[ Pobierz całość w formacie PDF ]

baczyła mnie i pozdrowiła gestem.
 Jakie pan dziś zdobył materiały?  zapytała wesoło.
 Niedużo. Krowę, która skusiła mnie, żebym ją narysował.
Zmarszczyła lekko brwi.
 Nie miałam prawa o to pytać  rzekła.  Ale ja ze swojej strony mogę
panu powiedzieć, co obejrzałam.  Zaczęła wyliczać na palcach lewej ręki: 
Cudowny stary kościół. Wprost nierealny. I oczywiście cmentarz. I urzekające
muzeum. I byłam w biurze misteriów i zarejestrowałam się jako korespondent.
I mam załatwiony wywiad z tym, który gra Jezusa, ale dopiero po premierze. On
przed premierą nie chce się widzieć z nikim.  Odetchnęła głęboko.  I co naj-
lepsze, przygadałam kogoś, kto mi powie wszystko, co zechcę. Najprzystojnieszy
mężczyzna, jakiego w życiu swoim widziałam. Gra w misteriach rolę Jana.
A więc nie straciła dnia. Poczułem się przy niej gnuśny i niezorganizowany.
 Pani nie wierzy, że rysowałem krowę?  zapytałem.
 Pewnie, że nie. Ale to w porządku. Nie miałam prawa zapytać, co pan robił.
Wyciągnąłem szkic z teki i pokazałem. Oczy jej się rozszerzyły.
 Zwietne. Fantastyczne. Aż zatyka. Tylko dlaczego właśnie krowa?
 Sam zadawałem sobie to pytanie. I nie znalazłem odpowiedzi.
Potrząsnęła głową, wyraznie nie wierząc mi, ale chcąc się dostosować.
 Jan naprawdę nazywa się Johann Weit. Mam z nim randkę w hotelu za
kilka minut.
43
Korciło mnie, żeby jej powiedzieć, z kim ja mam się spotkać, napomknąć od
niechcenia, że będę stawiać piwo Judaszowi Iskariocie, ale to byłoby jak wzajem-
ne licytowanie się. Pożegnałem ją i odszedłem pod górę w przeciwnym kierunku.
Minąłem kościół i nawet przez myśl mi nie przemknęło, żeby tam wstąpić. Za
kościołem droga biegła znowu w dół, uliczki się krzyżowały. Gospoda  Eisenhut
była na uboczu, niski kamienny budynek za murkiem z kamieni. Nad drzwiami
wisiał szyld  żelazny kielich w żelaznym wieńcu z napisem  Eisenhut . W wie-
niec wpleciono kiście świeżych winogron na dowód, że można tu dostać młode
wino. Sala tej gospody była długa, chłodna i mroczna, z wieloma stołami i stoli-
kami. Kiedy się rozglądałem, podszedł do mnie niski grubas  chyba właściciel.
 Mam nadzieję, że przyjdzie tu pan Paskert  powiedziałem.
Przytaknął.
 Podać panu coś do picia?
 Poczekam na niego.
 Bardzo proszę.
Odszedł z powrotem do trzech mężczyzn, z którymi przedtem gawędził. Usia-
dłem przy małym stoliku pośrodku sali. Niedługo potem weszło kilku mężczyzn,
wszyscy, z wyjątkiem jednego, brodaci. Na pierwszy rzut oka jakoś poznawałem,
że żaden z nich nie jest Josefem Paskertem i, o dziwo; kiedy mój Judasz w końcu
przyszedł, od razu wiedziałem, że to on.
Bo ten człowiek po prostu musiał być Judaszem. Sprawiał wrażenie wysokie-
go, ale rzeczywiście nie był wyższy ode mnie: pięć stóp dziesięć cali wzrostu,
tęgi, barczysty, trzymał się prosto jak żołnierz. Z długą brodą, ładnie przystrzyżo-
ną, znacznie jaśniejszą niż jego włosy, mógł mieć lat czterdzieści parę, mógł mieć
niecałe czterdzieści. Był w brunatnej koszuli, zielonych spodniach i butach bar-
dzo już zniszczonych. Gospodarz powiedział mu coś i wtedy on spojrzał w stronę
mojego stolika. Ledwie wstałem, podszedł.
 Bruno, mój przyjaciel, mówi, że pan pytał o mnie.
 Pan Paskert? Pan Josef Paskert?
Potrząsnął głową.
 Judasz. W sezonie misteriów nikt mnie nie nazywa inaczej. Czym mogę
panu służyć?
 Chciałbym pana poczęstować piwem i zadać kilka pytań.
 Piwo jest do przyjęcia. Dzięki panu nie będę musiał sam płacić. Ale pyta-
nia. . . Może nie odpowiem na nie.
 Pana sprawa.
Usiadł przy stoliku i to był sygnał odebrany natychmiast. Jak po machnięciu
różdżki czarodziejskiej jakiś chłopak przyniósł na tacy dwa wysokie kufle piwa.
Judasz westchnął.
 Aaach  i pociągnął głęboki łyk.  Niech pan pyta  powiedział.
 Co panu wiadomo o Bonifacym Rohlmannie?
44
Przyjrzał mi się ze skupieniem i odwrócił wzrok.
 Niewiele. Dlaczego pana to interesuje?
 W Nowym Jorku widziałem jeden z jego obrazów. Nie znalazłem o tym
obrazie nigdzie żadnej wzmianki. Wiem, że Rohlmann urodził się tutaj.
 Ja w ogóle nie widziałem jego obrazów. Jaki był ten w Nowym Jorku?
 Doskonały. Przedstawiał Chrystusa na dziedzińcu pod balkonem Piłata.
Chrystus został już skazany i żołnierze prowadzili Go, chyba na ukrzyżowanie
czy też tam, skąd miał nieść swój krzyż. Motłoch ich zatrzymywał i wrzeszczał
na Niego.
Judasz przytaknął.
 Znam tę scenę. Powiada pan, że to jest dobry obraz?
 Bardzo dobry. Uważam, że ten malarz mógłby śmiało stanąć w rzędzie
najlepszych malarzy włoskich. Kim on był?
 Nie wiem. Ludzie przyjeżdżają tutaj i wypytują. Jestem urzędnikiem w ra-
tuszu, kiedy nie gram. Nie mam żadnych informacji.
 Skąd ci ludzie wiedzą o nim?
 Nie wiem. Mnie nie mówią, skąd.
Judasz popatrzył na dno swego pustego kufla, dałem więc znak chłopcu, żeby
podał dwa następne.
 Dziękuję  powiedział.  Jakoś szybciej łykam piwo niż pan. Czy pan
słyszał, jak umarł ten Rohlmann?
 Mówiono mi, że został spalony na stosie jako czarnoksiężnik w roku tysiąc
sześćset sześćdziesiątym pierwszym. Czy tak było?
 Ja też o tym słyszałem. Nie wiem. Złe czasy przyszły na czarnoksiężników
i na czarownice wtedy w siedemnastym wieku i w szesnastym, a jakże. Możliwe,
że oni należą do jakichś tajnych stowarzyszeń, ci, którzy teraz pytają o niego.
I możliwe, że te ich tajne stowarzyszenia prowadzą zapiski o czarnoksiężnikach
i różnych takich sprawach.
 Wierzy pan w istnienie tajnych stowarzyszeń?  zapytałem.
 Jestem pewny, że istnieją. Co do tego nie mam wątpliwości.
 A czarownice? A czarnoksiężnicy?
Judasz pociągnął wielki łyk piwa.
 Z pańskiego tonu  powiedział  od razu można poznać, że pan nie uzna-
je takich rzeczy. Pan jest od nich daleko, więc dla pana nie istnieją. Ale pan się
myli. Są jeszcze jakieś pytania?
 Tak. O Rohlmannów. Czy ktoś z Rohlmannów mieszka teraz we Friedheim
i co o tej rodzinie mówią kroniki miasta?
 %7ładnego Rohlmanna już nie ma tutaj. Ani też nigdzie w tej okolicy. Py-
tano mnie o to nieraz. Nie ma żadnego Rohlmanna. Ale w książce telefonicznej
w Monachium jest ich trzech. I wiem, że czterech Rohlmannów płaciło podatki
we Friedheim do roku tysiąc siedemset dwudziestego ósmego. Potem już żaden.
45
Ostatnia osoba z tym nazwiskiem w naszych księgach to była kobieta, Elżbie-
ta Rohlmann. Pochowana w roku tysiąc siedemset czterdziestym drugim. Miała
sześćdziesiąt siedem lat, samotna. Rohlmannowie byli zupełnie zwyczajną rodzi-
ną. %7ładnych wzmianek o malarzach.
Popatrzył na mnie zachęcająco, tak samo jak ja wiedząc, jakie będzie następne
pytanie. Nie spieszyło mi się, więc odczekałem chwilę.
 Gdzie oni mieszkali? W której części miasteczka?
To pytanie wyraznie sprawiło mu przyjemność.
 W starej  odpowiedział.  Oficerowie Oxenstara zajęli tam wiele do-
mów na swoje kwatery. W roku tysiąc sześćset trzydziestym drugim. Resztę do-
mów Szwedzi splądrowali, zniszczyli, spalili. Oxenstar sam był tutaj tylko przez
tydzień. Ulica, na której mieszkał, nazywa się Schwedische Strasse. Najlepsze do-
my. I mamy po dziś dzień Friedlichstrasse i Gebetstrasse, też stare uliczki. I Han-
swurstkreis.
 A ta ostatnia z Rohlmannów, Elżbieta? Gdzie ona mieszkała?
Judasz wstał.
 Ona jest na cmentarzu.  Uśmiechnął się.  To jedyny jej adres, jaki
znam.
 Zaraza była w roku tysiąc sześćset trzydziestym drugim?
 Tak. Najpierw Szwedzi, potem zaraza, potem to ślubowanie. Rok pełen
wydarzeń  uśmiechnął się znowu, krzepki, wesoły człowiek, którego jakoś nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl