[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostatecznie nie zdecydowałem.
- Och... - Z namysłem pokiwała głową. - Edukację? Tak jak chłopak Sereny. Chyba
jutro przyjedzie. Będziesz mógł z nim pogadać.
Poczułem, że się rozluzniam. Gdy wjeżdżaliśmy do miasta, na mojej twarzy błąkał
się uśmiech.
Próbowałam zachować spokój. Nie wiedziałam, czy mi to wychodzi, ale miałam
nadzieję, że jeśli będę zadawać pytania, uda mi się nie wpaść w panikę.
- Czyli będziesz mieszkał poza kampusem?
- Tak - odparł. - W kawalerce. Jest mała, ale będę niezależny. Właściciel
przerobił przestrzeń nad swoim garażem na mieszkanie i przeznaczył na wynajem.
- Fajnie - odparłam, potakując. Liczyłam, że uda mi się ukryć to, co się działo w
mojej głowie.
Przysięgał, że nie przyjechał tutaj po to, by mnie odzyskać. A ja wiedziałam, że
ostateczny termin zmiany uczelni minął kilka miesięcy temu, a więc całą operację
musiał zaplanować na długo przed naszym ponownym spotkaniem. Wtedy
wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Uniwersytet Stanforda
naprawdę był dla niego uczelnią pierwszego wyboru, a ja pokrzyżowałam mu
plany swoim odejściem. Gdy dałam Vivian tamten list... I to był kolejny wybór,
którego pozbawiłam Evana.
- Myślę, że ci się tu spodoba. - Uśmiechnęłam się łagodnie i wytarłam spocone
dłonie o szorty.
- Też tak myślę.
Wjechaliśmy na parking przy sklepie ze sprzętem do surfingu.
- Gotowa?
Popatrzyła na mnie i roześmiała się.
~ A co, nakręciłeś się?
- Nawet nie masz pojęcia jak! - Wyszczerzyłem głupio zęby i wyskoczyłem z wozu.
Obszedłem go, by otworzyć jej drzwi, ale zdążyła już zrobić to sama. Gdy
wysiadła, spostrzegłem bandaż na jej stopach.
- Nie masz dziś skarpetek - zauważyłem.
- Z moimi stopami jest całkiem niezle - wyjaśniła. - już mnie tak nie bolą, więc
pomyślałam, że bandaż wystarczy.
Otworzyłem przed nią drzwi sklepu i podeszliśmy do lady.
Evan aż promieniał, gdy przeglądaliśmy ustawione na regałach deski surfingowe.
Cieszył mnie jego entuzjazm.
Asortyment w pierwszej chwili wydał mi się przytłaczający, ale kiedy odkryłam
deskę zaprojektowaną przez miejscowego artystę, wiedziałam, że ją właśnie muszę
mieć. Ku wielkiemu rozczarowaniu Evana, jako że jedyna długa deska zrobiona
według tego wzoru znajdowała się w sklepie tej sieci w Cardiff. Musieliśmy
poczekać parę dni, aż ją sprowadzą.
Gdy już wypatrzyłam kombinezon, który na mnie pasował, i wybrałam kilka
poliestrowych bluzek, a Evan i facet zza lady dalej rozmawiali o surfowaniu,
postanowiłam przejrzeć kostiumy kąpielowe. Szukałam kostiumu nadającego się
do surfowania. Wybrałam kilka takich, które dawały nadzieję, że nie spadną ze
mnie, gdybym... to ja spadła z deski, a potem znalazłam się przy kostiumach, które
zasłaniały naprawdę niewiele. Wzięłam do ręki jaskraworóżowy strój, próbując
pojąć, które części ciała miałyby zasłaniać te sznureczki.
- Chyba nie zastanawiasz się nad tym poważnie? - odezwał się Evan zza moich
pleców.
Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam w jego stronę. Przyłożyłam kostium do
ciała, jakbym sprawdzała, czy na mnie pasuje.
- Jak myślisz?
- Nie możesz w tym surfować. - Evan pokręcił głową.
- Oczywiście, że nie - roześmiałam się. - To na imprezy nad basenem.
Opadła mu szczęka.
- Nie, Emmo. To nie jest dobry pomysł, ani trochę.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i dalej się z nim droczyłam.
- Chyba go przymierzę. Chcesz, żebym zademonstrowała, jak w nim wyglądam?
- Nie - odparł, a jego szyja się zaczerwieniła. - Nie musisz się w nim pokazywać
ani mnie, ani komukolwiek innemu. Właściwie, to gdybyś odwiesiła go na wieszak,
też byłoby super.
Parsknęłam śmiechem i z kostiumem w ręce powędrowałam szukać przebieralni.
Zasunęłam zasłonę i odwiesiłam wzięte z wieszaków stroje kąpielowe.
Przymierzałam kostiumy, które mnie naprawdę interesowały, i dokonywałam
selekcji. Potem wzięłam do ręki ten, w którym byłabym właściwie naga. Reakcja
Evana na myśl, że mogłabym go założyć, ubawiła mnie do łez. Następnie
odwiesiłam na miejsce kostiumy, które z jakichś powodów jednak mi się nie
spodobały -również ten jaskraworóżowy - i przeszłam do kasy.
- Mam też deskę, bluzki z poliestru i kombinezon - przypomniałam.
Rozejrzałam się. Evan po drugiej stronie sklepu oglądał okulary
przeciwsłoneczne.
- Należność za deskę już uregulowano - poinformował mnie kasjer. - W
niedzielę mamy zamknięte, więc deska będzie do odbioru w poniedziałek rano.
Otwieramy o siódmej.
- Och... dziękuję - odparłam.
Zapłaciwszy za resztę rzeczy, złapałam torbę i ruszyłam do drzwi.
- Evan... - zaczęła pochmurnie Emma, kiedy opuszczaliśmy sklep. - Dlaczego to
zrobiłeś?
- Bo miałem ochotę - odparłem. - Powiedzmy, że chciałem uczcić fakt, że
surfujesz. - Nie zamierzałem jej mówić, że to prezent na dzień, którego nigdy nie
świętowała. Deska miała przyjechać dwa dni przed urodzinami Emmy.
Gdy wróciliśmy do domu, odwiesiła kombinezon do szafki przy wejściu i przeszła
do sypialni. Poszedłem za nią i zapukałem do drzwi, by zwrócić na siebie jej uwagę.
- Chcesz iść ze mną do Nate a na kolację, kiedy Sara i Jared tu przyjadą?
Składała właśnie czarny kostium.
- I co? Nie kupiłaś tego różowego?
Na jej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Chciałbyś. Ale żałuję, że nie zrobiłam ci zdjęcia z tą miną, kiedy trzymałam go w
rękach. - Zaczęła się śmiać i... nie mogła przestać.
Pozwoliłbym, by robiła to moim kosztem przez cały dzień, byle tylko słyszeć tę
lekkość w jej śmiechu.
- A właśnie! - odezwała się Emma, gdy wreszcie się uspokoiła. - Masz swój aparat
fotograficzny?
Zawahałem się. Wciąż nie miałem pewności, czy jestem gotów znów go wyjąć.
- Gdzieś jest.
- Cóż, gdybyś się zdecydował poszukać, są tu oszałamiające zachody słońca. Po
południu będę malować. Spróbuję uchwycić te kolory, nim się ściemni.
Poczułem, że kącik moich ust lekko się unosi.
- Chyba warto będzie to sfotografować.
- Zachód słońca?
- Nie - odparłem i umilkłem, czekając na jej reakcję. - Ciebie, jak malujesz.
Na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Tego widoku też nigdy nie
miałem dość.
Wyszedł, a ja dalej za nim patrzyłam, czując ciepło własnej twarzy. Kiedy Evan
znikł już na górze, przytaszczyłam stołek z tarasu i rozstawiłam sztalugę. Usiadłam
i wciągnęłam do płuc słone powietrze. Dzień był przepiękny. Pojawienie się Evana
z aparatem fotograficznym utwierdziło mnie tylko w przekonaniu o osiągnięciu
ideału. Ustawiwszy przesłonę, Evan wybrał się z aparatem na spacer plażą, a ja
wyobraziłam sobie scenę, którą chciałam namalować, i zaczęłam nanosić na płótno
pierwsze warstwy farby.
Kompletnie pochłonięta pracą, nie zauważyłam nawet powrotu Evana. Właściwie
to prawie nic do mnie nie docierało, póki nie usłyszałam trzaśnięcia frontowych
drzwi. Odwróciłam się.
- Halo? - zawołała Sara. - Emma?
- Tu jesteśmy - odpowiedział Evan z hamaka. Czytał książkę, którą zostawiłam
na stoliku.
Serce zabiło mi szybciej, gdy zauważyłam liść dębu leżący na jego piersi.
Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok i zaraz zagryzłam wargę. Gdy oderwałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]