[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na początku lata Magda przeczytała pewien upiornie entuzjastyczny artykuł
na temat sprawności fizycznej i skutkiem tego kupiła sobie rower górski. Dość
nas ogłuszyła tym pomysłem. Potem zaś, zgodnie z naszymi przyzwyczajeniami,
użyła go ze trzy razy i uznała, że muskularne łydki i ramiona to nie w jej stylu.
Ledwie pokazała mi ten rower, zaraz ochrzciłem go Dzwoneczek Poranny , a to
ze względu na przerazliwie optymistyczny kolor: metalicznie różowy.
Nie cierpię rowerów i pedałowania. Siodełko zawsze uwiera w tyłek, a na do-
datek zadyszki można dostać, całkiem bez sensu. Rowery są do tego szalenie nie-
bezpieczne, szczególnie przy dużym natężeniu ruchu. Na dodatek używający ich
ludzie coś nazbyt często miewają fioła na punkcie ekologii, sprawności fizycznej
i nieustannego sprawdzania tętna, czy prawidłowe. Do diabła z nimi. . . ja, jak
chcę sobie poprawić kondycję, to po prostu uprawiam seks.
Zatem koniec na dziś z godnością. . . I tak to było: szef policji Frannie McCa-
be popedałował jak szalony ulicami na kurewsko różowym rowerze. Ku uciesze
P T. Publiczności, rzecz jasna: czy to nie brudna łopata sterczy mu nad kierow-
nicą? W samej rzeczy, łopata. Czy on nie widzi, że w oponach prawie nie ma
powietrza. . . ?
Rower nie był duży, a ponieważ nie podniosłem wcześniej siodełka, kolana
podchodziły mi prawie do piersi. W ten sposób było mi jeszcze niewygodniej.
I tym bardziej było na co popatrzeć.
186
Byle szybciej za isuzu! Ale dokąd, skoro wyprzedzał mnie o całe pięć minut
i dwieście koni mechanicznych? Jedna ulica, druga. . . Rozglądałem się na wszyst-
kie strony, łopata nieustannie próbowała zsunąć się z kierownicy i pociągnąć mnie
na jezdnię.
Po drodze co rusz mijałem kogoś znajomego. Starałem się nie rzucać w oczy,
ale niezbyt mi to wychodziło.
Sześć szefie! Cudny rowerek! i radosny uśmiech.
Cześć, Fran , zostaniesz atletą? i chichot. Większość przyjaciół i sąsia-
dów tylko się śmiała. Ale co mieli robić? Nie co dzień trafia się w Crane s View
cyrkowa małpa na rowerze. . .
Wydało mi się, że dostrzegłem ich wóz skręcający w lewo na krzyżówce
Broadwayu i April Street, ale to było chyba tylko pobożne życzenie. Próbowa-
łem wykombinować, dokąd mogli pojechać. Zamyśliłem się i natychmiast łopata
spadła mi na asfalt. Zahamował gwałtownie przy łomocie toczącego się po jezdni
narzędzia.
Podniosłem je i ruszyłem dalej. Teraz zapewne prowadził George, bo on znał
Crane s View. Jednak dokąd mój przyjaciel mógł się udać? Gdyby miał przy-
gotować instrukcję na temat tego, jak pozbyć się niechcianego trupa w naszym
mieście, to co by napisał?
Pedałując ulicami, przypomniałem sobie muzykę z Czarnoksiężnika z krainy
Oz, a szczególnie ten fragment, gdy Miss Gulch ucieka rowerem z porwanym
psem Toto. W dół, w górę, w dół, w górę. . . Nie tak wyobrażałem sobie mój
ostatni dzień życia na ziemi.
Kondycję miałem fatalną: zatrute papierosami płuca skamlały o litość, całe
ciało groziło, że jeszcze chwila, a rozpadnie się na części. Z mojego myślenia
wyszło mi aż nazbyt wiele: ekipa z nieboszczykiem mogła się udać w kilkanaście
różnych miejsc. Musiałem wybrać któreś z nich i zaryzykować i to teraz, póki
jeszcze miałem choć trochę siły.
Dobra, zatem las. Jedziemy do lasu. I to właśnie zrobiłem. Skręciłem
w lewo z Mobile Lane i skorzystałem ze znanego mi od czterdziestu lat skrótu przy
domu Tyndalla. Teraz, gdy wiedziałem już, gdzie jadę, poczułem się znacznie le-
piej, chociaż poza tym padałem na nos. Tknięta zapałem do regularnych ćwiczeń
Magda powiedziała mi, że w ramach totalnego aerobiku jazda na rowerze liczy
się jako druga, zaraz po pływaniu. Wtedy mruknąłem tylko coś pod nosem i dalej
czytałem gazetę. Teraz pojąłem, co miała na myśli. Pociłem się, dyszałem i prze-
klinałem, wszystko równocześnie, totalny odwrót. Czy na tym właśnie polega ae-
robik? Las za domem Tyndalla nagle wydał mi się znacznie bardziej odległy niż
kiedyś, no ale minęło wiele lat od chwili, gdy przemierzałem Crane s View pieszo
czy naciskając jakiekolwiek inne pedały prócz pedału gazu. Entuzjaści sportów
zawsze powiadają, że idąc lub jadąc na rowerze, widzisz znacznie więcej z krajo-
187
brazu, ale w tamtej chwili oczy przesłaniała mi czerwona furia, że nie udaje mi się
zmusić tego przeklętego Dzwoneczka do porzucenia tempa znudzonego żółwia.
Gdy doszedłem do wniosku, że gorzej już być nie może, usłyszałem syrenę
doganiającego mnie wozu patrolowego. Przez chwilę poczułem się, jakbym zno-
wu był dzieckiem, które zawsze miało na bakier z prawem: chciałem uciekać,
zmywać się stąd jak najszybciej. Nie daj się złapać! Pomyślałem nawet, czy by
nie zeskoczyć z roweru i nie zwiewać dalej na piechotę, ale. . . gdybym sam był
w tym wozie, to co bym zrobił, widząc gościa uciekającego mi na różowym rowe-
rze? Tak więc pochyliłem tylko głowę i dalej dzielnie pedałowałem w nadziei, że
bogowie albo chociaż ci grandziarze ze Szczurzego Ziemniaka nie opuszczą mnie
w potrzebie.
Ktoś chyba rzeczywiście musiał mieć na mnie oko, bo samochód przemknął
z rykiem obok mnie i szybko zniknął w dali. Jestem pewien, że ktokolwiek w nim
jechał, tak się cieszył z okazji do pohałasowania na pełnym gazie, że nie zwrócił
nawet uwagi na potępieńca męczącego się na rowerku. Co dało mi nowy temat do
przemyśleń: gdzie oni się tak spieszą? Policja miejska nie była od zapuszczania
się w teren, chyba że miała po temu jakiś szalenie ważny powód. Co takiego się
jeszcze porobiło?
Szczęśliwie docierałem już do domu Tyndalla, a zaraz za nim był akwedukt,
kolejny odcinek skrótu do lasu, dostępny tylko pieszo lub na rowerze. Po raz
pierwszy od wyjechania z domu byłem zadowolony, że jadę na dwóch kółkach.
Od drogi wiodącej do lasu dzieliło mnie pięć minut, ale jeśli i tam nie dojrzę śladu
George a, to znajdę się w punkcie wyjścia.
Zladu George a nie znalazłem, niemniej pojechałem dalej tą drogą ku naszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]