[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ko morowej zarazie i które bardzo drogo sprzedawa³, jako tajemnicê od Paracelsa przekazan¹,
i¿ w³aSnie on pad³ jedn¹ z pierwszych ofiar tej straszliwej choroby. *
______________________________________
* Adam Bodenstein, jakkolwiek che³pi³ siê, i¿ posiada nabyty od Paracelsa sekret przeciwko morowej zarazie, istotnie umar³
na ni¹ jedn¹ z pierwszych jej ofiar.
102
CZÊRÆ III.
WIEK POKUTY
O jak¿e jesteS biednym i samotnym!
Zdo³asz¿e wyci¹gn¹æ rêkê w nocne niebo i podaæ j¹
tym,
którzy na wieki ulecieli? potrafisz¿e zapomnieæ
tych, którzy o tobie zapomnieli? CzyS jeszcze nie
dosyæ jest smutnym?
Jean Paul
103
I. PoSwiêcenie siê
Wiele rzeczy dot¹d ciemnych i niezrozumia³ych
staj¹ mi siê jasnymi i widocznymi.
S³owa Szyllera przy zgonie
W JEDNEJ Z ULIC KRAKOWSKICH wzniesionych na wysokim brzegu nad Wis³¹, w nie-
wielkim domu równie jak ca³e miasto pogr¹¿onym w nocnej ciszy, znajdowa³ siê Kosmopo-
lita pod wystaw¹ na ³awie drewnianej oparty o Scianê.
Wyniesiony nad szmer i zabiegi otaczaj¹cych go spraw ludzi, niepostrze¿ony punkt Sród
czasu, marzy³, samotny mêdrzec, którego promienista m³odoSæ niezmienn¹ swoj¹ Swie¿o-
Sci¹ by³a symbolem spokojnego, odwiecznego idea³u. Wszystko, co umys³ i odwaga mog¹
nastrêczyæ, na pró¿no wyzywa³, aby oderwaæ Jedno ¿ycie od poziomego istnienia i wznieSæ
je do siebie.
I oto szuka³ raz jeszcze pomocy i rady u tych tajemnych istot, poSredników miêdzy niebem
a ziemi¹ *, które ju¿ nie obcowa³y z jego umys³em od czasu, jak podda³ siê zwyczajnym pra-
com ci¹¿¹cym na ludzkoSci.
Lecz z wolna w sercu jego budzi³y siê obce, niezale¿ne od jego woli g³osy; czu³, i¿ duchy
w mySli jego z nim rozmawiaj¹; bo kto raz je widzia³, tego nie tak rych³o na wieki opuszcz¹.
- Ty wiesz! - rzek³ Chaldejczyk, piêkniejszy ni¿ kiedykolwiek i jakby ju¿ by³ uczestnikiem
wieczystej chwa³y - ty wiesz, i¿ ludzie przed Smierci¹ rozumiej¹ wiele rzeczy, które im dot¹d
by³y zakryte. W tej godzinie, w której poSwiêcenie siê siebie samego dla innej istoty koñczy
mój tylowieczny zawód, poznajê drobiazgowoSæ ¿ycia w porównaniu z wielkoSci¹ Smierci.
- Lecz mam¿e oSmieliæ siê wyznaæ ci, boski pocieszycielu, nawet w twej przytomnoSci, uczu-
cia, które mnie natchnê³y, boleSci¹ mnie przejmuj¹. Pozostawiæ po sobie w tym Swiecie z³o-
Sliwym bez opieki, bez podpory, tych, dla których umieram; moj¹ ¿onê! moich uczniów.
ZamySli³ siê chwilê, a g³os wewnêtrzny zabrzmia³ mu wyraxnie:
- Nierozwa¿ny! czy¿ m¹droSæ twoja uczyni³a ciê do tyle pró¿nym, abyS mia³ zapomnieæ, o ile
podpora twoja jest s³ab¹ dla tych, których kochasz, w porównaniu z potê¿n¹ opiek¹ Ojca
Wszechrzeczy? - W wiêzieniu, na rusztowaniu! podziwiaj tego, który - czulszy od ciebie
w swej mi³oSci - jest m¹drym i bez koñca silnym w prowadzeniu i obronie swoich dzieci.
Kosmopolita opuSci³ g³owê, a kiedy j¹ podniós³, ostatni cieñ têsknoty znik³ z jego czo³a.
Jasne, nadzmys³owe widzenia rozchwia³y siê w jego duszy, lecz pozostawi³y Slady Swietnego
swego pobytu, a doko³a niego powietrze jakby dr¿a³o z rozkoszy. Bo dusze ca³kowicie ode-
rwane od ziemi odwiedza anio³ wiary; samotnoSæ, przestrzeñ, przesi¹kaj¹ jego blaskiem, on
nawet ciemny grób ozdabia Swiêtym, promienistym ko³em.
I stan¹³ na wysokim ganku wznosz¹cym siê nad spokojnym miastem.
104
Pod cichymi dachami niejeden sen k³Ã³ci³y niespokojne ¿¹dze, w niejednym sercu burza hu-
cza³a dzikimi tony lub gwa³towne namiêtnoSci czyha³y na zbudzenie siê ludzi, a wszystko,
co siê jego oczom przedstawia³o, by³o pe³ne ciszy i spokoju, jakby pod b³ogos³awieñstwem
letnich promion ksiê¿yca i dusza jego, uniesiona poza ciasne granice cz³owiekowi przezna-
czone, ogl¹da³a tylko spokojne, pe³ne b³ogoSci cuda stworzenia. Sta³ samotny, mySl¹cy; chcia³
jeszcze pos³aæ ostatnie po¿egnanie cudownemu swemu ¿yciu.
Przebiegaj¹c wzrokiem niezmierzone obszary przestrzeni podziwia³ subtelne kszta³ty, z któ-
rymi tak czêsto podziela³ rozkoszne harmonie radoSci. Przechodzi³y, p³ynê³y t³umem, szere-
gami, skupione, to znów rozpierzchuj¹ siê wirowym tañcem, zatacza³y czarowne krêgi i ko³a
Sród gwiaxdzistej ciszy. ¯yj¹ce Swiat³em, napowietrzne istoty rozwija³y niezliczon¹ piêknoSæ
kszta³tów i barw niepodobnych do wyobra¿enia.
Cz³owiek zwyczajny, który nigdy nie widzia³ synów eteru, nie wystawi sobie anio³a w innej,
jak ludzkiej, postaci; niedo³ê¿na jego fantazja odbija mu tylko to, co gruby, dotykalny Swiat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]