[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nastroju. Spojrzała na zegarek - była prawie dziesiąta. Biura były tuż za rogiem, tak
przynajmniej powiedział Bill, tyle tylko, że zapomniał dodać za którym. Zdecydowała, że
zapyta hotelarkę, i nieśmiało zbliżyła się do biurka.
- Przepraszam, pani Cranford.
- Tak, słucham?
- Czy może mi pani powiedzieć, jak się dostać pod ten adres - powiedziała podając
wizytówkę.
- Jeżeli się nie mylę, to śniadania pani jada u Maxa?
Skinęła głową.
- To tam. To biuro musi być gdzieś w połowie tej ulicy, idąc od baru.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - I bez ceregieli wróciła do swojej pracy.
Mary Beth przeszła powoli do windy. Zastanawiała się, czemu Bill jej nie
powiedział, że biura muszą być o kilka kroków od baru. Ludzie dziwnie się zachowują, ale
Bill jest wyjątkowy. Cała gama nieprzewidywalnych nastrojów.
Wzięła jeszcze raz prysznic i przebrała się przed wyjściem. Widząc swoje odbicie w
lustrze - ciemnobrązowa garsonka, beżowa bluzka, brązowe buty i skórzana torebka -
pomyślała, że wygląda gustownie, i nie myliła się.
Wyszła na zewnątrz i skierowała się powoli pod adres firmy. Dzień był cudowny -
kolejny idealny jesienny dzień. Mocno grzejące słońce, a przy tym nie za gorąco. Błękitne
niebo i olbrzymie kłębiaste chmury. Czuła się cudownie, wierząc, że uda się jej zrobić
wrażenie na pani Volney. Gdyby pracowała tam jako sekretarka, widziałaby tego George'a
Walkera codziennie. Pewnie jest żonaty - jest chyba po czterdziestce, niewiele po
czterdziestce. Ależ on jest przystojny!
Weszła do środka i zorientowała się po spisie, że firma mieści się na dwudziestym
piętrze. W ogromnym holu było kilka wind - część na piętra od pierwszego do dwunas-
tego, reszta od czternastego do dwudziestego piątego. Brakowało trzynastki. Uśmiechnęła
się do siebie. Trzynastka to pechowa liczba - ze zdenerwowania przed rozmową chwytała
się czegokolwiek dla odwrócenia myśli - głupi przesąd, a jednak ludzie w to wierzą.
43
S
R
Wyjechała windą sama na dwudzieste piętro. Po wyjściu, na wprost windy,
zobaczyła tablicę firmową ze wzorem podobnym do tego na wizytówce, a obok podwójne
szklane drzwi. Przeszła przez drzwi do dużej poczekalni, gdzie przy biurku siedziała
starsza kobieta.
- Czym mogę służyć?
- Jestem umówiona z panią Volney na jedenastą.
- Jak się pani nazywa?
- Mary Beth Anderson.
- Dobrze. Proszę sobie usiąść. Za moment dam pani znać.
Mary Beth odeszła od biurka i usiadła na fotelu. Machinalnie sięgnęła po jedno z
czasopism na stoliku i zaczęła je przeglądać.
- Pani Volney będzie za chwilę.
- Dziękuję.
Przerzucała strona po stronie jakieś czasopismo poświęcone architekturze.
Niebawem zjawiła się wysoka, elegancka kobieta i energicznie zapytała:
- Pani Anderson?
- Tak.
- Nazywam się Volney - przyjaznie wyciągnęła rękę.
Mary Beth uśmiechnęła się i uścisnęła jej dłoń. Była wyższa od niej. Miała jasną
cerę, ciemne oczy i ciemne włosy spięte z tyłu w kok. Ubrana była w prostą, ale
kosztowną sukienkę.
- Proszę za mną.
Przeszły wzdłuż długiego korytarza, na który wychodziło wiele pootwieranych
drzwi, ale Mary Beth była zbyt onieśmielona, aby się rozglądać. Przy jednych z nich pani
Volney zatrzymała się i przepuściła ją przed sobą do środka.
Biuro było raczej małe i nienagannie urządzone. Było tak nienaganne jak sama pani
Volney. Mary Beth usiadła dopiero wtedy, gdy pani Volney już siedziała za biurkiem i
gestem poprosiła ją o zajęcie miejsca.
- Pani Anderson, podarujmy sobie formalności i formularze. Nie interesuje nas
statystyka. Chcemy utrzymać pewien poziom i dlatego też, przy tej posadzie, ważny jest
wygląd, co, muszę przyznać, stawia panią w korzystnej sytuacji.
44
S
R
- Dziękuję.
- Proszę mi o sobie opowiedzieć.
Skrótowo opowiadała jej swoją historię. Widać było, że słuchała z uprzejmości
raczej niż z zainteresowania. W pewnym momencie przerwała gwałtownie:
- Potrafi pani pisać na maszynie?
- Trochę.
Chłodny uśmiech przebiegł jej po twarzy. - Może powinnam inaczej zapytać; czy
ma pani jakieś doświadczenie w pisaniu?
Nie mogła dojść, skąd bierze się to coś, co ją irytuje w tej kobiecie. Czuła jej
niechęć i dezaprobatę.
- Oczywiście - odparła prawie opryskliwie.
Nie pozwoli się traktować jak dziecko ani pani Volney, ani nikomu innemu.
- To brzmi zachęcająco.
To już ją prawie wyprowadziło z równowagi, ale jej rozmówczyni ciągnęła dalej:
- Właściwie wszystko jest zadowalające. W normalnych warunkach pensja wynosi
175 dolarów na tydzień, ale, jak pani niewątpliwie przyzna sama, pani wkład jako
maszynistki będzie na początku ograniczony. Pójdziemy na kompromis. Dam pani 150 na
tydzień w okresie próbnym. Jeżeli po sześciu tygodniach obie zdecydujemy, że jesteśmy z
siebie zadowolone, podniosę pani pensję do 175 dolarów na tydzień.
Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Pensja była niska, ale za to posada
dokładnie taka, jakiej szukała. Była zdecydowana zgodzić się od razu.
- Myślę, że to uczciwe.
- W porządku. Czy zatem może pani zacząć od jutra?
Nie była przygotowana zacząć od razu. Przynajmniej psychicznie. Widząc jej
niezdecydowanie, pani Volney dodała:
- W tej chwili pracuje ktoś dorywczo i jest to sytuacja najwyżej znośna. Im szybciej
się pani nauczy, tym bardziej wartościowa będzie pani dla firmy.
Bała się, że jeśli się nie zgodzi zacząć od następnego dnia, oferta może być
wycofana.
- Oczywiście; mogę zacząć jutro.
45
S
R
- Pracujemy od dziewiątej do piątej, z godziną na lunch. Spodziewam się, że będzie
pani punktualna.
- Tak.
- Dobrze. Zatem spotykamy się jutro rano.
Jej przyszła szefowa zaczęła coś przeglądać na biurku, co miało oznaczać, że
rozmowa jest skończona. Mary Beth wyszła z mieszanymi uczuciami z powodu sposobu,
w jaki była traktowana, ale na razie była zbyt szczęśliwa, by martwić się na przyszłość.
Wychodziła z budynku.
Było prawie południe i hol wypełniały tłumy wchodzących i wychodzących ludzi.
Podświadomie rozglądała się po twarzach w poszukiwaniu George'a Walkera. Wmawiała
sobie, że chce mu tylko podziękować. Nie spotkawszy go, pocieszyła się, że będzie miała
na to dużo czasu, kiedy zobaczy go w biurze. Była zbyt podniecona, aby coś jeść, więc
zdecydowała poświęcić całe popołudnie na zakupy, bo chociaż przywiozła ze sobą trochę
ubrań z Sedalii, teraz, kiedy zacznie pracować, potrzebne jej będą inne. Nie miała na myśli
żadnego konkretnego miejsca, więc idąc, rozglądała się po wystawach. Być może -
myślała - powinna poczekać na Cynthię. Na pewno ona będzie znała miejsca, gdzie można
kupić ubranie za rozsądną cenę. Zgadzała się ze sobą, że tak byłoby najlepiej, ale w takim
nastroju nie potrafiła słuchać głosu rozsądku. Będzie jeszcze wiele okazji, żeby skorzystać
z rad Cynthii, ale teraz chciała sobie sama coś kupić. Właściwie chciała sobie sprawić
prezent w nagrodę, że tak szybko uporała się ze znalezieniem pracy.
Odkryła sklep, który ją interesował, i wełnianą spódnicę na wystawie, która
przypadła jej do gustu. Kosztowała czterdzieści dolarów. Weszła do środka i prawie
natychmiast, przywołana dzwiękiem otwieranych drzwi, pojawiła się u jej boku
egzotycznie wyglądająca ekspedientka.
- W czym mogę pani pomóc?
- Chciałabym zobaczyć taką spódnicę jak na wystawie.
- Jaki rozmiar?
- 38.
Obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
- Myślę, że wystarczy 36. Ta numeracja jest większa.
46
S
R
Ekspedientka podeszła od jednej z szafek i wyciągnęła dokładnie taką samą
spódnicę, jaka była na wystawie. Podała ją Mary Beth:
- Proszę tę przymierzyć. Tam, z tyłu jest przymierzalnia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]