[ Pobierz całość w formacie PDF ]
townie.
— Jak się pan dowiedział, że mój ojciec tu jest, panie Bulero?
Odwrócił się i zobaczył dość krępą kobietę po trzydziestce. Przyglądała mu
się badawczo.
To Zoe Eldritch, pomyślał. Nie mogę się mylić. Widywałem ją dość często
w kronikach towarzyskich wideogazet.
Zjawił się przedstawiciel ONZ.
— Panno Eldritch, jeśli pani chce, możemy usunąć pana Bulero z budynku.
To zależy od pani.
Uśmiechnął się miło do Leo i ten natychmiast go poznał. Był to szef sekcji
prawnej ONZ, zwierzchnik Neda Larka, Frank Santina. Czarnooki, czujny, wi-
brujący energią Santina szybko zerknął na Zoe Eldritch, czekając na odpowiedź.
39
— Nie — zdecydowała w końcu Zoe Eldritch. — Przynajmniej nie w tej chwi-
li. Nie wcześniej, aż dowiem się, skąd wiedział, że tato jest tutaj. Nie powinien
wiedzieć. Prawda, panie Bulero?
— Zapewne użył jednego ze swych jasnowidzów — mruknął Santina. —
Prawda, Bulero?
Leo niechętnie skinął głową.
— Widzi pani, panno Eldritch — wyjaśnił Santina — taki człowiek jak Bulero
może kupić wszystko, co chce, każdy rodzaj talentu.
Wskazał na dwóch uzbrojonych, umundurowanych strażników przed drzwia-
mi Palmera Eldritcha.
— To dlatego ci dwaj stoją tu dzień i noc. Spodziewaliśmy się ciebie, Bulero.
— Może jednak istnieje jakaś możliwość, abym mógł porozmawiać z Eldrit-
chem o interesach? — dopytywał się Leo. — Po to tu przybyłem. Nie chcę nicze-
go nielegalnego. Myślę, że wszyscy jesteście stuknięci albo próbujecie coś ukryć.
Może macie nieczyste sumienie?
Zmierzył ich wzrokiem, ale nie dostrzegł żadnej reakcji.
— Czy tam naprawdę jest Palmer Eldritch? — zapytał. — Założę się, że nie.
Znów nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Żadne z nich nie dało się złapać na
haczyk.
— Jestem zmęczony — rzekł wreszcie. — Miałem długą podróż. Do diabła
z tą całą sprawą; mam zamiar coś zjeść, a potem znaleźć jakiś pokój w hotelu,
przespać dziesięć godzin i zapomnieć o tym.
Odwrócił się i odszedł.
Ani Santina, ani panna Eldritch nie próbowali go zatrzymać. Rozczarowany
szedł dalej z uczuciem przemożnego obrzydzenia.
Najwidoczniej będzie musiał dotrzeć do Palmera Eldritcha przez jakiegoś po-
średnika. Może, zastanawiał się, Felix Blau i jego prywatna policja zdołaliby się
tu dostać. Warto spróbować.
Wpadł w takie przygnębienie, że wszystko wydawało się pozbawione zna-
czenia. Czemu nie zrobić tak, jak powiedział: zjeść, a potem trochę odpocząć,
zapomnieć na razie o Palmerze Eldritchu? Do diabła z nimi wszystkimi, pomyślał
opuszczając budynek szpitala i pomaszerował chodnikiem wypatrując taksówki.
Córka, myślał. Wygląda na twardą babę, a z tymi krótko obciętymi włosami i bez
makijażu jak lesbijka. Pfe!
Znalazł taksówkę i po chwili wznosił się w powietrze, medytując.
W końcu za pomocą systemu wideofonicznego taksówki połączył się z Zie-
mią, z Felixem Blau.
— Cieszę się, że cię widzę — powiedział Felix Blau, stwierdziwszy, z kim
mówi. — Mamy tu organizację, która w dziwnych okolicznościach pojawiła się
w Bostonie. Wygląda na to, że zjawili się tu z nieba. . .
— Co robią?
40
— Chcą coś rzucić na rynek. Puścili już w ruch całą machinę, w tym trzy
satelity reklamowe podobne do twoich. Jeden przy Marsie, jeden przy Io i jeden
[ Pobierz całość w formacie PDF ]