[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie ma. Pewnie przekazem wysłane, to jutro przyjdą. Pamiętasz, jak stryj posyłał pieniądze, to
zawsze szły dłużej niż list.
 No, to jak będzie?
Anka w zamyśleniu opuściła dłoń z listem na kolana.
 Jak to będzie? Pojedziecie.
 A kto będzie gotował?
 Damy sobie z Ignasiem radę.
 To Ignaś nie pojedzie?
 Przecież go pani Kalinowska nie zaprasza. Za dużo pewnie by było, cała trójka.
 Ignaś był już na wsi. Rowerem.
 Ale teraz nie ma roweru...
 No, trudno. Ignasiowi zawsze jakoś łatwiej będzie, jak się zechce gdzie wybrać. A z wami trudno.
To już trzeba pojechać, jak się okazja trafia. I pani Kalinowska naprawdę się ucieszy.
Adaś chodził od tego dnia jak nieprzytomny. Na wieś! Jak to jest na tej wsi? Zanudzał Zosię pytaniami.
 A wodociąg tam jest?
 Nie ma.
 A prawdziwego bociana zobaczymy?
66
 Może zobaczymy. Przecież wiosna, to chyba przyleciały.
 I co tam jeszcze będzie?
 Zobaczysz. Już przecież niedługo  trzy dni.
 Najlepiej byłoby, żeby się położyć spać i zbudzić wtedy, jak się już skończą te trzy dni.
Ale trzy dni minęły szybko. Dygocąc ze wzruszenia Adaś z Zosią jechali na dworzec. Odprowadzali ich
Anka i Ignaś.
 A uważajcie! Poproszę konduktora, to wam powie, gdzie wysiąść. I nie wyglądajcie przez okno, bo
może coś wpaść do oka. I żebyście nie zgubili chusteczek i pieniędzy. I kłaniajcie się pani Kalinowskiej.
Para syczała, pociąg dudnił. Adaś siedział z noskiem przyciśniętym do szyby.
 Popatrz, popatrz, takie małe domki!
 O, woda! A nad wodą most!
 Ojej, tu jakieś drzewa! Popatrz, to las!
 Zosiu, Zosiu, popatrz, jaka malutka krowa! Dużo malutkich krów!
 Nie malutka, Adasiu, tylko one się daleko pasą, to się tak wydaje.
 Zosiu, Zosiu, tu niedaleko stacja! To my już chyba wysiadamy!
 Jeszcze nie. Anka mi wypisała wszystkie stacje. Jeszcze trzy.
Zielone łąki, wąskie rzeczki, siwe lasy migały za oknami. Jechali przez nie znany dotąd świat, gdzie nie
było kominów, kamienic, ulic, nie było nic z tego, na co przyzwyczaili się patrzeć przez całe życie.
Lokomotywa zaświstała. Zosia poderwała się z ławki.
 To już chyba tu!
W tej chwili wszedł konduktor.
 Panienka tu wysiada.
Był tak uprzejmy, że pomógł zdjąć z półki tobołek. Dzieci wysiadły.
Owiało ich twarze ciepłe, wiosenne powietrze. Gdzieś, tuż niemal nad maleńkim budyneczkiem
stacyjnym, wysoko w górze, pod lazurowym niebem, śpiewał skowronek.
67
 Chodz, Adasiu, chodz! Potem sobie wszystko obejrzymy. Młody chłopak z zadartym nosem, z
biczem w ręku podszedł
do nich.
 Wyście do nas przyjechali?
 Do was?
 No, do Kalinowskich.
 Tak, to my.
 No, to chodzcie. Konie są.
Dzieci szły za wyrostkiem. Za stacją stał wózek zaprzęgnięty w dwa żwawe, drobne koniki.
 To wasze konie?
 A nasze. No, siadajcie.
Adaś błagalnie spojrzał na Zosię.
 Ja na kozle, dobrze?
 A siadaj, siadaj. Ostrożnie!
Wgramolił się wreszcie i chłopak cmoknął na konie. Ruszyły z miejsca. Wózek zaczął podskakiwać na
wyboistej drodze. Droga szybko przeszła spomiędzy pól w sosnowy las.
Dziwnie tu było, cudownie, inaczej niż w mieście. Zosi kręciło się trochę w głowie. A jeszcze trzeba się
było przeprawiać promem przez rzekę  umierała ze strachu, że prom się przewróci, że wóz, konie i
oni wszyscy wpadną w wodę, głęboką i szumiącą. Ale jakoś wszystko odbyło się szczęśliwie. Chłopak
wskazał biczyskiem na wzgórza rozciągające się ponad rzeką.
 A ot już my w domu. Tam, na skraju, koło tych drzew, to nasz dom. Już tam pewno babka
wygląda, czy nie jedziemy, bała się, żebyście stacji nie przejechali.
Wieś nie była wielka. Wzdłuż drogi, po obu stronach, ciągnęły się zabudowania, chaty kryte
gładziutkimi strzechami ze słomy. Przy każdym domu był ogródek.
 Ot i babka, zobaczyła nas z daleka.
Zosia ucałowała ze wzruszeniem pomarszczoną dłoń staruszki. Pani Kalinowska rogiem chustki
ocierała załzawione oczy.
Syn pani Kalinowskiej wesoło przywitał dzieci. Był rumiany, tęgi i co chwila śmiał się głośno. Pani
Kalinowska wyglądała przy nim jeszcze szczuplejsza, niż była w rzeczywistości.
68
Dobrze i miło było u Kalinowskich. Dzieci szybko poszły spać, bo po wszystkich wrażeniach podróży
oczy kleiły im się tak, że niemal nie rozumiały, co się do nich mówi.
A następny ranek zaczął się złotym blaskiem słońca na sosnowej podłodze i gruchaniem gołębi w
gołębniku pod strzechą. I potem już wszystko toczyło się jak najpiękniejsza bajka.
Pokazał im Franek gniazdka w zaroślach, łowili ryby na wędkę. Nie złapali wprawdzie nic, ale samo
siedzenie nad rzeką było cudowne. Wszystko zresztą było cudowne  białe zawilce w mchu leśnym i
pierwiosnki nad strumykiem, i kotki wierzb, wypuszczających już liście, i ten prawdziwy,
najprawdziwszy bocian, siedzący na gniezdzie na stodole Kalinowskich.
 To pan już nie wróci do miasta?  zapytała Zosia syna pani Kalinowskiej, bo przecież wiedziała, że
jezdził gdzieś po dalekim świecie i pracował w mieście.
 A nie. Gospodarkę sobie kupiłem, matkę sprowadziłem, po cóż ja do miasta? Chłop zawsze byłem
i chłopem mi najlepiej być. Oj, tęskni człowiek w mieście za wsią, tęskni, że strach! A już co my,
Kalinowscy, to do tej ziemi strasznie ciągniemy.
Zosia nie dziwiła się. Tak pięknie było we wsi nad rzeką!
Szybko mijały dni. Adaś opalił się na wiosennym słońcu, nabrał rumieńców. Pasł krowy z wiejskimi
dziećmi, nauczył się wiejskich piosenek. Dobrze mu tu było.
Zwięta
Prędko mijały dni nad brzegiem rzeki. Ani się dzieci opatrzyły, kiedy nadeszła sobota przed Falmową
Niedzielą.
 Kładz się, Adaś, kładz  poganiała pani Kalinowska  bo jutro trzeba po palmy lecieć.
 Pójdziemy nad jezioro, tam najładniejsze.
 A idzcie, gdzie chcecie, żebyście tylko na czas przynieśli.
 Przyniesiemy, przyniesiemy!  zapewniał Franek.
 To ty mnie zbudz, Zosiu, bo ja może zaśpię  niepokoił się Adaś.
 E, co masz zaspać! Polecimy raniutko.
69
Zdawało się Adasiowi, że ledwo przyłożył głowę do poduszki, a tu już Zosia ciągnie go za ramię.
 Wstawaj, śpiochu, trzeba iść!
Chłopczyk przetarł zaspane oczy i razno wyskoczył z łóżka.
 No zbierajcie się, idziemy!
Szli szybko dróżką przez łąki, przez zarośla wiklin.
 O, tu są bazie!
 E, takie tam bazie  pogardliwie machnął ręką Franek.  Nad jeziorem to dopiero są ładne.
Adaś zadyszał się trochę, nim doszli do jeziora. Ale opłaciło się. Franek ciął kozikiem gałązki, na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl