[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzew ulicami. Ale przyciągnęła mnie tutaj przede wszystkim szansa spotkania ludzi, którzy przeżyli tu
huragan wojny. A podczas tego krótkiego okresu otwartości można było zakwestionować jeden z
najsilniej utrwalonych mitów o drugiej wojnie światowej na Białorusi - wojny partyzanckiej. Za
propagandowymi filmami o szlachetnych radzieckich partyzantach i ich mężnym współdziałaniu z
miejscową ludnością kryje się bowiem mroczna prawda. Wielu chłopów, których poznałem, mówiło o
partyzantach jako o pijanych mordercach, którzy kradli im bydło i żywność. Opowiadali, jak partyzanci
wychodzili nocami z lasu, wybierali kilku miejscowych, których podejrzewali o kolaborację z
Niemcami - oskarżenia często nie były poparte żadnymi dowodami - i zabijali ich. Pewna kobieta
powiedziała mi nawet, że w porównaniu z Niemcami partyzanci byli gorsi". Gdyby wygłosiła taką
opinię publicznie przed upadkiem komunizmu, trafiłaby do więzienia.
Choć jednak ta zbiorowa pamięć o działaniach radzieckich partyzantów była niezwykle znamienna,
człowiek, którego zapamiętałem najlepiej ze swojej podróży na Białoruś, doświadczył na sobie
niemieckiego, nie partyzanckiego okrucieństwa. Nazywał się Aleksandr Michajłowski i mieszkał w
małej wiosce Maksimow-ka w głębi kraju. Jego relacja uderzyła mnie najbardziej z powodu
nieoczekiwanej, koszmarnej rzeczywistości jednego dnia, który opisał. Nocą 21 lipca 1943 roku
położył się do łóżka, oczekując, że nazajutrz czeka go normalny dzień taki jak wszystkie. Ale mylił się:
o czwartej nad ranem 22 lipca niemieccy żołnierze wyłamali frontowe drzwi i wpadli do domu, gdzie
mieszkał razem z głuchoniemym bratem. Obudzili obu chłopców i powlekli ich drogą, która
prowadziła z Maksimowki do następnej wioski. Tam ustawili ich w szeregu w poprzek drogi wraz z
sześcioma innymi wieśniakami i powiązali ich wszystkich liną. Następnie kazali im iść małymi,
odmierzonymi krokami. Niemcy posuwali się za nimi w bezpiecznej odległości.
Aleksandr Michajłowski wiedział, że wraz z innymi wieśniakami stał się żywym wykrywaczem min:
Zdarzało się, że ludzie wylatywali w powietrze - partyzanci podkładali miny. A oni [Niemcy] posłali
nas przodem celowo, żebyśmy oczyścili drogę". Wiedział również, że znalezli się w sytuacji, gdzie
każde działanie, jakie podejmą, mogło doprowadzić do śmierci: Wiedzieliśmy, że jeśli ominiemy
minÄ™ i jakiÅ› Niemiec za nami wyleci na niej w powietrze, i tak wszyscy zginiemy. ZdajÄ…c sobie z tego
sprawę, szliśmy bez żadnej nadziei, ponieważ wiedzieliśmy, że jeśli nie wylecimy w powietrze, a jakiś
Niemiec wyleci, to inni Niemcy nas zastrzelÄ… - tak czy inaczej zginiemy".
Przeczuwając, że tego dnia czeka ich pewna śmierć, Aleksandr i inni wieśniacy starali się trzymać z
daleka od miejsc, gdzie mogły być miny: Szliśmy, w miarę możności, po końskich śladach i
próbowaliśmy omijać wszystkie podejrzane miejsca". Rozumowali w prosty sposób. Jeśli ominą minę,
to istniała niewielka szansa,
68
Aleksandr Michajłowski i nazistowskie żywe wykrywacze min
że idący za nimi Niemcy też ją ominą. A nawet gdyby jakiś Niemiec wyleciał w powietrze, śmierć od
kuli była lepsza niż śmierć od eksplozji".
Nic dziwnego, że Aleksandrowi Michajłowskiemu trudno było wyrazić, jak się czuł tamtego dnia: Ze
strachu zaschło nam w ustach i z powodu łez nie widzieliśmy drogi [...]. Serce zamieniało się w
kamień [...]. Szliśmy, nie wiedząc, co, gdzie, jak i dlaczego [...], przyprowadzili nas na pewną śmierć -
tak to było".
On i inni mieszkańcy wioski mieli szczęście - na drodze, którą szli, nie było min. Ale równie dobrze
mogło być inaczej. Podczas wielkiej akcji antypartyzanckiej pod nazwą Operacja Kottbus",
prowadzonej przez Niemców we wschodniej Białorusi, na ogromną skalę posługiwano się tą samą
metodą wykorzystywania ludzi do oczyszczania pól minowych. Dowódca SS napisał w swoim
raporcie, że mniej więcej od 2000 do 3000 okolicznych mieszkańców wyleciało w powietrze przy
oczyszczaniu pól minowych"1.
Ale chociaż Aleksandr i inni wieśniacy przeszli swoją drogę krzyżową i nic im się nie stało, nie byli
jeszcze bezpieczni. Kiedy dotarli do wioski Bieszczady, Niemcy oddzielili od reszty czterech, w tym
Aleksandra i jego brata. Wybrali sprawnych fizycznie, zdrowych młodych ludzi, wychodząc z
założenia, że tacy ludzie prawdopodobnie są partyzantami. Na tym etapie wojny - latem 1943 roku -
Niemcy utracili już kontrolę nad większą częścią obszaru Białorusi, a działające w okolicy oddziały
radzieckich partyzantów miały więcej władzy od nich. W odpowiedzi Niemcy stosowali terror, aby
strachem zmusić ludność cywilną do uległości. Aleksandr, jego brat i dwaj inni młodzi ludzie, wybrani
tego dnia, mieli doświadczyć na sobie owej polityki terroru: [Niemcy] umieścili nas w dole na
ziemniaki i powiedzieli: «Chodzcie popatrzeć, zaraz rozstrzelamy bandytów». I ustawili w pobliżu
dołów trzy karabiny maszynowe".
Przez czysty przypadek kilku mieszkańców rodzinnej wioski Michajłowskich zobaczyło, co się dzieje, i
trzej z nich poszli porozmawiać z niemieckim oficerem, który dowodził jednostką. Znowu przez czysty
przypadek, oficer mówił po polsku, podobnie jak Białorusini, mogli więc porozumieć się z nim. To
sieroty - powiedzieli. - Ich rodzice umarli. Nie sÄ… bandytami - uprawiajÄ… ziemiÄ™, do niczego siÄ™ nie
mieszają [...] ten to inwalida, głuchoniemy".
Aleksandr i pozostali trzej stali w dole, patrzÄ…c na karabiny maszynowe, i przyglÄ…dali siÄ™, jak oficer
decyduje o ich losie. To, czy będą żyć, czy umrą, zależało wyłącznie od tego nieznanego niemieckiego
oficera. Zastanawiał się przez chwilę, a potem rozkazał wyciągnąć z dołu wszystkich czterech. Kto wie,
dlaczego zmienił zdanie? Może sprawiła to obecność głuchoniemego brata Aleksandra - może
niemiecki oficer nie chciał zabijać kaleki (chociaż wielu innych Niemców nie przejawiało takich
skrupułów). Nigdy się nie dowiemy.
Czterech chłopców zamknięto na noc w magazynie, a następnie zabrano do Mińska, gdzie dołączyli
do grupy innych Białorusinów, wysyłanych do Niemiec
1 Cyt. za: Timothy Patrick Mulligan, The Politics of Illusion and Empire, Praeger, New York 1988.
69
IV. Jeńcy i więzniowie
jako robotnicy przymusowi. Po zakończeniu wojny Aleksandr Michajłowski i jego brat wrócili do
Maksimowki i zajęli się uprawą ziemi.
Po sfilmowaniu wywiadu z Aleksandrem odwiezliśmy go z powrotem do domu i pożegnaliśmy się.
Potem zaczęliśmy filmować plenery, by zilustrować jego historię. Było cicho i spokojnie, tylko ptaki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]