[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zostawiła go na lodzie z pozostałymi czterema bachorami, " za których ojcostwo nie mógłby
ręczyć. Psiakrew, cholera! Borkhausen musiał zwyczajnie pójść do pracy, bo zginęliby
wszyscy z głodu, a dziesięcioletnia Paula prowadziła teraz gospodarstwo.
Pechowy rok - naprawdę był to ohydny rok. A do tego coraz głębiej nurtująca go nienawiść
przeciw Persickom, którym nie umiał ani nie jnógł rric zrobić. Ta bezsilna wściekłość i
zawiść, gdy dowiedziano się w kamienicy, \e Baldur poszedł do Napola! I wreszcie mały,
bledziutki promyk nadziei, gdy zaobserwował pijacki szał starego Persickego: mo\e - mo\e
jednak...
Teraz siedział w mieszkaniu Persicków. Na stoliku pod oknem stało radio, które Baldur
ściągnął u starej Rosenthalowej. Borkhausen był bliski celu i teraz chodziło tylko o to, aby
bez wywołania podejrzeń pozbyć się tej pluskwy...
Oczy Borkhausena rozbłysły, gdy pomyślał, jak szalałby Baldur widząc go siedzącego tu,
przy stole. Chytry lis ten Baldur, ale nie zawsze dość chytry. Cierpliwość jest czasem więcej
warta ni\ chytrość. I nagle Borkhausen przypomina sobie, w jaki sposób zamierzał Baldur
postąpić z nim i z Ennem Klugem, gdy włamali się do mieszkania Rosenthalowej; prawdę
mówiąc nie było to prawdziwe włamanie, tylko umówiona sprawa... Borkhausen wysuwa
dolną wargę i oglądając swojego partnera, bardzo zaniepokojonego długotrwałym
milczeniem, powiada:
- No, niech mi pan poka\e, co pan ma tam w walizkach!
- Niech pan posłucha - Szczur próbuje się sprzeciwić. - Sądzę, \e \ąda pan trochę za du\o.
Je\eli mój przyjaciel, pan Persicke, pozwolił mi - przekracza to przecie\ pańskie prawa
administratora.
- Ech, nie pieprz pan! - powiada Borkhausen. - Albo poka\e mi pan teraz, co pan ma tam w
tych walizkach, albo pójdziemy razem na policję.
- Wprawdzie nie muszę tego robić - stwierdza piskliwie Szczur - ale poka\ę panu
dobrowolnie. Z policją są zawsze tylko kłopoty, a mój towarzysz partyjny Persicke tak się
rozchorował, \e mo\e potrwać kilka dni, zanim potwierdzi moje słowa.
- Jazda! Jazda! Otwierać! -- powiada nagle dziko Borkhausen i pociąga jednak łyk z butelki.
Szczur Klebs patrzy na niego i raptem złośliwy uśmiech zjawia się na twarzy szpicla. Jazda!
Jazda! Otwierać!" - Przez ten okrzyk Borkhausen zdradził swoją po\ądliwość. Zdradził
równie\, \e nie jest administratorem, a jeśli nawet nim jest, ma nieuczciwe zamiary.
- No, kumplu? - powiada nagle Szczur zupełnie innym tonem - nie zrobimy pół na pół?
Cios pięści zwala go na podłogę. Dla pewności Borkhausen po-Prawia jeszcze dwa, trzy razy
nogą od krzesła. Tak, ten nie piśnie ju\ w ciągu najbli\szej godziny!
A potem Borkhausen zaczyna pakować i przepakowywać. I znów Rosenthalowska bielizna
zmienia właściciela. Borkhausen pracuje szybko i zupełnie spokojnie. Tym razem nikt nie
stanie mu na drodze. Raczej wykończy wszystkich, nawet gdyby miał dać za to głowę! Nie
pozwoli się jeszcze raz wykiwać.
Ale mimo to w kwadrans pózniej była to tylko zupełnie krótka walka z dwoma schupo, kiedy
Borkhausen wychodził z mieszkania. Troszeczkę szurania nogami, sapania i - uspokojony
Borkhausen był w łańcuszkach.
- Tak! - powiedział z zadowoleniem były radca sądowy Fromm. - Zdaje mi się, \e tym samym
skończyła się raz na zawsze pańska działalność w naszym domu, panie Borkhausen. Nie
Strona 105
Kazdy_umiera_w_samotnosci_-_Hans_Fallada_(11103)
zapomnę przekazać pańskich dzieci opiece społecznej. Ale to pana chyba mniej interesuje.
Tak, moi panowie, musimy jednak wejść jeszcze do mieszkania. Spodziewam się, panie
Borkhausen, \e nie zrobił pan zbyt wielkiej krzywdy temu małemu człowiekowi, który przed
panem szedł po schodach. A poza tym znajdziemy tam chyba jeszcze pana Persic-kego, panie
wachmistrzu. Ostatniej nocy miał napad delirium tremens.
ROZDZIAA XLIII Intermezzo: idylla na wsi Były listonosz Ewa Kluge pracuje na polu
kartoflanym dokładnie tak, jak kiedyś o tym śniła. Jest ładny, nieco za gorący na pracę dzień
wczesnego lata. Niebo lśni błękitem, a powietrze, zwłaszcza tu, w miejscu zasłoniętym lasem,
jest niemal nieruchome. Podczas kopania pani Ewa zdejmowała okrycie jedno za drugim.
Teraz pozostała tylko w bluzce i spódnicy. Jej silne, gołe nogi, jej twarz i ramiona są
złotawobrązowe.
Motyka natrafia na lebiodę, mlecz, oset, perz - powoli posuwa się naprzód, pole jest mocno
zachwaszczone. Motyka często trafia na kamień, wtedy dzwięczy srebrzystym śpiewem -
miło tego posłuchać. A teraz, blisko lasu, pani Ewa dociera do kępy czerwonej wierzbówki -
skarpa jest wilgotna, kartofle marnieją, ale czerwone zielsko triumfuje. Właściwie miała
zamiar zjeść śniadanie - sądząc po słońcu byłby ju\ czas na to - ale zanim zrobi przerwę, chce
jeszcze zniszczyć plagę tego zielska.
Kopie więc z natę\eniem, zacisnąwszy usta. Nauczyła się tu na wsi pogardzać chwastami,
tym robactwem, i wali w nie bezlitośnie motyką. Ale chocia\ usta pani Ewy są mocno
zaciśnięte, oczy jej spoglądają jasno i spokojnie. Wzrok jej nie wyra\a ju\ tej stałej surowej
troski jak przed dwoma laty, w czasach berlińskich. Uspokoiła się, przezwycię\yła. Wie, \e
Enno nie \yje, pani Gesh pisała jej o tym z Berlina. Wie, \e straciła obu synów - Maks poległ
w Rosji, a Karlemann jest dla niej stracony. Nie skończyła jeszcze nawet czterdziestu pięciu
lat, ma jeszcze kawał \ycia przed sobą, nie rozpacza, pracuje. Nie chce po prostu przeczekać
pozostałych lat, chce coś robić.
Ma te\ coś, co przynosi jej codzienną radość: to wieczorne spotkania z zastępcą nauczyciela
na wsi. Prawdziwy" nauczyciel Schwoch, fanatyczny członek partii - mały, tchórzliwy
szczekacz i denuncjator, który setki razy zapewniał ze łzami w oczach, jak mu przykro, \e nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]