[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uśmiechnęła się do niego, kładąc rękę na piersi.
- Dobry człowieku, znasz drogę, która prowadzi prosto do mego
serca - powiedziała z zachwytem.
Niespodziewanie zaczaj zaciskać rękę na jej ramieniu. Ten uścisk był
już prawie bolesny, kiedy Philip odsunął się i zrobił krok do przodu,
jakby zupełnie zapomniał o jej obecności. Zdziwiona, ale jeszcze
spokojna, dotknęła jego ramienia.
- Co się stało?
- Chyba zanosi się tam na bójkę. - Wskazał na kłócącą się zawzięcie
grupkę młodzieży.
Chociaż Carla nie mogła zrozumieć, o czym rozmawiają ci młodzi
ludzie, z ich coraz bardziej podniesionych głosów wynikało, że za chwilę
zaczną się bić. Spojrzała na Philipa i zobaczyła, jak w ciągu minuty
przeistacza się w kogoś innego. Córka policjanta umiała rozpoznać sym-
ptomy. Był teraz stróżem prawa. Glina zawsze będzie gliną! Może być w
Mazatlan, ale to nigdy nie będą prawdziwe wakacje, podczas których
zapomina się o pracy. Zacisnął szczęki, zmrużył oczy i utkwił je w
grupie młodzieży.
- Nie ruszaj się stąd!
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
To był rozkaz wydany przez przedstawiciela władzy, który nie znosi
sprzeciwu. Carla chciała oponować. Coś kazało jej krzyczeć, żeby się nie
wtrącał, że to nie jego problem, że nie ma żadnego prawa interweniować.
Meksyk ma swoją własną policję.
Patrzyła, jak szybko przebiegł przez jezdnię na drugą stronę i
podszedł do grupy kłócących się chłopaków. Zapytał ich o coś po
hiszpańsku. Mimo dużej odległości słyszała w jego głosie zdecydowanie.
To, co mówił, nie miało znaczenia. Nie rozróżniała słów, nie rozumiała
języka, ale wyglądał teraz jak wydający rozkazy policjant. Jak pra-
wdziwy stróż porządku publicznego. To było okropne, tak okropne, że
chciała uciekać jak najdalej od niego.
Nie ruszyła się z miejsca tylko dlatego, żeby ewentualnie mu pomóc,
gdyby znalazł się w niebezpieczeństwie. Mogłaby krzyczeć, wpadłaby
na pewno na jakiś pomysł, żeby go z tego wyciągnąć. Ale on nie
potrzebował żadnej pomocy. Już po kilku minutach cała grupa spokojnie
się rozeszła. Podbiegł do niej bardzo zadowolony z siebie, uśmiechając
się radośnie.
- Musiałem...
- To mnie nie interesuje. Dziękuję bardzo - przerwała lodowatym
tonem.
Otworzyła swoją wielką torbę i wyjęła z niej wszystkie rzeczy, które
kupił z nią przed południem. - Co ty robisz? - zapytał, nie rozumiejąc.
- Oddaję ci twoje zakupy - powiedziała, nie patrząc na niego. -
Nigdy nie będziesz w stanie zapomnieć...
- O czym? - Dalej nic nie rozumiał.
- Nigdy nie zapomnisz o tym, że jesteś gliną. Zawsze i wszędzie
znajdziesz jakieś niebezpieczne sytuacje, które będą wymagać twojej
interwencji, albo będziesz walczył o prawdę i sprawiedliwość.
- Nig rozumiesz, że... - Wyciągnął rękę, by ją objąć.
Odsunęła się od niego.
- Zrozumiałam wszystko aż za dobrze! - zawołała z gniewem. -
Udało ci się prawie mnie otumanić, Philipie Garrison. Był taki moment,
kiedy uwierzyłam, że możemy spędzić razem cudowne wakacje, ale to
jest niemożliwe. - Była coraz bardziej zdenerwowana. Z wściekłością
wcisnęła mu w ręce wyjęte z torby pakunki. - Nawet przez kilka dni ani
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
ty, ani ja nie możemy zapomnieć, czym się zajmujesz. %7łegnaj, Philipie. -
Odwróciła się i pobiegła ulicą, mając nadzieję, że złapie taksówkę.
Całe szczęście, że za nią nie idzie. Ale to była jednak mała pociecha...
Bardzo mała.
Przejechała taksówka. Gwałtownie zahamowała, ale kierowca się nie
zatrzymał. Ze złości tupnęła dziecinnie nogą. %7łałowała teraz, że nie
zwróciła uwagi, co Philip krzyczał po hiszpańsku, kiedy chciał zwrócić
na siebie uwagę taksówkarza. Czuła, że pot spływa jej po twarzy, słońce
raziło już nie do wytrzymania. Zbliżał się kolejny dziwny odkryty
pojazd, pełniący rolę taksówki. Carla zeszła z chodnika na jezdnię i
krzyknęła coś po hiszpańsku. Sama nie była pewna, co to było, może
znowu jakiś cytat z  Ulicy Sezamkowej", ale osiągnęła to, na czym jej
zależało - kierowca zatrzymał się przy krawężniku.
- Hotel El Cid - mruknęła. Umierała z gorąca i czuła się okropnie.
- Si, senorita, ten pan już mi to powiedział.
- Pan? - Odwróciła głowę. Po drugiej stronie ulicy stał Philip i
patrzył w jej kierunku. Złapał tę taksówkę dla niej. Gdyby nie czuła się
tak okropnie, powiedziałaby mu natychmiast, co może sobie z nią zrobić.
Ale teraz chciała uciec od niego jak najdalej. Im szybciej, tym lepiej.
W pokoju hotelowym panował przyjemny chłód. Rzuciła się od razu
na łóżko i utkwiła wzrok w suficie. Wiedziała, że łzy przyniosłyby jej
ulgę, ale była zbyt wściekła, by płakać. Po piętnastu minutach poczuła,
że nadchodzi atak klaustrofobii. Znalazła książkę, której nie dokończyła
w samolocie, i rozsunęła prowadzące na balkon szklane drzwi. Długo
wypatrywała Philipa na basenie i w jego okolicach, ale na szczęście
nigdzie nie było go widać. Wrzuciła więc książkę do plażowej torby,
przebrała się szybko w kostium kąpielowy, włożyła ciemną, długą
bluzkę i słomkowy kapelusz. W żadnym wypadku nie pozwoli, żeby
jakiś Philip Garrison zmarnował jej wakacje.
Na basenie były już tłumy, ale miała szczęście i znalazła pusty leżak.
Podniosła oparcie na tyle wysoko, żeby móc wygodnie czytać. Rozłożyła
ręcznik, usiadła. Poczuła, że okulary słoneczne jak zwykle zsunęły jej się
z nosa. Odruchowo pchnęła je do góry i nagle przed jej oczami pojawiła
się twarz Philipa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl