[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Annuniosła dumnie głowę.
- Usłyszysz to samo, co wcześniej. Nie mam
pieniędzy, a nawet gdybymmiała, nie dałabymci ani
grosza.
Peter podniósł się zmiejscai ziewnął.
- Zobacz, jak tywyglądasz. Nie ogolony. Brudny.
Co ty wyprawiasz? Dlaczego samwyrządzasz sobie
krzywdę? Potrzebujesz fachowej pomocy.
- Nie przyszedłemtutaj, żeby wysłuchiwać twoich
kazań - syknął przybliżając się do niej. - Mówiłem,
żebyś poprosiła Drew. Onma u mnie dług.
- Ty szalony, nieszczęsny biedaku! - Wjej oczach
pojawił się wyraz współczucia. - Na jakimty świecie
żyjesz? Ludzie tacy jak Drew nikomu nie są nic
winni.
- Jeśli nie dostanę tych pieniędzy, znajdę się
wkłopotach.
- Och, Peter - westchnęła smutno - ile razyja już
to słyszałam?
- Teraz to zupełnie co innego - zapewnił ją
nieśmiałym, wręcz przymilnymtonem.
Annmodliła się wduchu o siłę. Peter oszukał ją już
tyle razy, zranił tak głęboko, że nie mogła muustąpić.
Jeśli zawsze będzie wyciągać go z tarapatów, on
nigdyniczego się nie nauczy.
- Ann...
- Idz do pracy, Peter. To jedyne rozwiązanie.
Powiedz im, że spłacisz dług trochę pózniej.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
80
- Do diabła, czy nie rozumiesz, że nie mam na to
czasu? Muszę mieć pieniądze jeszcze wtymtygod-
niu.
- Ja nie ustąpię, Peter - szepnęła, mrugając szybko
powiekami, bysię nie rozpłakać.
- Gdzie masz torebkę? - Jego rozzłoszczone oczy
lustrowały pokój. Kiedy dostrzegł ją na kanapie,
rzucił się wjej kierunku.
- Co ty wyprawiasz! - krzyknęła Ann biegnąc za
nim.
Gdygo dopadła, on, otworzywszytorebkę, zaczął
wniej szybko grzebać.
- Przestań! - szarpnęła go za ramię. - Już ci
mówiłam, że nie mampieniędzy.
Oczybłyszczałymuniebezpiecznie.
- Gdzieksiążeczkaczekowa?
- Onie!
- Tak! - Cisnął torebkę, schwycił Ann i potrząsnął
nią.
- Peter... proszę cię! - krzyknęłaznowu.
- Cotusię dzieje, dodiabła!
Oboje zamarli na dzwięk głosu Drew. Byli tak
pochłonięci sprzeczką, że nie usłyszeli, jak otworzyły
się drzwi.
- Nie dotykaj jej - ostrzegł Drew.
Stanowczygłos nadawał słowomowielebardziej
groznyton, niż gdybykrzyczał.
Peter chwycił Annjeszcze mocniej.
- Wynoś się, docholery!
Drewcisnął na bok kwiaty i rzucił się na Petera.
UwolniwszyAnn, przyparł go do ściany.
- Zostawgo, Drew!
Drew odepchnął Petera tak, jakby to był worek
śmieci. Ale nie odwrócił się, lecz dalej stojąc do niego
przodem, mówił z lodowatą uprzejmością:
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
81
- Jeśli jeszcze kiedykolwiek dotkniesz swojej siostry,
pożałujesz.
- Nie myśl, że mnie przestraszysz - odparł Peter
drwiąco.
Ann jednak wiedziała, że był przerażony. Gwał-
townie przełknął ślinę, a twarz miał pokrytą potem.
Nie byli to równi przeciwnicy.
- Co tytu wogóle robisz? - spytał Drew. - Mam
nadzieję, że nie przyszedłeś po pieniądze?
- Właśnie tak - wtrąciła Ann. - Szuka pieniędzy
na spłacenie swoich podejrzanych długów. Powie-
działam, że nie mam, ale do niego to nie dociera.
- Tomoże teraz dotarło, co?Zabieraj się stąd!
Peter spochmurniał.
- Tylko nie próbuj mi rozkazywać! Jedynie Ann
może mnie stąd wyrzucić.
- Radziłbymci zastanowić się nad tym, co mówisz
- odparł Drewspokojnymgłosem, alez ukrytą grozbą.
- Skończcie już! Przestańcie wtej chwili! - Ann nie
widziała nic przez łzy. Próbowała obetrzeć je z twarzy
energicznymruchem.
Peter spojrzał krótko na nich oboje, po czym
skierował się wstronę wyjścia i trzasnął drzwiami.
Ann nie była wstanie nic powiedzieć ani wykonać
żadnego ruchu. Siły zupełnie ją opuściły. Po twarzy
spływały łzy.
- Nie płacz - poprosił Drew, po czympodszedł do
mej tak blisko, że czuli nawzajemswój oddech. Drew
nie dotknął jej jednak, tylko patrzył na nią przenikliwie.
Ann dostrzegła wjego oczach nagą żądzę. Zadrżała.
Po chwili znalazła się wjego ramionach.
- Tss, nie płacz - poprosił. Gdywestchnęła i przy-
tuliła się mocniej, jego usta, przesuwając się wolno
ale chciwie po policzku i spijając łzy, dotknęływreszcie
jej ust.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
82
- Drew - bąknęła słabo Ann, na wpół opierając
się, na wpół poddając jego gorączkowemupragnieniu;
on jednak nie słuchał. Zajęty był wyciąganiembluzki
z jej dżinsów. Chciał dotknąć nagiego ciała. Usłyszała,
że westchnął głęboko, gdy odpiąwszy klamerkę,
dotknął jej piersi. Byłytak pełne, że nie zdołał zamknąć
ichwswychdłoniach.
Ann opadła bezwładnie wjego objęcia, poddając
się pieszczocie. Przyciskał ją tak mocno do siebie, że
czuła każdycentymetr jego ciała.
- Boże, jakjacię pragnę -jęknął. - Chcę cię zaraz.
Jateż ciebie chcę, krzyknęła wduchu, ale nietak,
niewtymgorączkowympodnieceniu.
- Nie, Drew, nie mogę. - Ann wyrwała mu się
z objęć. - Nie, nie mogę - westchnęła. - Proszę cię,
nie tak.
Potrzebowała otuchy, pocieszenia, chciała czuć
wokół siebie jego kojące ramiona. Ta chwila była
jakbystworzona do tego, ale do czegoinnego zupełnie
się nie nadawała. Pożądanie było tu nie na miejscu.
Nie tego oczekiwała od Drew. Nie pospiesznego,
bezsensownego tarzania się po dywanie. Adla niego
tylko to miało sens.
Puścił ją. Jego ramiona były naprężone i twarde
jak stal; muskułydrżały.
- Dodiabła, Ann, ja... - niebył wstaniedokończyć.
Ichspojrzenia zwarłysię ze sobą. Wpowietrzu
zawisłowielepytań, trudnychi niewygodnych. Pytań,
których żadneznichniewypowiedziało.
- Nie musisz nic mówić - szepnęła. - Ja wszystko
rozumiem. Proszę cię, idz już.
- Czyna pewnodobrze się czujesz?- spytał wreszcie
Drewochrypłymgłosem, z trudemchwytającpowiet-
rze.
- Tak, wszystko w porządku.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
83
Przez długą chwilę nie spuszczał z niej wzroku.
Ona zaś przeniosła spojrzenie na wzruszającybukiet,
który, jak sobie mgliście przypominała, Drewrzucił
tuż po wejściu.
- Dziękuję... za kwiaty - wyjąkała, gdy znalazł się
przydrzwiach, zła na niego, że ją zostawia, świadoma
jednak tego, że nie było innego wyjścia.
Odwrócił się; pojegoustachprzemknął uśmiech.
- Wyglądają trochężałośnie, prawda?
- Odżyją wwodzie.
Zapadłapełnanapięciacisza.
- Dlaczego... je przyniosłeś? - spytała Ann ledwie
słyszalnymgłosem, słabnąc pod jego spojrzeniem.
- Mamna myśli kwiaty.
Uśmiechnął się kpiąco, wsposób, którytakbardzo
ją wzruszał.
- Chciałemcię wten sposób przeprosić za to, że
wtedyzachowałemsię jakskończonyosioł.
Ann spojrzała zaskoczona. Drew chciał ją prze-
prosić?Wprost nie mogła wto uwierzyć.
- Myślę, że oboje straciliśmy panowanie nad sobą.
Po prostuzapomnijmyo tym, dobrze?
- Ale czy na pewno dobrze się czujesz? - spytał
powtórnie.
Czuła, że jego ciało nęciło ją, pociągało. Starała się
trzymać ręce przysobie.
- Napewno.
Nieprawda. Właściwie to nie była pewna niczego,
powiedziała do siebie samej już pózniej, leżąc włóżku
i patrząc wsufit. I nigdy nie będzie niczego pewna,
dopóki Drewpozostanie wMacMillan.
Nowe ukłucie bólu przeszyło jej skronie. Nie miała
jednak siły, by podnieść się i wziąć jakiś proszek.
Leżała więc nadal nieruchomo, poddając się fali
targającychnią uczuć. Co to było?Zmieszanie? %7łądza?
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
84
Pragnienie? Które określenie pasowało do tego, co
czuła do Drew?
Nazwa, którą tak bardzo starała się pominąć,
mimo woli przyszła jednak jej na myśl. Miłość?
Poczuła ostre ukłucie. Nie, wykluczone. Drewbył dla
niej jedynie pokusą, zakazanymowocem. Jeśli kiedy-
kolwieksię zakocha, to na pewno wkimś, kogo cele
i styl życia będą jej odpowiadać całkowicie i bez
zastrzeżeń.
jan+a43
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
85
ROZDZIAA JEDENASTY
Annbyła pod urokiemsympatycznego sposobubycia
Drewi jegokpiącego uśmiechu. Poprostudelektowała
się czasemspędzanymrazemz nim. Odczasupotyczki
z Peterembyła z nimna kolacji, wybrali się też do kina [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl