[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mikrofonu, przyciszyÅ‚ ÓsmÄ… .
- Tak?...
- Saint Moritz? - zapytała.
- Nie, Davos - odparł dobitnie.
- Charlie, jesteś nieznośny!
- Jill, kochanie, nie bardziej ni\ ty.
- Mo\e powinniśmy przedyskutować ten problem dzisiejszej nocy?
- Tu nie ma nic do dyskusji.
- Podjedziesz po mnie o piątej, prawda? Zawahał się przez chwilę.
- Dobrze, o piÄ…tej. Dlaczego nie widzÄ™ ciÄ™ na ekranie?
- Zrobiłam sobie trwałą. Niespodzianka. Stłumił głupawy chichot.
- Mam nadzieję, \e miła. Dobra. To do zobaczenia.
Poczekał na jej ,,good-bye i przerwał połączenie.
Rozjaśnił okna, wyłączył lampkę na biurku, wyjrzał na zewnątrz.
Znowu ta szarość, znowu ten śnieg... białe płatki unosiły się lekko w powietrzu, powoli, nie
targane wiatrem spadały w dół i nikły w roju...
Kiedy otworzył okno i wychylił się nieco, ujrzał tak\e to miejsce, tam, trochę na lewo, gdzie
Jrizarry zostawił ostatni po sobie ślad.
Zamknął okno. Posłuchał symfonii do końca. Minął ju\ tydzień od dnia, gdy razem z Eileen
zabawili się w Zlepy Rzut. Miała przyjść o pierwszej.
Pamiętał dotyk jej palców, gdy jak wszyscy ślepcy uczyła się jego twarzy... miał wra\enie,
jakby spadały mu na twarz uschłe liście lub robacze truchła... niemiłe wspomnienie. Zastanawiał się,
skÄ…d to uczucie.
Daleko w dole kawał polanego wodą bruku znowu był nieskazitelnie czysty, a pod cienką
warstwą świe\ego śniegu śliski jak szkło. Dozorca wybiegł na zewnątrz i posypał to miejsce solą,
zanim ktokolwiek zdą\y skręcić nogę.
Sigmund był urzeczywistnieniem mitu Fenrisa. Zaledwie Render zdołał poinstruować Mrs.
Hedges Proszę go tu wpuścić , drzwi zaczęły się otwierać, szczelina nagle poszerzyła się i Render
spostrzegł, \e spogląda nań para przydymionych \ółtych oczu. Oczy były osadzone w dziwnie
niekształtnym psim łbie.
Sigmund nie miał typowo psiego niskiego czoła nieznacznie ściętego od pyska ku górze;
czaszkę miał wysoką i dobrze owłosioną, tak \e ślepia sprawiały wra\enie, jakby zostały osadzone
jeszcze głębiej ni\ były w rzeczywistości. Widząc potę\ny pysk, Render nieznacznie drgnął. Mutanty,
które dotychczas miał okazję oglądać, były szczeniakami, Sigmund natomiast był osobnikiem
niewątpliwie dojrzałym, a jego czarno-szara sierść je\yła się trochę, co sprawiało, \e wyglądał na
wyjÄ…tkowo dorodny okaz swej rasy.
Spojrzał na Rendera zupełnie nie po psiemu, po czym huknął Hello, doktorze , zbyt głośno,
by uznać to za przypadek.
Render skinął głową i wstał.
- Hello, Sigmund. ProszÄ™, wejdz.
Pies cofnął łeb, pociągnął nosem, węsząc tak, jakby od wyniku badania zale\ała decyzja, czy
miejsce to jest bezpieczne, następnie znowu spojrzał na Rendera, pokiwał twierdząco głową i pchnął
drzwi. Wszystko to trwało mo\e jedną - za to bardzo kłopotliwą - sekundę.
Eileen weszła za nim, trzymając niedbale podwójną smycz. Pies bezgłośnie dreptał po wąskim
chodniku z nosem przy ziemi, jakby za czymś węszył. Jego spojrzenie nigdy nie skrzy\owało się ze
wzrokiem Rendera.
- Tak... zatem to Sigmund...? Co tam u ciebie, Eileen?
- Dziękuję, wszystko w porządku... Tak, Sigmund bardzo chciał przyjść tutaj, a i ja pragnęłam,
\ebyście się spotkali.
Render podprowadził ją do krzesła i pomógł usiąść. Nie wypuszczała z dłoni podwójnej
smyczy, tak \e pies musiał usiąść zaraz obok krzesła, na podłodze.
- Co tam w State Psych?
- Dziękuję, jak zwykle. Mogę podkraść papierosa, doktorze? Zapomniałam własnych.
Wło\ył jej papierosa między palce, podał ognia. Ubrana była w granatową garsonkę, jej
okulary kolorem przywodziły na myśl błękitne płomienie. Srebrna plamka na czole odbijała lśnienie
lamp. Ciągle ,,patrzyła na ten punkt pustej przestrzeni, gdzie jeszcze przed chwilą trzymał wyciągniętą
rękę z zapalniczką. Opadające na plecy włosy zdały się o ton jaśniejsze ni\ tej nocy, gdy spotkali się po
raz pierwszy. Dzisiaj barwą przypominały świe\o wypuszczonego do obiegu miedziaka.
Render usiadł w rogu biurka. Palcem przyciągnął globus - popielniczkę.
- Powiedziałaś mi poprzednim razem - przerwał ciszę - \e chocia\ jesteś ociemniała nie
znaczy to wcale, \e nigdy nie widziałaś. Wtedy nie chciałem cię pytać, jak to rozumieć, ale dzisiaj
chętnie bym się dowiedział, co wówczas miałaś na myśli?
- Miałam seans neuroterapii z doktorem Riscombem - westchnęła. - Jeszcze zanim zdarzył się
mu wypadek. Chciał dostosować mój umysł do odbioru wra\eń wzrokowych... niestety, druga sesja
nigdy nie odbyła się.
- Rozumiem - kiwnął głową. - Coście wtedy robili? Zało\yła nogę na nogę, a Render zauwa\ył
wtedy, \e miała je zgrabne.
- Pracowaliśmy głównie nad kolorami... To było dość upokarzające doświadczenie.
- Proszę mi powiedzieć, co z tego zapamiętałaś... Dawno temu to było?
- Około sześć miesięcy temu... oczywiście, pamiętam. Nigdy tego nie zapomnę. Od tamtej
chwili nawet miewam kolorowe widzenia.
- Jak często?
- Kilka razy tygodniowo.
- Jakiego rodzaju skojarzenia nasuwajÄ…?
- Nic specjalnego. Po prostu, wraz z innymi bodzcami, przewijają się przez mój umysł
w sposób zupełnie przypadkowy.
- Jak wyglÄ…dajÄ…?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]