[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prostu się skończyć.
Jednak gdy jechali na konwencję, pewność siebie ją opuściła. A gdy zobaczyła
kłębiący się tłum, poczuła się jeszcze gorzej. Wprawdzie Domenico powiedział jej,
że oficjalnym językiem konwencji jest angielski, słyszała jednak rozmowy w tak
wielu językach, że niektórych nawet nie rozpoznawała. Nie należała do tego
bogatego, kosmopolitycznego zgromadzenia.
Domenico wziął ją pod rękę i przeprowadził przez tłum, który rozstępował się
przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.
- Zaczekaj tu - powiedział, ustawiając ją przy stoliku zarzuconym broszurami.
- Zaraz wracam. - I zniknął.
Nie było go co najmniej kwadrans. Przez ten czas udawała, że z
zainteresowaniem czyta broszurki.
- Przepraszam - mruknął, gdy w końcu się pojawił. - Ciągle wpadałem na
kogoś znajomego. Proszę. Tu masz swój komplet rejestracyjny. - Podał jej teczkę,
przy której jej notatnik wyglądał żałośnie tandetnie. Zajrzała do teczki. Znalazła tam
program konwencji, długopisy, markery, papier, minizszywacze, kalkulator. - Po
śniadaniu zaznaczę ci najbardziej użyteczne dla ciebie sesje. Masz tu także plan
budynku, więc łatwo znajdziesz odpowiednie sale. Gdy zjemy, razem pójdziemy
wysłuchać powitalnej mowy, a potem zostaniesz sama aż do lunchu. Spotkamy się
tu w południe, ale gdyby cię coś zatrzymało albo nie mogłabyś mnie znalezć, tu
masz numer mojej komórki. - Podał jej wizytówkę.
68
S
R
Uniesieni przez ludzką masę, znalezli się w sali z bufetem. Domenico
ostrzegał ją, że to będzie męczący dzień. Ale było jeszcze gorzej. Szybko zaczęło jej
się wydawać, że znalazła się w prawdziwym domu wariatów.
Jednak jakoś przeżyła poranek, a nawet udało jej się zdobyć kilka przydatnych
informacji, i w końcu zaraziła się entuzjazmem otaczających ją ludzi. Słysząc ich,
mogła odnieść wrażenie, że winiarstwo to najwspanialsze zajęcie na świecie, a gdy
dochodziła pora lunchu, i ona w to uwierzyła.
Domenico już na nią czekał w umówionym miejscu. Niestety nie był sam.
Towarzyszyła mu kobieta.
- Dałaś sobie radę - powitał Arlene, a twarz mu się rozjaśniła w uśmiechu. -
Jak było?
- Nieprawdopodobnie. Jestem naprawdę zachwycona.
- Właśnie to chciałem usłyszeć. - Wziął ją pod rękę i dyskretnie uścisnął,
przedstawiając swoją towarzyszkę. - Arlene, to Ortensia Costanza, jedna z moich
sąsiadek na Sardynii. Ona i jej rodzina są właścicielami winnic na zachodnim
wybrzeżu wyspy.
- Sąsiadka i przyjaciółka - uściśliła kobieta. Lustrowała garsonkę w kolorze
żurawin, jaką miała na sobie Arlene, tak jakby rozpoznała w niej swój stary ciuch,
który oddała na dobroczynność. - Bardzo bliska przyjaciółka - zaznaczyła. -
Domenico, idziemy na lunch? Raffaello zajął dla nas stolik.
- Oczywiście.
Zręcznie wmanewrował Arlene do wielkiej sali jadalnej, przedstawił ją
siedmiu osobom siedzącym przy stole, a potem zajął miejsce obok niej. Olśnie-
wająca Ortensia nie była z tego zadowolona. Siadając na ostatnim wolnym miejscu,
zauważyła:
- Nie pamiętam, bym panią wcześniej widziała, signorina.
- Jestem nowa w tym biznesie.
69
S
R
- Ach, tak? - Pozwoliła sobie na złośliwy uśmieszek. - A Domenico wziął
panią pod swoje skrzydła, prawda?
- Tak.
- I co właściwie najbardziej panią interesuje?
To samo co ciebie, pomyślała Arlene.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedziała. - Dopiero zaczynam.
Pozostałe osoby zasypały ją pytaniami, ale rozmowa wkrótce potoczyła się na
inne tematy.
- Domenico, wygłaszasz dziś wykład? - spytała jedna z kobiet, a gdy skinął
głową, zwróciła się do Arlene. - Nie możesz tego opuścić, moja droga. Domenico
sam jeden jest wart tych pieniędzy, jakie z nas ściągają na wpisowe. Od niego w
dwie godziny nauczysz się więcej niż od kogoś innego przez cały dzień.
- Nie słuchaj jej! - zawołał Domenico ze śmiechem. - Płacę jej za te pochwały.
Lepiej trzymaj się swojego początkowego planu.
- Oczywiście - prychnęła Ortensia. - Im bardziej podstawowe wiadomości,
tym lepiej dla kogoś takiego jak ty. Wykład Domenica byłby dla ciebie za trudny.
Sala, gdzie Domenico miał wygłosić swój wykład, była przepełniona. Arlene
usiadła z tyłu. Czuła się tu komfortowo niewidoczna. Domenico jej nie zauważył,
ale ona natychmiast wiedziała, że wszedł na salę. W momencie, gdy przeszedł przez
próg, podniósł się gwar podnieconych głosów. W sali pełnej odnoszących sukcesy
przedsiębiorców, z których co najmniej połowa była multimilionerami, Domenico i
tak bardzo się wyróżniał. Nie można go było przeoczyć ani zapomnieć.
Arlene nie wszystko rozumiała z jego wykładu, ale nie przejmowała się tym.
Wystarczyło jej, że może na niego patrzeć, słuchać głosu o pięknym brzmieniu,
marzyć o nocy, jaką mają przed sobą, gdy będą sami, tylko we dwoje.
Ale, jak się okazało, najpierw trzeba było jeszcze przebrnąć przez wieczór.
- Jesteśmy zaproszeni na kolację - powiedział Domenico, gdy wracali do
Ritza. - Cara, wiem, że jesteś wykończona. Jeżeli wolisz, pójdę sam...
70
S
R
- Nie - odparła szybko. - Chcę być z tobą.
Objął ją i przyciągnął do siebie.
- A ja z tobą. Niestety, mam zobowiązania.
- Doskonale to rozumiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]