[ Pobierz całość w formacie PDF ]

konta nie jest taki, jaki powinien być. Zdziwiła ją tylko
wysokość brakującej kwoty. Jadąc do domu, co chwila kładła
głowę na kierownicy, całą siłą woli panując nad tym, by raz
porządnie w nią nie uderzyć. Nie mogła uwierzyć, że to
prawda, że aż tyle, że to jej mąż. Może jestem po prostu
małostkowa - próbowała go mimo wszystko bronić. Może
rzeczywiście trzeba sobie raz w życiu pozwolić na odrobinę
szaleństwa, nawet bezmyślności, może będzie łatwiej. Można
sobie pozwolić na wszystko - poprawiała się zaraz w myślach
- ale nie można drwić z własnej ciężkiej pracy.
- Wiesz, co powinnam teraz zrobić? - zagadnęła w domu
do Piotra. - Powinnam iść do banku i anulować twoje
upoważnienie do korzystania z mojego konta.
Przyznał jej rację.
- Ale nie zrobię tego, bo jesteś moim mężem. Mam
nadzieję, że potrafisz to docenić.
Narwał kwiatów na łące i przepraszał ją, mówiąc:  Tak cię
kocham, kotku, tak cię kocham... I taki głupi jestem, wybacz".
Przez długi czas nie mogła mu nic zarzucić. Wstawał rano
i pogwizdując, szedł z ojcem Borysa kosić groble nad
stawami, a wieczorami sam targał wory ze zbożem i karmił
ryby. Od czasu do czasu wyrwało mu się coś w stylu:  Wiesz,
kotku, Mariusz, ten mój kumpel z liceum... pamiętasz?... kupił
dziesięć tysięcy dolarów, poczekał parę miesięcy, sprzedał...
Wiesz, ile zarobił?". Uśmiechała się do niego, całowała w
policzek i mówiła, że niczego im nie brakuje. I tak mają dużo,
o wiele więcej niż inni. Najważniejsze, żeby byli razem i
cieszyli się tym, co jest.
- No tak, kotku, ale przecież zawsze można mieć więcej.
- Zawsze - zgadzała się.
Było lato. Cieszyła się tym, że jest łato, że kupili pierwsze
konie. Widok koni pasących się na łąkach, które własnymi
rękoma ogrodzili, cieszył oko i serce, chociaż Piotr co jakiś
czas dogadywał, że po co to się tak rozdrabniać, przecież
można było wziąć kredyt, kupić od razu stado i mieć z tego
szybciej jakieś konkretne efekty. Widziała jednak, że jego też
to cieszy, i uspokoiła się: nie przywiązywała już takiej wagi
do jego nerwowych spojrzeń, gestów i zachowań, kiedy
przychodził wieczór, zrobili już wszystko, co mieli do
zrobienia, i pozostała im tylko radość z przebywania ze sobą.
Wtedy brał talię sfatygowanych kart i przetasowując ją w
dłoni, wychodził na werandę i patrzył. Podchodziła, kładła
głowę na jego plecach i trzymała ją tam tak długo, dopóki nie
powiedział, że ją kocha, że tyle już razem zrobili i byłby głupi,
gdyby nie potrafił tego docenić i szukał nie wiadomo czego.
Czego ja jeszcze mogę szukać, kotku?
Uspokoiła się. Uwierzyła, że i on się uspokoił. Chciała w
to wierzyć. To lato miało być piękne. Rodzice wracali po
dwóch latach ze Szwecji. Stęskniła się, ale i jak najszybciej
chciała się pochwalić, co zrobili z Piotrem i co jeszcze
zamierzają zrobić.
Ojciec Borysa wyjechał po nich do Zwinoujścia. W drodze
powrotnej, dwadzieścia kilka kilometrów za Poznaniem, tir
zjechał ze swojego pasa i uderzył w ich auto, nie dając szansy
na jakikolwiek manewr. Ojciec Borysa umarł w drodze do
szpitala, rodzice zginęli na miejscu.
Julia pół dnia przetrząsała dom Borysa, nim wreszcie
znalazła kartkę na ostatnie święta z niewyraznie napisanym
telefonem na samym dole. Zadzwoniła, ale nie pamięta, co
mówiła.
Borys zjawił się po kilku godzinach. Stała na grobli, kiedy
podszedł. Wziął ją bez słowa w ramiona, ona bez słowa w nie
weszła. Uklękli na grobli i klęczeli tak długo bez żadnych
słów, bez łez. Piotr podszedł w pewnym momencie i patrzył
na nich niepewnie, w końcu zapytał, czy może im coś zrobić
do picia.
Po pogrzebie, z którego Julia pamiętała tylko to, że były
trzy trumny, dwa otwarte groby i nic więcej, Borys zarzucił
brezentową torbę na ramię i wyszedł na drogę. Julia zawołała
za nim. Poczekał. Podeszła i powiedziała:
- Borys, proszę cię, nie zostawiaj mnie samej.
Patrzył jej długo w oczy, w końcu odezwał się niskim
głosem:
- Masz... męża.
Pokręciła głową rozpaczliwie.
- To dziecko. To tylko dziecko.
Pochyliła głowę, zakryła twarz rękoma i stała tak, sama
nie wie jak długo. Kiedy oderwała ręce od twarzy i uniosła
głowę, zobaczyła, że Borys zawraca w stronę swojego domu.
Nie odwracając się, powiedział głośno:
- Przyjdę jutro koło szóstej, zajmę się końmi. Nie
wstawaj, wyśpij się. Powinnaś się wyspać.
Spała rok, nawet trochę dłużej. Kiedy się obudziła, Borys
zwoził siano do stodoły, a po łące biegały wśród klaczy cztery
małe zrebaki. Piotr wyszedł ze stajni z widłami, cały
oblepiony słomą. Zerknął na przyczepę pełną siana, którą
Borys wjeżdżał do stodoły, otrzepał się i idąc do domu,
zagadnął do Julii:
- Tego siana jest w tym roku tyle, że konie nie przejedzą.
Można by wziąć jakiś bezpieczny kredyt...
- Piotr... - odezwała się cicho.
- ...dokupić klaczy, a na drugi rok byłoby tyle zrebiąt, że
zarobiłyby na wszystko.
- Piotr...
- Kumpel z Akademii... ten rudy, Sławek... Pamiętasz?...
bierze wszystko jak leci, do hodowli, nie na karmę dla psów,
nie bój się. Co?
- Która godzina?
- Po czwartej parę minut.
Spojrzała na słońce i wiedziała - bo wstydziła się zapytać -
że to drugie siano, nie pierwsze, koniec sierpnia, początek
września najdalej. Weszła do domu, pootwierała wszystkie
okna i drzwi na oścież, potem zamiotła werandę i ścieżki
wokół domu i zrobiła kolację. Kiedy usiedli obaj przy stole,
oparła się o parapet, uśmiechnęła i patrzyła, jak jedzą.
Ten półsen, albo może inaczej letarg, który litościwie na
nią spłynął, to była najlepsza rzecz, jaka wtedy mogła ją
spotkać. Przespała najgorszy ból i największą niemoc. Teraz,
patrząc, jak Borys od rana do nocy krząta się przy stadninie,
przy stawach, przy całym obejściu, pomyślała, że pora wrócić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl