[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stracharza. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem naprzód, z łatwością pokonując opór.
Natychmiast odniosłem wrażenie, jakbym niezwykle oddalił się od towarzyszy. Wciąż
widziałem ich przez drzwi, przypominali jednak cienie, a metaliczny blask zniknął.
Znalazłem się w świecie absolutnej ciemności oraz ciszy. Wokół siebie wyczuwałem rozległą,
zamkniętą przestrzeń.
Wróciłem na ich stronę, a tam natychmiast zalała mnie fala dzwięków. Przypomniałem sobie,
jak Ark- wright uczył mnie pływać. Wrzucił mnie do kana-
274
275
łu, sądziłem już, że tonę. Kiedy więc wyciągnął mnie za skórę na karku, wyłoniłem się z
milczącego podwodnego świata, wydany na atak orgii dzwięków. Teraz było tak samo:
słyszałem niespokojne głosy i okrzyki Alice.
- Och, Tom! Myślałam już, że cię straciliśmy. Zupełnie jakbyś zniknął! - rzuciła,
głęboko poruszona.
- Ja was widziałem - odparłem. - Ale byliście jak cienie. I niczego nie słyszałem.
Na te słowa Alice podeszła do niewidzialnej bariery. Spróbowała ją przekroczyć, bez
powodzenia. Ark- wright także sprawdził przejście - najpierw laską, potem ręką.
- Jak to możliwe, że Tom może przez to przejść, a my nie? - spytał ostro.
Stracharz nie odpowiedział wprost. Przyglądał mi się błyszczącymi oczami.
- To robota twojej mamy, chłopcze - rzekł. - Pamiętasz, co nam mówiła? Ze oddając
krew, zyskasz dostęp do miejsc, do których zazwyczaj nie mógłbyś dotrzeć? Rozpaczliwie
pragnęła, abyś wrócił z nią do Grecji. Może tu, w Ordzie, jest coś, co tylko ty możesz zrobić.
Z całą pewnością jedynie ty potrafisz przejść przez barierę.
Stracharz miał rację. Moja krew płynęła teraz w żyłach i arteriach Ordyny. Mogłem dostać się
w miejsca zamknięte dla przybyszów z zewnątrz, podobnie mama. Wszystko należało do jej
planu.
- Kończy nam się czas. Może powinienem pójść sam? - podsunąłem.
Bałem się, lecz nie znalazłem innego sposobu. Sądziłem, że stracharz zaprotestuje. On jednak
przytaknął.
- Możliwe, że tylko jedno z nas dotrze do Ordyny, nim ta się przebudzi. Ale jeśli
ruszysz, chłopcze, znajdziesz się w środku sam - i kto wie, z jakim zetkniesz się
niebezpieczeństwem.
- To mi się nie podoba, Tom! - zawołała Alice.
- Myślę, że musimy zaryzykować - ciągnął stracharz. - Jeśli nie znajdziemy i nie
zniszczymy Ordyny, żadne z nas nie ujdzie stąd z życiem. Jak tam jest? Co widziałeś?
- Nic, tylko ciemność. Jest bardzo cicho.
- W takim razie lepiej wez latarnię - wręczył mi ją. - Ruszaj zatem, chłopcze, zobacz, co
zdołasz osiągnąć. My spróbujemy znalezć inne wejście.
Przytaknąłem, chwyciłem latarnię, uśmiechnąłem się pocieszająco do Alice, próbując dodać
jej otuchy i ponownie przekroczyłem niewidoczną barierę. Naprawdę się bałem, ale
wiedziałem, że muszę tak po- stąpić. Obejrzałem się, spostrzegłem za sobą cienie stracharza,
Arkwrighta i Alice, po czym rezolutnie ruszyłem naprzód, wkraczając w milczący świat.
Teraz jednak, gdy się w nim znalazłem, przestał już być całkiem cichy. Moje kroki powracały
echem z ciemności, słyszałem też własny oddech i bicie serca. Zciskając mocno w lewej dłoni
kij oraz torbę, prawą unosiłem wysoko latarnię. Poza kręgiem żółtego światła mogło kryć się
wszystko.
Pokonałem około dwustu jardów, nie natrafiając na żadne przeszkody. Wyczuwałem jednak
zmianę. Nie słyszałem już echa kroków. A potem ujrzałem przed sobą wielkie drzwi. Schody
za nimi wiodły w górę.
Wstrzymałem oddech, zamarłem. Ktoś siedział na najniższym stopniu, patrząc w moją stronę.
Młoda dziewczyna, o jasnych włosach opadających na ramiona, w obszarpanej sukience, z
bosymi stopami. Wstała, była mojego wzrostu. Uśmiechnęła się do mnie. Nie wyglądała na
starszą od Alice, lecz mimo uśmiechu, w jej twarzy kryła się grozna władczość.
Natknąłem się na Mab Moudheel. Najwyrazniej pogłoski ojej śmierci okazały się
przesadzone. Ale jak się tu znalazła? Jak przeszła przez barierę?
Rozdział 20
PRAWDZIWY OBRAZ RZECZY
C
zemu się tak guzdrałeś? - rzuciła. - Sterczę tu całe wieki.
- Po co tutaj sterczysz? - spytałem ostrożnie.
- Bo dostałeś do wykonania zadanie, a czasu zostało niewiele! Twoja mama czeka -
odparła. - Daj, ja poniosę.
To rzekłszy, odebrała mi latarnię. Następnie złapała za rękaw mojego płaszcza, pociągnęła
mnie w górę. Przez moment stawiałem opór, potem jednak pozwoliłem poprowadzić się
wąskimi, kręconymi schodami. Szliśmy coraz szybciej i szybciej, aż w końcu niemal
biegliśmy.
Nagle zacząłem się martwić.
Dlaczego właściwie pozwoliłem jej sobą kierować? Czyżby Mab używała mrocznej magii, by
nagiąć mnie do swej woli?
- Gdzie są twoje siostry? I czemu nie jesteś z resztą Moudheelów? - spytałem,
przerywając gwałtownie naszą wspinaczkę.
Nie ufałem jej ani trochę. Może Zły mnie zdradził, może nie dotrzymał słowa? Co, jeśli Mab
prowadziła mnie prosto w szpony Ordyny, która już się ocknęła?
- Po wejściu do Ordy rozdzieliłyśmy się na różne grupy - wyjaśniła Mab. - Beth, Jennet
oraz ja podążyłyśmy z tyłu. Z tego co mi wiadomo, są całe, zdrowe i bezpieczne. Trzymają
się możliwie najdalej od tego paskudnego miejsca. Ale ja zostałam. Ryzykowałam życiem, o
tak, żeby to zrobić. Powinieneś być wdzięczny.
- Co zrobić?
- Znalezć Ordynę dla twojej mamy. Postrzegłam ją, o tak. Nigdy w życiu nie zrobiłam
niczego trudniejszego. A teraz chodz, Tom. Nie ma czasu do stracenia. Musimy się spieszyć,
twoja mama czeka na górze - zawołała, próbując znów pociągnąć mnie za sobą.
- Zaczekaj - stawiłem opór. - Wiedziałaś, gdzie jest Ordyna? I nie powiedziałaś nam?
Marnowaliśmy czas, a potem wpadliśmy w pułapkę. Czemu nas nie ostrzegłaś? Mogliśmy
wszyscy zginąć!
I stało się coś jeszcze gorszego, choć jej o tym nie powiedziałem. Oddałem duszę, by
dowiedzieć się, gdzie znajdę Ordynę.
- Nie, Tom. To zupełnie nie tak. Mogłam ją po- strzec dopiero wewnątrz Ordy. I tylko dzięki
krwi jednego z jej sług. Poderżnęłam gardło śpiącemu demonowi. To nie trwało długo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]