[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całkiem zrozumiały. Jednak wyobrażenie, jak Tris leży w jej
ramionach i wykrzykuje jej imię, wytryskując w niej, sprawiało, że
umierało w niej wszelkie współczucie.
Marie przewróciła się na drugi bok. Powinno jej to być obojętne.
Jej mąż nienawidził jej za to, co zrobiła mu w Wersalu,
prawdopodobnie również za to, że wcale nie tak dawno wykorzystała
jego pożądanie, by osiągnąć swój cel. Inaczej nie można było
wytłumaczyć faktu, że, gdy tylko mógł, schodził jej z drogi i ani razu
nie napomknął nawet o podjęciu próby wślizgnięcia się jej do łóżka.
To jednak nie było jej obojętne. Chciała, żeby poświęcił jej
chociaż ułamek uwagi, jaką poświęcał jej Troy. Chciała, żeby nie
traktował jej marzeń jak dziecinadę, ale żeby wziął je na poważnie.
Chciałaby, żeby nie uważał jej za dziwkę, która rozkładała nogi przed
wszystkimi, których spotkała. Po jej policzkach popłynęły łzy, gdy
zrozumiała, że tak naprawdę chciałaby, żeby ją kochał.
Jednak żadnego z tych życzeń nie mogła spełnić, działając na
własną rękę, a dobre wróżki były tylko w bajkach.
Następnego ranka Marie poszła do stajni, by sprawdzić, jak się
ma Diabolo. Przez uchylone drzwi usłyszała głos Troya.
- Chcesz podarować go Ghislaine? Jest jeszcze o wiele za mały.
- Pójdzie razem z Delandrą. Wróci do nas, gdy odstawi go od
piersi - odpowiedział Tris.
- Mimo to nie rozumiem. Przecież mają dużo koni.
- Jacques całkowicie stracił głowę dla Diabolo. Też chciał mieć
małego konika. Na pewno go to uszczęśliwi.
- Kogo interesuje, czy ten cretin jest zadowolony. Za tym kryje
się coś innego.
- Skoro tak twierdzisz.
Marie podglądała przez szparę w drzwiach. Tris stał plecami do
niej, a Troy chodził przed nim tam i z powrotem. W końcu stanął
przed nim ze zmarszczonym czołem.
- Ma to coś wspólnego z wczorajszym wieczorem. Czy zrebak
ma być przeprosinami za wybuch Marie?
- Nie - odparł Tris krótko. - To załatwiłem już wczoraj.
- A może to jest... - wstrzymał oddech - prezent pożegnalny?
Tris milczał przez chwilę, potem westchnął.
- Coś w tym rodzaju.
- Rozstaliście się. Naprawdę? - w głosie Troya słychać było
całkowitą konsternację.
- Powiedzmy, że w przyszłości nie chce być nikim więcej niż
dobrą sąsiadką.
- Cholera. Byliście razem tacy szczęśliwi - powiedział Troy ze
współczuciem.
- Wszystko kiedyś się kończy - zauważył sucho Tris. - Niektóre
sprawy nie mają czasami nawet początku.
Troy popatrzył na niego.
- Czy ta tajemnicza uwaga była skierowana do mnie?
- Być może. Chcę ci jedynie po przyjacielsku i jak brat
przypomnieć, że Marie jest moją żoną.
Policzki Troya oblały się rumieńcem.
- Niepotrzebnie.
- To pięknie. Nie bardzo chciałbym zastanawiać nad tym, czy
nauczasz ją czegoś więcej niż pisania i czytania.
- Tris, ja nigdy bym...
- Ty nie. Ale Marie tak. Sięgnie ci do spodni szybciej, niż
zdążysz policzyć do trzech.
Twarz dziewczyny płonęła, jak gdyby wymierzono jej policzek.
Jak mógł ją podejrzewać o to, że mogłaby zacząć romansować pod
jego własnym dachem z jego własnym bratem? I co on jeszcze o niej
powie? Z przerażeniem odwróciła się i poszła do domu. Nie chciała
już słuchać żadnych jego obelg.
Troy uderzył pięścią w słup.
- Dlaczego tak o niej mówisz? Dlaczego robisz z niej złą osobę? -
krzyknął oburzony. - Bo wiem, jaka jest. Powierzchowna,
egocentryczna i niestała - Tris splótł ramiona na piersi. - Nie musisz
robić z siebie jej rycerza. Po prostu widzisz to, co chcesz widzieć. I
nie masz doświadczenia z kobietami. Nie tak dawno temu chciałeś
przecież poświęcić życie Bogu. Jak to się ma do cielesnej żądzy?
- Nie muszę ugryzć zgnitego jabłka, żeby wiedzieć, że jest zgniłe
- uniósł się Troy. - Ona troszczy się o wszystko tutaj. W ciągu kilku
dni w domu zdarzył się prawdziwy cud. Nasi sąsiedzi są nią
zachwyceni. Nie potrafisz czy po prostu nie chcesz tego zauważyć?
- Widzę przede wszystkim, że ty jesteś zachwycony - zauważył
Tris drwiąco.
- Lubię ją. Wkłada niewyobrażalny wysiłek w naukę czytania i
pisania, jest głodna wiedzy i ciekawa. Praca z nią to czysta
przyjemność. W sumie tak zle o niej mówisz - to co cię to w ogóle
obchodzi? - spytał Troy napastliwie, a następnie podniósł brwi. - A
może jesteś zazdrosny?
- Oczywiście, trafiłeś w sedno. Troy, jeśli miałbym wyzywać na
pojedynek każdego mężczyznę, który zaleca się do Marie, nie
miałbym czasu na nic innego.
- Wczoraj nie zauważyłem nic z tego, co jej zarzucasz. Nie wiem,
co stało się w Wersalu, tutaj jednak nikt nie może się skarżyć na
zachowanie Marie. Widzisz duchy. Albo lepiej, ty chcesz widzieć
duchy.
- Zostawmy to. Ta dyskusja do niczego nie prowadzi. Po prostu
w odpowiedniej chwili przypomnij sobie moje słowa. I przygotuj
wszystko do przetransportowania obu koni.
Marie leżała na swoim łóżku i gapiła się w baldachim, jak gdyby
to on był wszystkiemu winny Ból wywołany słowami Trisa ustąpił
niepohamowanej wściekłości. Jeszcze sprawi, że pożałuje tych słów.
Udowodni mu, że nie jest taka niestała i powierzchowna jak on myśli.
Dodatkowo zrobi wszystko, by zniszczyć jego obojętny stosunek do
niej. jego ciało jej pragnęło, nieważne, co mówiła głowa. To był
zawsze jakiś punkt wyjścia.
Niezwłocznie zaczęła dążyć do tego celu. Już podczas obiadu
paplała z ożywieniem ze wszystkimi przy stole, ignorowała
jednosylabowe odpowiedzi Trisa i bombardowała go pytaniami, na
które nie mógł po prostu odpowiedzieć tak" albo nie", albo których
nie mógł przemilczeć.
Następne dni pokazały, że goście wieczorku w Mimozie
odwdzięczali się zaproszeniami. Troy pomagał Marie w ich
odczytaniu i z uznaniem gratulował jej postępów w nauce. Po kolacji
Marie położyła karteczki na stole i posłała Trisowi promienny
uśmiech.
- Otrzymaliśmy tyle zaproszeń, że w ciągu następnych tygodni co
wieczór moglibyśmy iść gdzie indziej.
Tris potrząsnął głową.
- Nie ma czasu.
Oczy Marie zwęziły się, ale uśmiechała się dalej:
- Kontakty są ważne. Tak samo jak dobre sąsiedztwo.
- Możesz też zyskać nowych klientów - dorzucił Troy. - Marie
potrafi świetnie obchodzić się z ludzmi. Założę się, że w mgnieniu oka
wciśnie im połowę naszej winiarni.
Tris obracał karteczki w palcach.
- Może masz rację - powiedział w zamyśleniu, a Marie
pomyślała, że właśnie przyszło mu do głowy, iż w przyszłości będzie
miał dużo wolnych wieczorów.
- Czyli to już postanowione? - spytała. Skinął głową.
- Tak, możecie z Troyem odwiedzić tyle wieczorków, ile chcecie.
Uśmiech Marie zamarł i ponownie zapomniała o wszelkiej
dyplomacji.
- %7łeby cały świat wytarł sobie nami gębę? - spytała ostro. -
Chcesz zrobić złą opinię nie tylko mi, ale także swemu bratu?
- Mimoza należy do niego tak samo jak do mnie. Także on jest
kawalerem de Rossac. Nadeszła pora, by także on uczynił coś dla
nazwiska. A o jego opinię nie musisz się martwić. Jest w tej okolicy
tak czysty jak świeży śnieg, prawda, bracie?
Policzki Troya poczerwieniały.
- Właściwością śniegu jest, że topnieje w upale. Nie zapominaj o
tym - zauważył ostro.
- Jakże bym mógł - Tris uniósł brwi.
- Mam dość takich debat - wmieszała się Marie i spojrzała
wściekle na męża. - Nie chcesz się ze mną pokazywać, zrozumiałam
to. Jesteś tak uparty i tępy jak muł. Troy wyliczył ci zalety. Skoro tak
lekko chcesz wszystko porozdawać, to uczyń to. Albo przyjmę
zaproszenia w twoim towarzystwie, Tristanie de Rossac, albo zostanę
w domu, a twoje butelki z winem mogą spleśnieć. Co mnie to
obchodzi!
- Co ciebie to obchodzi? - spytał Tris z nieoczekiwaną agresją. -
Uważasz, że przyszłaś tutaj i wszystko zmieni się na lepsze tylko
dlatego, że zetrzesz kurze i podliżesz się gościom?
Marie oparła ręce na biodrach.
- Nie wiem. Przynajmniej próbuję coś zmienić. W
[ Pobierz całość w formacie PDF ]