Niech Bóg broni! - zaprotestowała energicznie. - Zdjęcia odbierają duszę i zle
robią na głowę. Każdy jeden, co się dużo fotografuje, szybko umiera.
- Ale zdjęcie do dowodu zrobiliście sobie?
196
- To był mus, bez dowodu nic nie załatwisz. Ale ci powiem, że jak mnie w życiu
głowa nie bolała, tak po tym zdjęciu byłam mocno nieswoja.
Nie było odwołania. Tato schował aparat, a Mira w końcu namówiła babcię na
spacer po Starówce. Pochodziły po Szewskiej, Szczytnej, Podmurnej, babci
przypomniał się Tomaszów, że też taki ciasny, ale domy wolała tamte, bo niskie,
niektóre drewniane, a przez to zdrowsze.
- A masz ty już jakiegoś kawalera? - spytała.
- Przecież ja mam dopiero jedenaście lat - zdziwiła się Mira.
- Ani się obejrzysz, jak będzie czas za mąż iść. A o klątwie Cyganichy mama
tobie mówiła?
-Nie.
- Ciekawe, na co ona czeka? Niech ci opowie i to szybko. Pół wieku nad nami ta
klątwa wisi, mnie dotknęła, twoją matkę, ciocię Zosię, więc i ciebie nie minie,
bo czego miałaby minąć.
- Mama na pewno nic mi nie opowie.
- Może być, że nie, bo ona już od dziecka wszystko wiedziała po swojemu. Ale ja
przed nią niczego nie taiłam. Nie miała więcej roków niż ty teraz, kiedy jej
rzetelnie opowiedziałam, żeby się mogła przed złem uchronić.
- To od tej klątwy można się uchronić?
- Można, tylko nie wolno ci wyjść za tego, kogo pokochasz. -\ Jak to tak? Mama
na pewno kocha tatę i dlatego są małżeństwem.
Mira odziedziczyła po mamie dociekliwość, więc babcia Marcysia mocno musiała
kombinować, żeby nie mówiąc za dużo, powiedzieć, co trzeba. Wracały powoli do
domu, a ona snuła swoją opowieść, jak to w wielkiej dąbrowie spotkała wieczorem
starą Cygankę, która rzuciła klątwę na nią i na cały ród po kądzieli do piątego
pokolenia włącznie.
- O nasze rodowe bogactwo jej poszło, o paciorki z prawdziwych korali. Moja
matula dostała je od swojej, ja od ma-
197
tuli, ode mnie twoja mama, a tyje dostaniesz od mamy i musowo przekażesz swojej
córce. One są przypisane do najstarszej dziewki w rodzinie, zapamiętaj to
koniecznie.
- A jak nie będę miała córki?
- Czego masz nie mieć? Będziesz miała, bo klątwa rozciąga się na pięć pokoleń i
musi się dopełnić. I było powiedziane tak:  Obyście nigdy nie poślubiły miłych
sercu kawalerów i oby wasze życie pięło się jeno pod górę". Rozumiesz, co to
znaczy? Nam nie jest pisane szczęście, tylko ciężki los. Ledwie pokochasz
jakiego chłopca, uciekaj jak najdalej, żeby nie ściągnąć na niego śmierci. Nigdy
ten pierwszy nie będzie twój. Pierwszy narzeczony mamy, Jasiek, zginął na
wojnie, Kacperek, chłopiec cioci Zosi, padł od niemieckiej kuli we wsi, mój
Franek niby nie zginął, ale dla mnie umarł, co na to samo wychodzi. To by się
zgadzało z takim starym przysłowiem, że pierwsze koty za płoty. Tylko trzeba o
tym wiedzieć, żeby pierwsze kochanie wyrzucić z serca i z płotu.
Zamąciła babcia w głowie swojej wnuczce i to na ładnych kilka dni. Na szczęście
tylko na kilka. Mira narzeczonego jeszcze nie miała, więc jego los aż tak bardzo
nie leżał jej na sercu. Wkrótce w ogóle o klątwie zapomniała, zajęta
poważniejszą sprawą, czyli domową wojną dwóch uparciuchów. Mama postanowiła, że
babcia zostanie w Toruniu na zimę, bo nigdzie nie będzie jej lepiej. Babcia z
kolei postanowiła, że natychmiast wraca do siebie, bo wszędzie dobrze, ale
najlepiej we własnej chałupie. Wiadomo, że  najlepiej" musiało wygrać z
 lepiej". Tydzień babcia wysiedziała jak na igłach i gotowa była dyrdać choćby
piechotą, co - zważywszy na jej niechęć do pociągów - było bodaj lepszym
wyjściem niż samotna podróż koleją. Mama, rada nierada, przygotowała się do
drogi, żałując bardzo, że nie może się rozdwoić. Po raz pierwszy opuszczała dom
na kilka dni, co przyprawiało ją o niekończące się zamartwianie. Była pewna, że
Mira z ojcem nie dadzą sobie rady, zginą, wysadzą się gazem w powietrze, a w
najlepszym wypadku
198
poumierają z głodu. Po setnym przypomnieniu o zapałkach, nożach, kluczu i gazie
wreszcie wsiadła do pociągu. Jeszcze chciała im coś krzyknąć przez okno, ale
okna nie dało się otworzyć.
- Co teraz? - spytał tato, ledwie pociąg zginął im z oczu. -Może wpadniemy do
Modrego Fartuszka na lody?
Cztery dni bez mamy spędzili niezdrowo, niehigienicznie, beztrosko - a Mira
dodatkowo jeszcze - niemoralnie. Zaraz następnego dnia pożyczyła od Wandy
 Mitologię" Parandowskie-go. Rok wcześniej przyniosła  Mitologię" z biblioteki i
ledwie doszła do sporu Ateny z Posejdonem, mama wzięła książkę do ręki i zaczęła
od niechcenia kartkować. Natrafiła na posąg Per-seusza, potem Erosa i
poczerwieniała jak pomidor. Akurat ci bogowie nie mieli listków w wiadomym
miejscu, a i czas też im nie ukruszył tego, co dla mężczyzny najcenniejsze.
Słowa: świństwo, nieskromność, rozwiązłość padały jak grad. Mama osobiście [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl