[ Pobierz całość w formacie PDF ]

torpedoksztaltne bezkręgowce, dochodzące do dwóch metrów długości. Ohydne na
ludzki smak, były podstawą diety słonia. Każdy wiedział, że w jeziorze, na brzegu którego
stoi  Dekard , żyje tylko jeden wodny słoń  dla dwóch nie starczyłoby pożywienia.
Widocznie zwierzę było stosunkowo rzadkie: Peter, który schodził całą okolicę i zwiedził
dziesiątki dużych i małych jezior, znał tylko trzy zbiorniki wodne z wodnymi słoniami.
Czasem słoń rozmnażał się, przez podział  zawsze na trzy części. Rozpływały się
w różnie strony, polowały oddzielnie i do czasu nie interesowały się kompletnie sobą. Ale
wcześniej czy pózniej dochodziło do bezlitosnego boju, i wtedy woda w jeziorze wrzała,
a fale wyrzucały na brzeg śliską pianę. W scenariuszach walk, czasem obserwowanych
z górnej platformy donżonu, nie widać było żadnej prawidłowości, tylko finał potyczki
zawsze był taki sam: dwa z trzech musiały zginąć. Po czymś takim przez tydzień-dwa
można było pływać po jeziorze bezkarnie, nawet płochliwe ryby ośmielały się
i wyskakiwały z wody, radując z odwołanego polowania: wodny słoń zajęty był
trawieniem swoich krewniaków.
Wiera pośliniła palec, sprawdzając wiatr. Milczała, przygryzając wargi. W prawej
ręce, ułożonej na temblaku, zamieszkał silny piekący ból. Wiera miała być balastem.
Ostatni skok przez jezioro zawsze był loterią, w której nie wszystko i nie zawsze zależało
od wioślarzy. Ale fizyczna niemoc była boleśnie poniżająca.
 Wez  powiedziała do Petera, podając mu swój nóż.
 Zrób jeszcze jedną kopię.
 Dla ciebie?  zapytał Peter, ale wziął nóż.  Nie.
 Proszę, zrób. Jeśli on trafi, to ja zdrową ręką...
 Zdrową ręką będziesz się trzymała burty  powiedział Peter.  Inaczej wylecisz do
wody, jak dobrze huknie...
 A Joris?  przerwała mu zazdrośnie.  Jemu kopię zrobisz?
Zanim odpowiedział, Peter sprawdził, czy chłopiec go nie usłyszy.
 On będzie się trzymał obiema rękami.
13.
Niedbale zaostrzone belki palisady szczodrze częstowały drzazgami. Markus nie
zwracał na to uwagi. Pod palisadą zaczynało się coś dziać. To było ciekawe. Ilja był niższy
i szczuplejszy od Ludwiga, ale bardziej zwinny, a Ludwig z obojętną miną przykucnął,
opierając się plecami o częstokół i z wielką uwagą zdrapywał płaską szczapą błoto z dłoni.
Zawsze był taki: wiesz  gadaj, wysłucham uważnie, nie wiesz  nie ma co mleć jęzorem,
lepiej się zajmij robotą.
 Mogliśmy się wcześniej domyślić  pośpiesznie szeptał Ilja, rozglądając się
nerwowo.  To proste jak świński ogon, słowo! Dziś mnie olśniło. Genialnie proste!
Dlaczego Uwe w nocy nie dał rady? Co? Dlatego, że Lorenz na to czekał! Rozumiesz? On
zna nasz kolejny krok, zanim go zrobimy. Ale z nas idioci: ile to już lat gramy w grę, którą
on dla nas wymyślił. On nas wszystkich rozgryzł, rozpracował na cacy: wie, że w dzień się
nie rzucimy. Będziemy się bali. Pamiętasz, spróbowaliśmy? My przez miesiąc dłubiemy
w jego zabezpieczeniach, a on się tylko z tego cieszy. Przypomnij sobie, kiedy
zmajstrował pierwsze?
 No i?  zapytał Ludwig.
 To i! Pierwsze zabezpieczenie zrobił na długo przedtem, zanim przyszło nam do
głowy, żeby mu zabrać  macher .
Wiedział, czego może od nas oczekiwać  miał czas na myślenie. My czasu nie
mieliśmy i nie mamy, my pracujemy, a ten król niekoronowany ma czasu aż nadto.
I poznał nas dobrze, i ocenił, do czego jesteśmy zdolni... A my jak zasmarkani gówniarze
pchamy się ciągle w to samo miejsce, a Lorenz tylko na to czeka. Możesz mi wierzyć: albo
nic nam z tego nie wyjdzie, albo raz zadziałamy  dla odmiany mądrze.
Ludwig doczyścił dłoń, zaczął czyścić drugą.
 Jak?
Z góry było widać, jak Ilja rozciągnął gębę  od ucha do ucha.
 Pomyśl.
 Wiesz co, ja chyba sobie pójdę. Robota czeka.
Ale jakoś nie ruszył się z miejsca. Markus cicho hmyknął na palisadzie  znał takie
gadanie. Ilja splunął i roztarł ślinę stopą.
 Mam pomysł. Trzeba, żeby każdy... poza Margaret, oczywiście... Malcy niech będą.
%7łeby tłum był. I do Lorenza do kabiny...
Markus cichutko gwizdnął, w mgnieniu oka Ilja był na palisadzie. Alarm był fałszywy
 z donżonu po rampie schodziła Petra z pudłem śmieci w ręku.
Ludwig pokazał zęby w leniwym uśmiechu.
 Lorenz do siebie nie wpuści, uwierz doświadczonemu człowiekowi. Co to ja
Lorenza pierwszy dzień znam, czy co? I ty przecież też.
 Właśnie o to chodzi: trzeba tak zrobić, żeby wpuścił. %7ładnej agresji!  Ilja już nie
szeptał, a mówił pełnym głosem.  My  petenci, grzeczni, ale uparci. Wzruszający obraz
subordynacji. Tylko bez Dave a  spłoszy... O czym to ja? Aha. Każdy coś ma  niech
każdy jęczy w miarę swoich sił, za rękaw chwyta, a Stefan niech się opędza jak od much...
Kumasz? Najważniejsze, żeby powstał tłok.
 Po co?
 No, tobie to trzeba wszystko przeżuć i prosto do gęby włożyć  powiedział Ilja. 
Sądziłem, że już się domyśliłeś. Lorenz nie jest durniem, ale też nie jest geniuszem: może
będzie coś podejrzewał, ale nie skapuje od razu. A jak zrozumie, będzie za pózno. Mówię
serio. Ktoś z małych... niech na przykład Uwe... nie, ten już się boi. No to ten...
Na dole głosy ścichły. Jakkolwiek Markus wytężał słuch, nie udawało mu się usłyszeć,
o czym tam szeptano. W sumie nie było co się martwić: najważniejsze już wiedział,
a dowiedziawszy się, nawet trochę pozazdrościł. Okazuje się, że nawet Ilja raz do roku ma
dobre pomysły!
Markus rozciągnął usta w uśmiechu, pokazawszy czarną lukę. Brakowało mu
w ustach czterech przednich zębów. Mleczne siekacze wypadły mu jeszcze na Ziemi.
A stałe zęby nie wyrosły.
Na dole zapadła przeciągła cisza.
 Nie trzeba zabijać  powiedział nagle Ludwig.
Ilja podskoczył.
 Kto powiedział, że trzeba? Potem zobaczymy, trzeba czy nie trzeba, to piąta sprawa.
Powiedz mi co innego: uda się czy nie, jak myślisz? Według mnie, to ma spore szansę...
Ludwig znowu długo milczał. Ilja skręcał się z niecierpliwości, przebierał nogami, nie
mógł usiedzieć na miejscu, ale nie poganiał, wiedział, że to bezskuteczne działanie.
 Może się udać  powiedział w końcu Ludwig bez większej radości w głosie.
Markus pożałował, że nie widzi, jak błysnęły oczy Ilji.  Dziś, co?
 Nie  kategorycznie odciął Ludwig.
To było jak uderzenie z rozbiegu głową w ścianę. Jak zatrzymanie w powietrzu
w czasie skoku. Markus wczepił się rękami w szpic belki.
 Dlaczego?!  rozległo się z dołu wycie Ilji.
 Dlatego, że się nie zgadzam  oświadczył Ludwig.
Markus przechylił się przez częstokół, ryzykując upadek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl