[ Pobierz całość w formacie PDF ]
takim wyrazem twarzy, jakby ją prowokował do cofnięcia
79
S
R
ręki. Nie zrobiła tego, ale mu nie pomogła. Jeszcze raz
okazał słabość.
- A więc... - powiedziała przez zaciśnięte zęby, ale
przeciwko czemu się buntowała, tego nie wiedział. Była
nie tyle zdenerwowana, co... skrępowana.
- Ułatwiając mi zadanie, wyświadczasz mi przysługę,
nieprawdaż? - Ujął delikatnie jej nadgarstek, przeciągnął
nad głowę i przywiązał do wezgłowia, potem ukląkł na
łóżku, sięgając po kolejny sznur. Zatrzymał się z twarzą
nad jej twarzą. -Wszystko zależy od ciebie. Twoja wola.
Chcę, żebyś z ochotą dała mi siebie. Nawet w ten sposób.
- Przesunął wargami po jej ustach, sprawiając, że zajęcza-
ła. Ostrożnie, pomyślał. Drgnęła, ale nie ruszyła się, kiedy
dociskał rękę do kolumny łóżka. - Możemy natychmiast
przestać. - Dzwignął się. - Mogę cię rozwiązać. Czy wo-
lisz być przywiązana... i sprawdzić siebie?
Wpiła w niego oczy. Były przenikliwe niby dwa pło-
mienie.
Pochylając się nad nią, odwzajemnił ostre spojrzenie i
zapytał, z ustami tuż przy jej ustach:
- Zacząć przedstawienie? Jak bardzo mi ufasz?
80
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Nie była przygotowana na tak nagły zwrot akcji. Dia-
bła tam, w ogóle nie była przygotowana na coś takiego.
Dlatego właśnie to robił.
Nawet bez sznurka umiałaby udowodnić sobie i jemu,
że może spełnić jego prośby, ale z drugiej strony czuła
dreszczyk emocji na myśl o oddaniu mu całej kontroli.
Oddaniu mu siebie, całego zaufania, wszystkiego.
- Co teraz, Samanto? - Prześliznął się ustami po jej
wargach, po czym lekko ugryzł ją w podbródek.
Stęknęła, zadowolona, ale nie zdołała wykrztusić ani
słowa, oddając mu ostateczną kontrolę nad sobą.
Nagle zeskoczył z łóżka. Wtedy wypsnęło jej się i już
nie zdążyła stchórzyć i ugryzć się w język:
- Wiąż.
Marsh z błyskiem satysfakcji w oczach zawiązał ostat-
nią pętlę i delikatnie odciągnął rękę Samanty od głowy.
Reagował na to, co robił, całym ciałem. Nie pozostawił jej
81
S
R
żadnych złudzeń, ona zaś, wijąc się z podniecenia, czekała
na to, co ma nastąpić. Stanął w nogach łóżka.
Jednak gdy wyciągnął podnóżek i stanął na nim, przy-
glądała mu się z pewną rezerwą. Oparcie przy nogach
łóżka było dość wysokie, więc widziała go od połowy ud
w górę. Rozpięte bryczesy opadały, koszula obwisła. Wy-
glądał jak niechlujny pirat, a ona miała niby grać rolę
dziewki portowej, przywleczonej na pokład dla spełniania
jego zachcianek?
Widok, zamiast ją rozśmieszyć, wywołał słaby jęk
buntu. Próbowała się przekręcić na bok. Spostrzegła wy-
brzuszenie w jego spodniach, kiedy obserwował jej zma-
gania. Odwrócenie dominacji, zamiast ją zniechęcić, jesz-
cze bardziej rozpaliło. Dawniej Samanta wiedziałaby, co
zrobić, żeby Marsh zakończył wreszcie tę ciągnącą się
godzinami grę wstępną.
Teraz trzymała język za zębami i czekała. Cokolwiek
by zrobiła lub próbowała zrobić, tylko opózniłoby speł-
nienie, które tak bardzo chciała osiągnąć. Zachowywała
spokój. Zaczynała rozumieć, że tak będzie lepiej i obojgu
będzie przyjemniej, a Marsh wiedział, że ona to wie.
Uśmiechnęła się do siebie. Nie ma końca tym cudom?
Myślała, że się rozbierze, i z uwagą czekała na przed-
stawienie. Zamiast tego raz jeszcze ją zdziwił, gdy wydo-
82
S
R
był skądś szklaną buteleczkę. Ufała mu, ale mimo to, kie-
dy się zbliżył, zadrżała.
Tylko Marsh znał własne plany. O nic nie pytała, choć
bardzo chciała je poznać.
Dreszcz przeszył całe jej ciało, gdy wyciągnął z bute-
leczki długi, szklany dozownik. Coś gęstego i przezroczy-
stego spadło z końca. Zacisnęła ręce na miękkich wę-
złach.
Wszedł na łóżko między jej rozłożone nogi, gruby ma-
terac ugiął się pod jego ciężarem.
Patrząc jej w oczy, zanurzył cebulowaty czubek szkla-
nej różdżki we wgłębieniu pępka. Westchnęła, czując cie-
pło, a nawet promieniujące gorąco. Drgnęła, gdy jeszcze
raz zanurzył pałeczkę w fiolce.
- Co to jest? - jęknęła, gdy następna kropla olejku spa-
dła w okolice pępka.
- Olejek migdałowy, imbir i parę innych specyfików. -
Upuścił kroplę bliżej piersi. Zadygotała. - Czujesz mro-
wienie? - Głos miał prawie tak gorący jak ów olejek.
Skinęła i wyprężyła się, gdy zatoczył owal wokół sut-
ka, a kiedy zakroplił czubek drugiej brodawki, aż się za-
chłysnęła. Nieznośne napięcie między nogami domagało
się natychmiastowego rozładowania.
Nie mogła oderwać oczu od przeklętej szklanej różdż-
ki, którą Marsh czarował obszary pod piersiami i wokół
pępka. Gdy zaczął schodzić niżej, opadła głową na po-
83
S
R
duszkę i zaczerpnęła tchu. Zanim dotarł do gęstej kępki
włosów, oddychała płytko i szybko, coraz szybciej.
Cofnął pipetkę. W napięciu czekała, aż znów zanurzy
ją w fiolce, a potem w niej. Trwało to całą wieczność. By-
ła bliska krzyku.
- Patrz na mnie - wyszeptał.
Rzuciła głową, zakręciła biodrami.
Odsunął się. Natychmiast zamarła, nie chcąc robić nicze-
go, co by go powstrzymało.
- Patrz - powtórzył.
Uniosła głowę, wpadając natychmiast w sidła jego
spojrzenia. Trzymał różdżkę nad nią. Krople spadały mię-
dzy włoski, przenikały do skóry, rozprzestrzeniając ciepło
i spływały niżej, a Samanta ruszała nieznacznie biodrami,
próbując nakierować olejek wprost w to miejsce...
- Nie ruszaj się - rozkazał. - Patrz na mnie.
Skupiła się. Jego kontrolować nie mogła -wszystko
to stawało się coraz bardziej odurzające - ale mogła kon-
trolować siebie.
Każdą kolejną kroplę przyjmowała w bezruchu. Meto-
dycznie zanurzał pałeczkę w fiolce, raz za razem, aż Sa-
manta zajęczała rozpaczliwie, łaknąc szalonego spełnie-
nia.
Oderwał od niej wzrok, zadowolony, że posłuchała i
patrzy na niego. Przesuwał dozownik bliżej... i bliżej. Go-
rący koralik skapnął między wargi, tak uwrażliwione, że
wstrzymała oddech.
84
S
R
Kolejne krople. Zerknął na nią. Z każdą następną kro-
plą jej doznania wyostrzały się. W końcu opuścił rękę.
Mruknęła z rozkoszy, gdy przycisnął pałeczkę do skóry.
Miękkiej, rozpalonej, oleistej. Niżej. Niżej. Blisko, dia-
belnie blisko.
- Nie ruszaj się - przypomniał w ostatniej chwili, gdy
już miała unieść biodra, by mógł włożyć jej to diabel-
stwo...
- Och! - Ayknęła haust powietrza i sapnęła przeciągle,
gdy wsunął w nią palec. Coraz głębiej. Zaczęła podrzucać
biodrami tuż przed potężnym szczytowaniem, jakiego w
życiu nie doświadczyła. W ostatniej sekundzie znieru-
chomiała.
- Tak - wychrypiał, nadal wodząc po niej szklanym
czubkiem.
Zakwiliła z rozkoszy, zarazem rozczarowana zakazem
poruszania się i brania, czego potrzebowała. Czegoś ta-
kiego nie znała. Nie nawykła do sytuacji, które wymykają
się jej spod kontroli, do tego, że to nie ona decyduje o
przebiegu zdarzeń. Zwiadomość, że może, a nawet chce
przedłużyć tę niemal koszmarną przyjemność, szokowała
ją.
Do niej należała jedynie akceptacja coraz bardziej in-
tensywnych doznań. To nie powinno być tak piekielnie
trudne, myślała, ze wszystkich sił, starając się niczego nie
przyśpieszać.
Dotychczas tylko brała swoje przyjemności, a dopiero
Marsh zawiódł ją daleko poza granice, których sobie na-
wet nie wyobrażała.
85
S
R
Szklana różdżka znikła. Słodki nacisk jego palców w
niej... ustał. Otworzyła oczy, spojrzała na niego. Przyglą-
dał jej się w napięciu. Nie było flakonika. Nie było koszu-
li. A bryczesy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]