[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wolna prawa ręka skrobiąc paznokciami po metalu popełzła bezwolnie w dół. Powieki ciężkie
jak ołów same opadły.
I wtedy przez ucichający szum krwi usłyszał swoje imię.
Nie był to daleki tęskny krzyk, jak to bywa w wypadku halucynacji czy w sennym
koszmarze. Głos dobiegł go od strony jeziora. Był wyrazny, surowy:
 Andriej!
Tak zawsze budziła go Nina. Podchodziła do posłania i mówiła prosto do ucha:
 Andriej!
Ale teraz powiedziała to bardzo głośno, aż załomotało tysiąckrotne echo:
 Andriej!
Poderwał ociężałą głowę. Nie otwierając oczu namacał w niszy rezerwy awaryjnej pakiet
biologiczny i rozrywając zębami opakowanie wyrzucił go na zewnątrz. Potem jeszcze jeden. I
jeszcze.
Dołek wypiłowany w labirze piłką laserową szybko zapełnił się strzępkami wzdymającej
się chlorelli, jakimiś gałązkami, błonkami, siateczkami, w których żyły miliony kolonii
niewidocznych organizmów.
Nie miał już sił dłużej wstrzymywać oddechu. Jakby ktoś od środka walił go młotkiem w
obie skronie, grożąc pęknięciem czaszki, pod ciasno zamkniętymi powiekami płynęła krwawa
mgła, spoza której migotały czarne płatki śniegu  coraz prędzej, prędzej, prędzej&
Ale zanim zupełnie opuściła go świadomość, mimo wszystko zdążył zatrzasnąć poły
skafandra i nacisnąć czerwony guziczek.
Powrót z niebytu był męczący. Poparzone, zatrute płuca żądały tlenu i silnie przerzedzona
chlorella ciągle jeszcze nie mogła odtworzyć naruszonego rytmu oddychania.
I wtedy Andriej się wystraszył.
Lepki strach pełzł skądś od dołu, dochodził do rąk kłując opuszki palców, z nudnościami
podszedł do gardła. Andriej otworzył oczy. Dookoła nic się nie zmieniło, ale był przekonany, że
sekundę wcześniej okoliczne skały poruszały się. Przesuwały się wprost na niego, żeby go
okrążyć, zgnieść, stratować. Bał się zmrużyć powieki, bo skały mogły zrobić wtedy jeszcze jeden
krok. Oglądając się jak zaszczuty pies, zaczął powoli cofać się do dyskoplanu.
Ogłosić alarm! Natychmiast ogłosić alarm!
Zimny pot ciekł mu z czoła szczypiąc w kącikach oczu, przeszkadzając obserwować skały.
W płucach świszczało i chrypiało. Ciepły strumyczek pociekł z nosa i rozpłynął się na wargach.
Wolną ręką wytarł usta i podniósł ją do oczu  na palcach była krew.
Ogłosić alarm! Natychmiast ogłosić alarm!
Z tyłu zadzwięczał metal. Andriej skulił się w  oczekiwaniu na cios. Cios nie nastąpił.
Minęło ćwierć minuty, zanim się zorientował, że za plecami ma drabinkę dyskoplanu.
Ogłosić alarm!
Zlizgając się na stopniach cofał się do statku, tyłem wsunął się w owalny otwór i upadł na
siedzenie. Zatrzasnął na głucho luk.
Ogłosić alarm&
Najprawdopodobniej mimo wszystko włączyłby sygnał alarmowy, gdyby nie atak
długiego, straszliwego, męczącego kaszlu.
Oddychało mu się już lżej. Zaczął myśleć trochę jaśniej, ale głowa trzeszczała jak po
głębokiej narkozie.
Ile minęło czasu? Andriej tępo patrzył na słońce. Jaskrawy zielony dysk wyraznie opadał w
stronę horyzontu i dookoła niego pojawił się trzeci świetlisty krąg.
Andriejowi wydało się nagle, że stracił przytomność na bardzo długo, może nawet na dobę.
Doba& Jeżeli na dobę, to statek już odleciał. Zostawili go samego. Porzucili go. Porzucili go za
karę& Sam w labirowym piekle& Sam!
  Alfa !  Alfa !  Alfa !
Wystartował nie nabierając wysokości i ryzykując nadzianie się na piramidalne lance 
tam, do dalekiego i wymarzonego statku, na przełaj, konwulsyjnie wyciskając z silników
maksymalną prędkość.
  Alfa !
Spokojny i z lekka zdziwiony głos Miedwiediewa zabrzmiał tuż obok:
  Prima , tu  Alfa . O co chodzi?
