[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stąd nie ma wyjścia. Więc duszność. Pierwsza duszność. I ten paniczny strach. I nagła, nie-
spodziewana myśl:  Biedny Oscar!
Po raz pierwszy tak o nim pomyślał. Po raz pierwszy od przeczytania tego potwornego li-
stu. O tej grubej świni, o tym parszywym pedale, łajdaku, kłamcy, nikczemniku. Biedny
Oscar. O Boże, jak on to wytrzymał przez całe dwa lata?!
Zasypia.
O wpół do szóstej  dzwonek. Ubrać się. I co dalej?
Jego już nie ma. Już nie ma lorda Douglasa. Jest numer. W numerowanym grobie celi. Czy
numer może dygotać ze strachu? Czy numer może umierać ze zgrozy?
Przyniesiono śniadanie. Zmierdzi. Jak ono śmierdzi! Numer nie je. Siedzi na stołku. Czeka.
Ręce mu się trzęsą.
Dzień mija. Minuta po minucie. Pierwszy dzień więzienia. Pół godziny. Godzina. Dwie,
trzy, pięć? Nie ma już zegarka. Jest tak ciemno. Tylko stanąwszy na stołku można dosięgnąć
do małego, zakratowanego okienka. Nie wie która godzina. Jest mu zimno. Jest głodny. O
Boże, a on nie zjadł lunchu w sądzie, nie zjadł kurczęcia na zimno z dobrym, świeżym chle-
bem, był zbyt podniecony! I taki pewny, że zaraz wyjdzie na wolność. Zapach świeżego chle-
ba, smak pieczonego kurczęcia. Szczęki mu latają.
Zabrano to nietknięte, cuchnące śniadanie. Skamieniały kawałek chleba funkcyjny więzień
chytrze wsunął sobie za pazuchę  jak rzecz godną pożądania. Jak skarb. Czyżby i on miał tak
myśleć  za tydzień, za miesiąc? Więzienie. Gdyby ludzie wiedzieli. To właśnie jest piekło.
To właśnie jest piekłem.
Ten wrzask. Strażnik na niego krzyczy. Na n i e g o! Czemu nie złożył pościeli? Czemu
nie przystawił pryczy do ściany? Jazda, ruszać się! Składać pościel! Natychmiast! Ten
wrzask. A on, lord Douglas, on, taki dumny, co na to odpowie? Co zrobi?
Rozpłakał się.
Ukrył twarz w dłoniach i szlocha.
Niewiarygodne. Strażnik się zlitował. Strażnik, dozorca, klawisz, wszystko jedno, jak się
tu nazywa władzę. Zlitował się. Próbuje go pocieszyć. Pierwszy raz, co? Pierwszy dzień? No,
synku, nie płacz, tu nie jest aż tak zle, to przejdzie, przywykniesz...
Płacze coraz bardziej. Dusi się, łka, chlipie. Przywyknąć? Nigdy!
Praca. Setki więzniów przy pracy. Zająć swoje miejsce. Szyć worki. On także. Szyć worki.
Boże!
Potem spacerniak. W kółko, i w kółko, i jeszcze raz w kółko...
Obiad. Dostaje mdłości na sam jego widok, cudem powstrzymuje wymioty przy jego zapa-
chu. Ten smród! Wciąż nie je. Obiadu też nie je. I znów do pracy. Do szycia worków. To spi-
sek. Spisek. Dlaczego nikt nie wpłacił kaucji? Dlaczego nikt nie przychodzi? Co się stało?
Wieczorem strażnik wywołuje jego numer. Ma iść do naczelnika.
67
Są. Ci dwaj, którzy mieli za niego poręczyć: kuzyn Sholto i pastor Mills, obaj uśmiechnię-
ci. Wszystko załatwione. Trochę to potrwało, trudno, nie dało się szybciej. Jest wolny.
Przynoszą mu ubranie, papiery, zegarek.
 No, powodzenia! I niech pan tu nie wraca!
Lord Douglas wychodzi z Wormwood Scrubs wciąż z tym samym, osłupiałym spojrze-
niem.
Więc tak wygląda więzienie.
Więc to właśnie spotkało Oscara.
Ale czemu jego, czemu jego, za co? O Boże, nigdy więcej. O Boże, wszystko, byle tu nig-
dy nie wrócić. Zrobi wszystko. Pogodzi się z Rossem. Przeprosi Rossa. Padnie przed nim na
kolana, jeżeli trzeba.
I nagła myśl: o to im właśnie chodziło! Chcieli, żeby tak czuł. Chcieli go złamać. I złamali.
Gdyby nie te pięć dni w areszcie policyjnym, gdyby nie ta doba w więzieniu, nigdy coś takie-
go nie przyszłoby mu do głowy. Gdyby nie wiedział, co to jest. Udało im się. Będzie się czoł-
gał przed tą żmiją. Będzie błagał o wybaczenie. Zrobi wszystko, czego od niego zażądają.
Wszystko. Wszystko.
Rano  po śnie w czystym łóżku, przy jajkach sadzonych na bekonie i grzankach z mar-
moladą  znowu jest sobą. Pogodzić się z Rossem? Chyba oszalał! Zniszczy tego gada. Wpa-
kuje go do celi więziennej  i to nie na sześć dni, na lata! Litować się nad Oscarem? Ta brud-
na świnia zasłużyła sobie na to, co ją spotkało. Szkoda, że Oscar nie żyje. Szkoda, że nie
można go wsadzić za kraty po raz drugi. Obaj mu zapłacą za te sześć dni, obaj, żywy i umar-
ły. Przeprowadzi w sądzie dowód prawdy i zniszczy na wieki ich obu: upiora i szubrawca
zakochanego w upiorze.
Zrobi to. Na Jowisza, zrobi!
Sąd
Tak samo jak wtedy. W 1895 Oscar Wilde oskarżył o zniesławienie jego ojca, w 1914 Ro-
bert Baldwin Ross  jego. Taki sam proces, tylko czasy są inne.
T a m t a sprawa ciągle budzi wstyd.
Największe sławy zgłaszają się na świadków obrony Roberta Rossa. Właśnie dlatego, że
Wilde a, nieszczęsnego, zaszczutego Wilde a nikt nie bronił. Zwiat nie dopuści, żeby to się
powtórzyło. Zwiat jest po stronie Rossa.
A jakże, wszyscy wiedzą, że  zniesławienie nie było zniesławieniem. %7łe w oczach prawa
lord Douglas ma rację. Prawo nie zostało j e s z c z e zmienione, ale to nie powód, by po-
zwolić Douglasowi wygrać. Dobrze Robert Ross jest pedałem  i co z tego? Jest dobrym,
miłym człowiekiem! Najwierniejszym z przyjaciół. Opiekunem ubogich artystów. Mecena-
sem sztuki. Obrońcą skrzywdzonych. Bezinteresowny, uczciwy, szlachetny. Wszyscy go lu-
bią. LUBI GO, rozumiecie? A lorda Douglasa  tego faryzeusza, kłamcy, pieniacza, łajdaka
 nikt nie lubi. I tym gorzej dla prawa, tym gorzej dla sprawiedliwości!
Taki jest świat.
Wszystko sprowadza się do tego, czy jesteś czy nie jesteś lubiany. Prawda, słuszność, sam
Bóg są wobec tego niczym. Bogu żywemu zadadzą kłam, byle ten, kogo lubią, wygrał; byle
ten, kogo nie lubią, przegrał. Synowi Bożemu wrażą włócznię w bok. Zwiatło nazwą ciemno-
ścią, prawdę nazwą kłamstwem. Robert Ross jest miły i dobry, więc musi wygrać. Lord
Douglas jest zły i niemiły, więc przegra, choć sam Bóg jest po jego stronie  sam Bóg i prawo
Anglii. Tacy są ludzie.
Lubią Rossa, nienawidzą Douglasa. Wszyscy go nienawidzą. Kiedyś pedał, teraz święto-
szek, bigot, ultraprawicowiec, antysemita i tak dalej: o Jezu! Tarcza strzelnicza dla obu stron:
68
dla Przyzwoitych Ludzi i dla inteligenckiej elity. Ci pierwsi nigdy mu nie darują pedalstwa, ci
drudzy tego, czym jest teraz. Elita jest  oczywiście  za wolnością i tolerancją. Wieczna,
zażydzona kolebka lewicowości. Trudno. Ponad tym wszystkim, poza tym wszystkim jest
jeszcze Bóg  i honor. Mogą go nienawidzić. Obejdzie się.
Wychodzą na ring. On i Ross.
Ten sam sąd, w którym skazano Wilde a. I dwaj mężczyzni  ten, który go kochał, i ten,
który był przez niego kochany  stający naprzeciwko siebie jak przeciwnicy.
Jeżeli Ross wygra  jeżeli sąd uzna, że lord Douglas dopuścił się przestępczego zniesła-
wienia, oskarżając go o sodomię i szantaż  dwa lata więzienia dla lorda Douglasa.
Jeżeli Ross przegra  zostanie aresztowany w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jak kie-
dyś Wilde. Dwa lata więzienia dla Rossa.
Gdzieś daleko toczy się wojna. Trwa bitwa pod Ypres. Niemcy użyli gazów trujących,
spełnili swoją grozbę, stało się! I co teraz? Co dalej?
Dla nich dwóch nie istnieje bitwa pod Ypres, nie istnieją Niemcy, nie istnieje wojna. Tylko
miłość i brak miłości, i ta sprawa sprzed lat, z zeszłego stulecia, i stary list z więzienia, list
człowieka w zeszłym stuleciu zalanego niegaszonym wapnem, i decyzja świata, decyzja sądu:
jak wolno żyć? Jak żyć należy? Czy lepsza jest grzeszna miłość, czy bezgrzeszny brak miło- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl