[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pociemniało mu w oczach. Miał ochotę opaść z nią
na ziemię i o nic nie prosząc udowodnić, że się myli.
Pragnął jej. Teraz. I tak się stanie... Kiedy ochłonął,
zorientował się, że wbija w jej plecy paznokcie.
- Przepraszam. - Opuścił ręce. - Naprawdę nie
chciałem... Nie zrobiłem ci krzywdy?
- Nie. - Dotknięta do żywego, zakryła palcami
usta. - Oczywiście że nie. Nie przejmuj się.
Ale jak miaÅ‚ to zrobić? Pierwszy raz w życiu zda­
rzyÅ‚o mu siÄ™ coÅ› podobnego. MiaÅ‚ różne wady - ko­
biety zarzucały mu chłód, cynizm, ale, do diabła,
nigdy nie był brutalny!
Przecież omal jej nie zgwałcił...
Drżąc jak w febrze, wcisnÄ…Å‚ rÄ™ce gÅ‚Ä™boko do kie­
szeni.
- Miałem rację, Morgano, coś jest nie tak. Albo
ja oszalałem, albo... Pocałowałem cię po raz drugi
Zniewolenie
85
_ i znów czułem, że muszę to zrobić. %7łe to taka
sama życiowa konieczność jak oddychanie, jedzenie
czy spanie.
Ostrożnie, pomyślała.
- Uważasz, że można żyć bez uczuć? Wystarczy
jeść, spać i oddychać?
Istotnie, tak uważał. Radził sobie bez wyższych
uczuć przez sporą część życia.
- Wiesz co, kochanie? - Wahał się przez chwilę,
krÄ™cÄ…c gÅ‚owÄ…. - Gdybym wierzyÅ‚, że jesteÅ› czarow­
nicą, pomyślałbym, że rzuciłaś na mnie urok.
Dlaczego zabolaÅ‚y jÄ… te sÅ‚owa? Nigdy dotÄ…d, żad­
nemu mężczyznie, nie udało się jej zranić. A jeśli
naprawdę się zakochała...
- I bardzo dobrze, że nie wierzysz. To byÅ‚ zwy­
czajny pocaÅ‚unek, Nash. Nic groznego. - UÅ›miech­
nęła się, żeby nie zauważył smutku w jej oczach.
- Całe szczęście, że jesteś taki rozsądny.
- Morgano, żebyÅ› wiedziaÅ‚a, jak ciÄ™ pragnÄ™ - po­
wiedział ochrypłym głosem. - To jakieś szaleństwo!
Jestem przerażony swoim stanem.
Wierzyła mu.
- Zobaczymy, Nash. Czas pokaże, czy to napra­
wdę takie grozne. Teraz jestem zmęczona. Wracam
do domu.
ROZDZIAA PITY
Minęło pięć lat od dnia, w którym Morgana przy­
witała pierwszego klienta w swoim sklepie. Dzisiaj
Å›miaÅ‚o mogÅ‚a powiedzieć, że odniosÅ‚a sukces. Za­
wdzięczała go swojej pracowitości, zapałowi, z jakim
zdobywała ciekawe towary, przede wszystkim jednak
temu, że zabawa w sprzedawanie i kupowanie spra­
wiała jej prawdziwą frajdę.
Nie musiała pracować zarobkowo. Mogłaby wieść
dostatnie życie, czerpiÄ…c dochody z rodzinnego ma­
jÄ…tku. Gdyby nie ambicja i duma...
WymyÅ›liÅ‚a sobie zajÄ™cie, które lubiÅ‚a i które za­
pewniało jej przyzwoite zyski. W swoim sklepie-ga-
lerii zawieraÅ‚a ciekawe znajomoÅ›ci, otaczaÅ‚a siÄ™ piÄ™k­
nymi przedmiotami, które trafiały do domów ludzi
kochających sztukę. Czegóż chcieć więcej!
OczywiÅ›cie, że zdarzaÅ‚y siÄ™ i ciężkie chwile. WÅ‚a­
Å›cicielka prywatnego interesu - dla której odpowie­
dzialność nie jest pustym sÅ‚owem - nie może za­
mknąć drzwi i zasłonić witryn tylko dlatego, że ma
chandrę i drażni ją widok ludzi.
ZastanawiaÅ‚a siÄ™, czy jej wrodzone poczucie odpo­
wiedzialności jest zaletą czy garbem. Gdyby rodzice
trochę mniej przykładali się do jej wychowania...
Kto wie? Może trzasnęłaby teraz drzwiami, wsiadła
do samochodu i pojechała przed siebie - mówiąc
sobie  sklep nie zajÄ…c...".
Im dłużej myślała o Nashu, tym bardziej czuła
Zniewolenie 87
się rozdrażniona. Skąd ten chorobliwy niepokój, lęk?
Przecież nigdy nie bała się mężczyzn. Jako mała
dziewczynka okrÄ™caÅ‚a sobie wokół palca stryjów i oj­
ca. Nawet Sebastiana - chociaż z nim było trudniej.
Z chÅ‚opakami w szkole szÅ‚o jej jak z pÅ‚atka, a po­
tem identyczne sztuczki - nieodparty wdzięk oraz
upór - sprawdzały się w jej dorosłym życiu.
Aż do dzisiaj. Trafiła kosa na kamień.
Ale jak to siÄ™ staÅ‚o? Kiedy zrobiÅ‚a pierwszy faÅ‚­
szywy krok? Wczoraj? A może nie jest jeszcze tak
zle... Może to nastrój chwili, tamtego miejsca? Może
zawiniły cyprysy i księżyc? Do diabła, nie należy
do kobiet, które zakochujÄ… siÄ™ od pierwszego wej­
rzenia.
Przysięgłaby, że słyszy cichutki, złośliwy chichot.
Bardzo Å›mieszne, pomyÅ›laÅ‚a. Potem rozlegÅ‚ siÄ™ dzwo­
nek przy drzwiach. Na widok Mindy, Morgana wes­
tchnęła z ulgą.
- Cześć. Już druga?
- Nie wiem. Około. - Mindy podrapała za uchem
LunÄ™. - Jak leci?
- Niezle.
- WidzÄ™, że masz dobry dzieÅ„. SprzedaÅ‚aÅ› te piÄ™k­
ne, kwarcytowe kryształy.
- GodzinÄ™ temu. TrafiÅ‚y w dobre rÄ™ce. MÅ‚ode maÅ‚­
żeństwo z Bostonu. Odłożyłam je na zaplecze, żeby
zrobić paczkę i jutro wysłać.
- Może ja się tym zajmę?
- Nie, dzięki. Skoro już jesteś, z przyjemnością
oderwÄ™ siÄ™ od lady. Pilnuj sklepu, ja zapakujÄ™ kry­
ształy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl