[ Pobierz całość w formacie PDF ]

adczoną załogę. Powinien pozostać na kursie lub nawet nas zaatakować. Mógłby nawet wybić nas co do nogi, gdybyśmy
nie chcieli opuścić tratwy.
- Ach! - rzekł van Rijn. Pokiwał serdelkowatym palcem. - Widzisz, mój młody i niewinny przyjacielu, on ma ze
sobą kobiety i dzieci, a także wiele cennych narzędzi i inne dobra. Jego całe życie związane jest z tratwą. Nie odważy się
zaryzykować jej zniszczenia; łatwo by nam było ją podpalić ogniem nie do ugaszenia, nawet gdyby się nie udało jej zdo-
być. Ha! Piekło prędzej pokryje się lodem, nim ktoś rozumem pokona van Rijna, verrek!
- Kobiety... - oczy Angreka przemknęły po dziobówce. Zalśnił w nich blask pożądania.
- W końcu - mruknął - to nie tak, jak z naszymi kobietami...
Około dwudziestu innych Lannachów już kierowało się w tym samym kierunku, niby bezwiednie, lecz skrzydła
mieli naprężone a ogony im drżały. Ciekawe, że więcej wśród nich było świeżo powołanych żeglarzy niż innych wo-
jowników.
Wace podbiegł do skraju dziobówki, schylił się nad nią i podniósł do ust dłonie zwinięte w trąbkę. - Proszę pana! -
zawołał. - Proszę spojrzeć w górę!
- Ach tak - kupiec uniósł swe małe oczka, pod którymi pojawiły się worki ze zmęczenia. Mrugnął, kichnął i wytarł
garbaty nos. Jeden za drugim, Lannachowie leżący na pociętych i pokrwawionych deskach unosili wzrok ku niebu. I ogar-
niało ich milczenie.
W górze walka zbliżała się do końca.
Delpowi udało się w końcu zebrać wojsko w jedną gromadę i sprowadzić je w całości na poziom morza. Tutaj
ruszały do walki w obronie obleganych tratew - każdej po kolei. I w każdym przypadku grupa abordażowa Lannachów,
40 / 50
Poul Anderson - Wojna skrzydlatych
która tak nagle znalazła się w przytłaczającej mniejszości, nie miała innego wyjścia jak umykać, porzucając nawet własny
okręt lodowy i dołączyć do Trolwena w górze.
Drakhonowie dokonali tylko jednej próby odzyskania tratwy całkowicie opanowanej przez Lannachów. Kosz-
towało ich to drogo. Wciąż obowiązywała klasyczna zasada, że armia składająca się wyłącznie z lotnictwa jest stosunkowo
mało grozna dla dobrze broniącej się jednostki floty.
Ustaliwszy w ten sposób ostatecznie, kto opanował które tratwy Delp przegrupował swe siły i znaczną ich część
poprowadził ponownie do góry, by związać walką wzmocnione eskadry Trolwena. Gdyby udało się mu ich pozbyć, dyspo-
nując pozostałymi Drakhonom tratwami oraz całkowicie dominując w powietrzu mógłby odzyskać utracone jednostki pły-
wające.
Jednak Trolwen nie dał się tak łatwo odeprzeć. I podczas gdy w dole szalała bitwa morska, w chmurach toczyły
się pojedynki powietrzne. W obu przypadkach bez widocznej przewagi którejkolwiek ze stron.
Tak wyglądało ogólne tło wydarzeń w relacji Tolka, który złożył ją ludziom około godziny pózniej. Z morza
dostrzec można było tylko tyle, że obie powietrzne armie rozdzielały się. Lotnicy krążyli i wirowali oszałamiająco wysoko
ponad głowami stojących na tratwach, jako dwie pomieszane masy czarnych punkcików na tle rudawych mas obłoków.
Z jednej strony na drugą padały grozby, przekleństwa oraz przechwałki - lecz już nie strzały.
- Co to jest? - krzyknął Angrek bez tchu. - Co się tam dzieje?
- Oczywiście, zawieszenie broni - rzekł van Rijn. Podłubał palcem w zębach, odchrząknął i błogo poklepał się po
brzuchu. - Niczego nie mogli osiągnąć, więc w końcu Tolk wysłał do Delpa kogoś, kto powiedział:  pogadajmy i Delp się
zgodził.
- Ale... ale nie można - nie można układać się z Drakhonami! To nie... to potwory!
Mrożący krew w żyłach szmer nienawistnego poparcia przeleciał po szeregach zmęczonych Lannachów.
- Nie można rozmawiać z tak brudnymi i dzikimi zwierzętami! - dowodził Angrek. - Można je tylko pozabijać.
Albo one nas zabiją.
Van Rijn spojrzał z ukosa na Eryka, który stał na pokładzie powyżej niego.
- Myślałem, że może teraz im powiemy - rzekł w ojczystej mowie - że to zawieszenie broni było jedynym celem
całej naszej walki, ale może jeszcze nie teraz, co?
- Zastanawiam się, czy kiedykolwiek odważymy się to przyznać - odrzekł Eryk Wace.
- Będziemy musieli, i to już dzisiaj. Pozostanie nam tylko nadzieja, że za to, co powiemy, nie nafaszerują nas
żywcem czerwoną papryką. W końcu Trolwen i Rada się zgodzili. No, ale ci tutaj, to twarde orzechy do zgryzienia. - Van
Rijn wzruszył ramionami. - Nadchodzi czas rozmów. Jak dotąd szło nam gładko. Ale oto chwila, która łamie ludzkie
charaktery. Ha! Czy masz odwagę tę chwilę przeżyć?
XIX
Około jednej dziesiątej tratw wydostało się z ogólnego zamieszania i zgromadziło się w odległości kilku kilome-
trów. Dołączyły do nich te okręty lodowe, które były jeszcze sprawne. Ich pokłady roiły się od oczekujących w napięciu
wojowników. Były to jednostki utrzymane przez Lannachów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl