[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zainstalować wszystkich jednostek napędowych ani elementów uzbrojenia, ale jednostka napędu
nadświetlnego klasy pierwszej mogła go skierować szybko do każdego miejsca w Imperium, żeby
dostarczyć roboty kroczące, myśliwce, koparki czy wahadłowce. Uzbrojony w pełen zestaw
turbolaserów i jonowych dział, a także w co najmniej dziesięć zestawów generatorów promieni
ściągających, okręt mógł samodzielnie blokować cały system. Wzmocniony durastalowy kadłub był
wystarczająco wytrzymały, żeby wyorać w powierzchni Raxus Prime kanion, którego wypełnienie
mogło potrwać wiele wieków. Gdyby do tego doszło, poszukujące złomu roboty miałyby nie lada
uciechę.
I to obojętne, w którym miejscu spadnie.
Nie może opaść w dowolnym miejscu, powiedział sobie Starkiller. Spadnie tam, gdzie mu
każę.
Skup się, nakazał sobie.
Umieścił w wyobrazni niszczyciel na czubku wskazującego palca. Wszystkie nity, sworznie,
płyty i przewody kolosa zostały ograniczone do tej niewielkiej przestrzeni. Uczeń wiedział, że
nietrudno jest poruszyć ręką, palcem czy pojedynczą komórką ludzkiego ciała. Mógł skierować ją
wszędzie, dlaczego więc nie mógłby zrobić tego samego z pozostałymi komórkami? Pod tym
względem instynkt był bardziej przydatny niż umysł. Ignorując realia, Starkiller uznał, że w polu
jego widzenia palec stał się niszczycielem.
Tymczasem z każdą sekundą prawdziwy gwiezdny niszczyciel stawał się większy, a z
nowiutkich hangarów wylatywały, fala za falą, myśliwce i bombowce TIE. Sztychy laserowych
strzałów zostawiały w atmosferze przed nimi kanały rozżarzonych do czerwoności gazów.
Uczeń postanowił nie zwracać na to uwagi. Kontynuując pracę wyobrazni, przemieścił
prawą rękę odrobinę w prawo. Wrażenie, że kieruje ruchami miliontonowego kolosa czubkiem
palca, oszołomiło go i trochę zdekoncentrowało. Miał uczucie, jakby każde włókno mięśni, każdy
nerw i każda kość jęknęły razem ze spawami i nitami niszczyciela. Czuł to samo co ogromna
konstrukcja, zwłaszcza że nawet niewielka zmiana przyspieszenia przy tej skali mogła mieć
nieoczekiwane skutki. Okręt opierał się zmianom z całym impetem, jaki udało mu się do tej pory
osiągnąć. Klapy włazów się otwierały, nity strzelały ze swoich gniazd, przepierzenia się wyginały,
a rury pękały.
Uczeń nie zauważył jednak, żeby gwiezdny niszczyciel wyraznie zmienił kurs na tle nieba.
Nadal posuwał się na niewielkiej wysokości, jakby zamierzał nad nim przelecieć i najwyżej go
ostrzelać. Starkiller przesunął dłoń trochę dalej, ale zamiast zmienić kurs okrętu, wprawił go w ruch
wirowy. Chyba posłużył się Mocą we właściwy sposób, skoro mu się to udało. Brał pod uwagę
narastające siły tarcia i przemieszczanie się środka ciężkości. Wiedział, że wirujący gwiezdny
niszczyciel wyrządzi więcej szkód, niż gdyby po prostu wpadł dziobem naprzód w głąb lufy
wielkiego działa. Skoro trzeba było zniszczyć dzieło Imperatora, powinien starać się wyrządzić jak
najwięcej szkód. Kłopot w tym, że gdyby zasięg zniszczeń okazał się za duży, mógł sam zginąć, a
Cień Aotra zostałby na wieki pogrzebany pod gradem stopionych kawałków metalu.
Sprowadz go na dół w jednym kawałku, nakazał sobie. Nadaj mu jak największą prędkość.
Udręczony metal ogromnego okrętu jęknął i zapiszczał. Uczeń uświadomił sobie, że
zaczyna powoli panować nad jego ruchami. Zauważył, że gwiezdny niszczyciel stopniowo zmienia
trajektorię lotu. Miał obecnie szerokość jego wyciągniętej dłoni i pogrążał się w warstwy atmosfery
pod ostrzejszym kątem, niż uczeń początkowo planował. Płonął czerwonym blaskiem, a za rufą
ciągnął się warkocz czarnego dymu i roziskrzonych szczątków. Uczeń poczuł w sobie - aż od stóp -
pomruk głębszy i bardziej przeciągły niż odgłos strzałów z ogromnego działa, które po wystrzeleniu
trzeciego pocisku zupełnie umilkło. Nieukończony kadłub gwiezdnego niszczyciela zachowywał się
jak gigantyczna rura, rezonująca cząsteczki atmosfery. Razem z niszczycielem śpiewało całe ciało
Starkillera.
Dodaj gazu, powiedział sobie. Gwiezdny niszczyciel rzeczywiście przyspieszał. Gęstość
atmosfery wprawdzie trochę go hamowała, ale nic nie mogło zapobiec temu, co nieuniknione.
Ogromny klin miał wkrótce wpaść w lufę wielkiego działa. Po obu stronach ucznia przebiegały
watahy robotów uciekających z przewidywanego miejsca katastrofy. Piloci myśliwców TIE, którzy
wylecieli z hangarów okrętu, oddalali się jak najszybciej, żeby nie dosięgły ich fale akustyczne.
Uczeń zignorował to zamieszanie i skoncentrował się, żeby niszczyciel wbił się w samą lufę albo
tak blisko działa, jak to tylko możliwe.
Przed jego oczami zatańczyły iskry, a brzegi pola widzenia ściemniały. Wokół wirowała
Zwiatłość i Ciemność niczym zmagające się ze sobą upiory. Uczeń na chwilę stracił przytomność, i
zastanowił się, czy przypadkiem nie zaczyna się roztapiać w Mocy. Był tylko drobiną, schwytaną
przez wstępujące prądy powietrza, które towarzyszyły pożarowi dżungli, ale ta drobina ośmieliła się
rozkazywać pożarowi, aby słuchał jej woli.
Za kogo się uważa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]