[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ochronnym kręgiem i zniknęły. Było to dokładnie wtedy, gdy nadały Dolgowi to
dziwne imię. Chociaż teraz nie wydaje mi się ono wcale takie niezwykłe. Wiesz,
imię może charakteryzować człowieka, a z drugiej strony człowiek przydaje cha-
rakteru imieniu. Zrastają się w jakiś sposób w jedno. Gdyby teraz ktoś chciał
przechrzcić Dolga, to bym go pewnie nie rozpoznała uśmiechnęła się zakłopo-
tana.
Wasze pozostałe dzieci są, zdaje się, całkiem normalne, prawda? Może tyl-
ko trochę zbyt aktywne. Ale bardzo zabawnie jest słuchać ich rozmów. Ileż one
mają fantazji! Za to twój najstarszy syn mnie fascynuje. Wydaje się taki nieskoń-
czenie obcy. Jakby przybył z jakiejś odległej gwiazdy.
Bardzo ci dziękuję za te piękne słowa o moim synu powiedziała Tiril
lekko ochrypłym głosem. Niektórzy ludzie w naszej okolicy skłonni są raczej
twierdzić, że ktoś taki jak on musiał wypełznąć spod ziemi. Gwiazdy, to brzmi
o wiele lepiej.
Jaki on jest? Mówi przecież niezbyt wiele.
Nie wiem, Erlingu. To grzeczny chłopiec, nigdy nie mieliśmy z nim żad-
nych kłopotów ani zmartwień. Ale od czasu do czasu po prostu nas przeraża. Wie
tak dużo. Uczy się wszystkiego w lot, ale nie tylko to, on zdaje się rozumieć rów-
nież sprawy okultystyczne. Wie z góry, co się stanie. Poza tym Nero i on rozma-
wiają ze sobą. No nie, nie za pomocą słów, ale rozumieją się nawzajem dokładnie
tak, jakby używali słów, należą jakby do jednego gatunku. Oni obaj opiekują się
na przykład naszymi szalonymi blizniakami i. . . Tiril umilkła na chwilę, a po-
tem mówiła dalej zdławionym głosem: Dolg popatrzył, na mnie tego dnia,
kiedy wszyscy troje opuszczaliśmy Theresenhof. To spojrzenie, Erlingu! Nie po-
wiedział nic, ale jego oczy wyrażały najgłębszy smutek. Najpierw myślałam, że
jest mu przykro, bo chciałby pojechać z nami, ale to nie dlatego. Sprawiło mi to
dojmujący ból, Erlingu, i mało brakowało, a byłabym zrezygnowała z wyjazdu.
Ale chęć przeżycia przygody zwyciężyła.
Roześmiała się, jakby chciała zatrzeć przykre wspomnienie.
Czy pamiętasz, jak się kiedyś skarżyłam, że tyle podróżujemy? A teraz od
dawna tęsknię, by gdzieś pojechać.
O, to przecież naturalne. Teraz masz taki miły dom i wiesz, że zawsze
możesz do niego wrócić. Ale z tego, co mówisz, wnioskuję, iż przez te lata pro-
wadziliście bardzo spokojne życie?
Tak. Z początku nie mieliśmy nawet odwagi wyjść poza ten ochronny krąg,
o którym ci mówiłam. Pózniej czasami gdzieś wyjeżdżaliśmy, ale niedaleko i na
krótko.
Byliście przyjęci u dworu?
126
My nie, ale cesarz i jego małżonka, a także siostry mamy niekiedy u nas
bywają. Tylko najbliżsi krewni mamy, więc jest naturalne, że my się w Hofbur-
gu nie pokazujemy. Wiesz przecież, jacy są dworzanie. Mają większe poczucie
godności niż sam cesarz.
Owszem. A czy twoja matka nie cierpi z powodu izolacji?
Nie. Myślę, że nie. Czuje się z nami bardzo dobrze.
Erling rzekł w zamyśleniu:
Jej życie było całkowicie pozbawione miłości, dopóki nie pojawiłaś się ty,
Móri i dzieci.
Wiem, co masz na myśli. Takiej miłości jak pomiędzy mną a Mórim mama
nigdy nie przeżyła. Tylko ten jeden jedyny raz. . . Ale on okazał się niewart jej
uczucia!
Rzeczywiście. Nie widziałem nigdy tego biskupa, ale to, co o nim słyszę,
nie brzmi szczególnie zabawnie.
Tiril westchnęła.
Często sobie myślę, że moja wspaniała, dobra matka powinna jeszcze spo-
tkać jakiegoś interesującego mężczyznę z dobrej rodziny. Ona jednak nigdy nie
wyjeżdża z domu. Mówi, że nie ma ochoty. Erlingu, spójrz, Móri na nas czeka,
chyba ma nam coś do powiedzenia.
Niepokój w oczach czarnoksiężnika był uderzający.
Co się stało? zapytał Erling.
Móri najwyrazniej czuł się nieswojo. Jakby nie chciał ich straszyć, ale musiał.
Myślę, że powinniśmy się spieszyć. Po zapadnięciu zmroku może się za
nami zrobić gorąco.
Co chcesz przez to powiedzieć?
Móri spojrzał gdzieś poza nich, przyglądał się szerokiej leśnej dróżce.
Dotychczas odnosiłem wrażenie, że niebezpieczeństwo jest przed nami.
A teraz wyczuwam je tuż za nami.
Więc zostaliśmy wzięci w dwa ognie? zapytał Erling na pół żartobliwie.
Nie brzmi to specjalnie zachęcająco. Ale masz rację, powinniśmy się spieszyć.
Co, nie zamajaczyła ci gdzieś na horyzoncie jakaś wioska?
No, jeśli nie zabrnęliśmy na błędne szlaki, to powinna się znajdować przed
nami.
Na błędne szlaki? uśmiechnęła się Tiril. Chyba już dawno znajduje-
my się na błędnych szlakach.
Zcieżka stawała się coraz węższa, więc nie mogli już jechać jedno obok dru-
giego, musieli się też wspinać po coraz bardziej stromym zboczu. Dawno opuścili
dno doliny, choć Tiril tego nie zauważyła, bo przez cały czas rozmawiała z Erlin-
giem.
Teraz zobaczyła nareszcie, jak pięknie jest wokół nich. Jechali pośród wyso-
kich, prześwietlonych słońcem sosen, wśród młodych drzewek i alpejskich kwia-
127
tów, których nazw Tiril nie znała, a leśne poszycie zdawało się pełne tajemnic.
Ziemia pod sosnami była brunatnoczarna, wilgotna i wydzielała wspaniałe zapa-
chy.
Do wsi było dalej, niż sądzili, ale przynajmniej podążali właściwą drogą.
W końcu znalezli się na bardzo pochyłym zboczu. W dole widać było wieś. Skła-
dała się z kilku zaledwie chłopskich gospodarstw, niemieckie budynki typowe dla
Aargau ze słomianymi dachami tak wielkimi, że nie widać było spod nich ścian.
Wcześniej widywali bardziej pospolite chłopskie domostwa z rozległymi gankami
od strony doliny. Na pobliskim polu trójka przyjaciół spotkała dwóch pracujących
mężczyzn. Trzeba było zsiąść z koni i podejść kawałek piechotą, by się do nich
zbliżyć.
Graben? powtórzył pytanie jeden z nich, zsuwając filcowy kapelusz na
tył głowy. Owszem, jadą państwo we właściwym kierunku, ale nie powinniście
się tam wybierać, chyba żeby Najświętsza Panienka była z wami, to tak, ale sami,
nigdy.
A to dlaczego?
Nikomu nie wolno się tam zbliżyć. Tam rządzą inne niż człowiecza moce.
Chłop uczynił pospieszny znak krzyża.
Czy tam straszy? zapytał Móri wprost.
To miejsce jest zaklęte rzekł chłop. Odwiedziłem je kiedyś jako mło-
dy chłopiec i moja noga nigdy więcej tam nie postanie.
Tiril chciała się dowiedzieć, co wówczas przeżył, lecz Móri odezwał się pierw-
szy:
A historia zamku. . . Czy opowiada się w niej o jakimś mnichu?
Drugi chłop wyprostował z wolna swój pochylony od pracy grzbiet.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]