[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Silva. Maria de Silva, narzeczona Jesse'a - myślę, że należałoby raczej powiedzieć, była
narzeczona - zjawiła się w moim pokoju, grożąc mi. Mnie. Słodkiej, milutkiej mnie.
Było się nad czyni zastanawiać, szczególnie że zegar wskazywał, no tak, czwartą nad
ranem?
Okazało się jednak, że to nie koniec niespodzianek. Gdy tylko wyszłam z łazienki,
zauważyłam, że ktoś opiera się o słupek przy baldachimie nad moim łóżkiem.
Tyle że to nie był jakiś ktoś . To był Jesse. Na mój widok wyprostował się.
- Wszystko w porządku? - zapytał zatroskany. - Myślałem, że... Susannah, czy ktoś
tutaj był?
Eee, chodzi ci o twoją byłą, uzbrojoną w nóż dziewczynę?
Tak sobie pomyślałam. Głośno powiedziałam jednak:
- Nie.
Dobra. Odczepcie się ode mnie. Powód, dla którego o niczym mu nie powiedziałam,
nie miał nic wspólnego z grozbą Marii.
Nie, chodziło o coś innego, o czym wspomniała Maria. %7łeby skłonić Andy'ego do
zaprzestania kopania w ogrodzie. Bo to mogło oznaczać tylko jedno: że Marii zależało na
tym, żeby nikt nie znalazł tego, co tam ukryto.
A ja czułam, że wiem, co to takiego.
Czułam również, że to coś było właśnie powodem, dla którego Jesse tak długo
pozostawał w naszym domu.
Mogłam to wszystko z siebie wyrzucić, prawda? To znaczy, no wiecie, miał prawo
wiedzieć. To dotyczyło go bezpośrednio.
Ale to także, o czym byłam przekonana, mogło mi go na zawsze odebrać.
Owszem, wiem. Jeśli go naprawdę kocham, powinnam dążyć do tego, by go uwolnić,
jak w tym wierszu, który wypisują na plakatach z lecącymi mewami: Jeśli coś kochasz,
uwolnij to. Jeśli tak ma być, wróci do ciebie.
Pozwólcie, że coś wam powiem. Ten wiersz jest głupi, jasne? I w ogóle nie pasuje do
tej sytuacji. Bo kiedy Jesse będzie wolny, nigdy do mnie nie wróci. Nie będzie w stanie.
Będzie w niebie czy w innym życiu, czy gdzieś tam.
A wtedy zostanę mniszką.
Boże. Boże, co za koszmar.
Wpełzłam pod kołdrę.
- Posłuchaj, Jesse - powiedziałam, podciągając kołdrę pod brodę. Miałam na sobie
koszulkę i bokserki, ale, no wiecie, żadnego biustonosza czy coś. Nie to, żeby w ciemności
było coś widać, ale nigdy nie wiadomo. - Jestem strasznie zmęczona.
- Och... Oczywiście. Ale... czy na pewno nikogo tu nie było? Bo mógłbym przysiąc,
że...
Czekałam niecierpliwie, żeby skończył. Jak mógłby dokończyć to zdanie? Mógłbym
przysiąc, że słyszałem słodki głosik kobiety, którą kiedyś kochałem? Mógłbym przysiąc, że
czułem jej perfumy . Pachnące, nawiasem mówiąc, kwiatem pomarańczy?
Nie powiedział jednak niczego takiego. Spojrzał tylko zmieszany, mruknął
Przepraszam i zniknął, dokładnie tak samo, jak jego była. W gruncie rzeczy, można by
pomyśleć, że z tym całym materializowaniem i dematerializowaniem się powinni byli gdzieś
na siebie wpaść, na jakimś trakcie dla duchów.
Wydaje się jednak, że nigdy do tego nie doszło.
Nie skłamię i nie powiem, że od razu zasnęłam. Nie zasnęłam. Byłam wykończona,
ale w uszach wciąż brzmiały mi słowa Marii. Co ją, do diabła, tak zaniepokoiło? Te listy nie
obciążały jej w żaden sposób. To znaczy, jeśli to prawda, że pozbyła się Jesse'a, tak żeby móc
poślubić zamiast niego swojego chłopaka Diego.
A jeśli przywiązywała do tych listów taką wagę, dlaczego nie zniszczyła ich od razu?
Dlaczego zakopano je na podwórku w pudełku po cygarach?
Ale nie to martwiło mnie najbardziej. Martwiło mnie tylko to, że chciała, abym
powstrzymała Andy'ego od dalszego kopania. Bo to mogło oznaczać tylko jedno:
Jest tam coś, co wskazuje na to, że popełniono zbrodnię.
Jak na przykład ciało ofiary.
Nie chciałam nawet myśleć czyje.
A kiedy obudziłam się ponownie po paru godzinach, jako że w końcu udało mi się
odpłynąć w sen, wciąż nie chciałam o tym myśleć.
Jedno wiedziałam na pewno: nie poproszę Andy'ego, żeby przestał kopać (jakby mnie
w ogóle posłuchał, gdybym to zrobiła), ani też nie zniszczę listów. Nie ma mowy.
Wręcz przeciwnie. Wzięłam listy do siebie, tak na wszelki wypadek, przekonując
Andy'ego, że sama dostarczę je towarzystwu historycznemu. Wyobraziłam sobie, że tam będą
bezpieczne, gdyby moja dobra znajoma Maria Diego znów zaczęła coś kombinować. Andy
wydawał się zaskoczony, ale nie na tyle, żeby zapytać, o co mi chodzi. Był zbyt zajęty
wrzeszczeniem na Przyćmionego, że kopie nie tam, gdzie trzeba.
Kiedy tego ranka stawiłam się w Hotelu i Kompleksie Golfowym Pebble Beach,
powitała mnie Caitlin oskarżycielskim:
- Cóż, nie wiem, co zrobiłaś z Jackiem Slaterem, ale jego rodzina zażądała, żeby
przydzielić cię do opieki nad nim do końca ich pobytu... to jest do niedzieli.
Nie zdziwiło mnie to. Ani też nie miałam specjalnie nic przeciwko temu. Trochę
niepokoiła mnie okoliczność w postaci Paula, ale teraz, kiedy znałam przyczynę dziwacznego
zachowania Jacka, szczerze go polubiłam.
A on, co stało się jasne z chwilą, gdy przekroczyłam próg apartamentu Slaterów,
szalał za mną. Koniec z leżeniem na podłodze przed telewizorem. Jack miał już na sobie
spodenki kąpielowe i rwał się do wyjścia.
- Suze, czy nauczysz mnie dzisiaj pływać motylkiem? - zapytał. - Zawsze chciałem się
nauczyć pływać motylkiem.
- Susan - szepnęła do mnie jego mama na stronie, zanim wybiegła na umówione
[ Pobierz całość w formacie PDF ]