Oczy zdradziecko zapiekły, ale tym razem nie od potu. Krzywiąc wargi Andriej przesunął
dzwignię autopilota. Kilka sekund bezmyślnie patrzył na wolną prawą rękę, potem powoli zaczął
naciągać rękawiczkę sterowania biologicznego.
  Prima , tu  Alfa . Czy mnie słyszysz?
  Alfa , tu  Prima . Słyszę dobrze. Była przerwa w łączności, idę do kwadratu O A,
aparatura w porządku, sytuacja bez zmian, wszystko w porządku.
Równy spokojny głos żył w nim swoim życiem, standardowe zdania meldunku radiowego
rodziły się nie w gardle, a gdzieś między ustami i mikrofonem, ale o dziwo właśnie to uspokoiło
Andrieja. Napięte do ostateczności nerwy rozluzniały się zrywami powodując konwulsyjne
podrygiwanie rąk i nóg. I wszystkie czternaście  rękonóg skafandra od czasu do czasu pokornie
podskakiwało.
Wszystko minęło pomyślnie. Wszystko jest już za nim.
Ogarnęła go szalona nieopanowana radość. Rzucał maszynę w górę i dół, na prawo i na
lewo, chichotał, śpiewał jakieś piosenki, krzyczał  i w końcu ucichł zmęczony.
Wszystko było takie samo jak sześć godzin temu  tak samo wisiał w powietrzu
nieruchomy talerz dyskoplanu i tak samo leżał na dole podobny do nie kończącej się taśmy
przenośnika wyrysowany w geometryczne łamigłówki chodnik. Słońce zachodziło za plecami, z
pręgowanego oka pienistymi językami wyrywał się zielony płomień. Za to z przodu pojawił się
srebrzysty łuk obłoków. Labirowe szczeliny topniały, robiły się przezroczyste, płynęły w dół jak
bezcielesna mgiełka i tylko wysokie stożki, oświetlone jeszcze promieniami słońca, rzucały
długie ostre cienie. Jak drogowskazy leżały wyciągnięte w dal  kilometrowe strzały
wycelowane w ciemność.
A z tyłu&
Andriej obejrzał się.
Z tyłu zieleniał las. Cienkie wijące się łodygi kołysząc się wypełzały spoza horyzontu w
pobrązowiałe niebo, mnożyły się, wyrzucały rozwichrzone rozbłyski liści&
Nie od razu dotarło do niego, że to pożegnalny żart zielonego słońca.
* * *
Andriej znowu zaniósł się kaszlem i łapiąc oddech uśmiechnął się przepraszająco:
 Jeszcze& nie całkiem& przeszło&
Poszukał oczami Niny, ale nie znalazł jej. Amfiteatralna sala, jeszcze godzinę temu na wpół
pusta, była teraz wypełniona po brzegi. Wielu nie znalazło sobie miejsca i stali w przejściach pod
wygiętymi metalowymi szyjami platform telewizyjnych. Niebieskie zrenice obiektywów mętnie
pobłyskiwały ze wszystkich stron i Andriej znowu poczuł się zle.
 To właściwie wszystko. W momencie przybicia do statku przyszedłem już całkiem do
siebie. Automat odstawił dyskoplan do hangaru a ja poszedłem do sterylizatora& W inkubatorze
spotkałem się z Kriwcowem i Swirinem. Bałem się, że Kriwcow zauważy brak awaryjnej
rezerwy i dlatego powiedziałem Aleksiejowi, że damy sobie radę z  rozbieraniem we dwóch.
Kriwcow miał jeszcze coś do zrobienia z działkami meteorytowymi i od razu odszedł. No a
Swirin nic nie wiedział&
 Dlaczego ukrył pan przed kolegami swój czyn? Bał się pan konsekwencji?  to pytanie
zadał Mikaeljan.
 Konsekwencji? W pewnym sensie tak. Gdyby dowiedziano się o tym przed startem, to
 po pierwsze  teren dookoła Białego Jeziora zostałby natychmiast wysterylizowany i
eksperyment&
 A po drugie?
 A po drugie& Gdyby udało mi się przekonać kolegów, to razem odpowiadalibyśmy za
naruszenie regulaminu& A tego nie chciałem.
Andriej spode łba spojrzał na Miedwiediewa, ale ten beznamiętnie patrzył gdzieś ponad
ludzkimi głowami. Mikaeljan siedział pąsowy i ponury z chrzęstem splatając i rozplatając na
stole krótkie, grube palce. Steinkopf sprawiał wrażenie jakby niczego nie słyszał  odłożył na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl