[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Piana ściekała z niej do morza, a ptaki nurkowały z krzykiem, by zbadać reszt-
ki pozostawione przez fale. Na horyzoncie kołysały się żagle, a zasłona deszczu
matowiła powierzchnię daleko na południowym wschodzie. Wiatr przycichł, choć
podmuchy wciąż atakowały nas z siłą szarpiącą płaszcze.
Schodziliśmy w milczeniu, póki nie stanęliśmy w dole. Przeszliśmy kilka kro-
ków po piasku.
Port leży w tamtym kierunku. Wyciągnąłem rękę na zachód. A tam
stoi kościół dodałem, wskazując ciemny budynek. Tam odbyła się msza po-
grzebowa Caine a i tam przychodzili czasem żeglarze, by modlić się o bezpieczną
podróż.
Spojrzała w obie strony, a potem również za siebie i w górę.
Jacyś ludzie zeszli za nami zauważyła.
Dostrzegłem trzy postacie niedaleko szczytu schodów. Stały nieruchomo, jak-
by zeszły tylko kawałek, by podziwiać widoki. %7ładna nie nosiła barw Llewelli. . .
Też turyści stwierdziłem.
Przyglądała się im jeszcze przez chwilę, wreszcie odwróciła wzrok.
Czy nie ma tu w pobliżu jaskiń? spytała.
Skinąłem głową w prawo.
Tamtędy. Cały labirynt. Od czasu do czasu ludzie się tam gubią. Niektó-
re są bardzo malownicze. Inne pogrążone w ciemności. Kilka to zwykłe płytkie
zagłębienia.
Chciałabym je obejrzeć.
Jasne, żaden problem. Chodzmy.
Ruszyłem. Ludzie na schodach nie drgnęli. Wydawało się, że podziwiają mo-
rze. Nie byli chyba przemytnikami. To niezbyt wygodne zajęcie w dzień i w miej-
scu, gdzie w każdej chwili ktoś może nadejść. Mimo to cieszyłem się, że moja
podejrzliwość narasta. Wobec ostatnich wydarzeń była to pożądana cecha. Obiekt
52
moich najsilniejszych podejrzeń szedł naturalnie obok mnie, odwracając czub-
kiem buta kawałki wyrzuconego przez fale drewna i ze śmiechem kopiąc barwne
kamyki. . . Ale na razie nic nie mogłem na to poradzić. Już wkrótce. . . Nagle ujęła
mnie pod ramię.
Dziękuję, że mnie zabrałeś powiedziała. Podoba mi się ten spacer.
Och, mnie także. Cieszę się, że wyszliśmy. Nie ma za co.
Wzbudziła we mnie lekkie poczucie winy. . . Ale przecież nikomu nie stanie
się krzywda, gdybym się pomylił.
Chyba podobałoby mi się życie w Amberze oznajmiła.
Mnie też odparłem. Nigdy go nie próbowałem przez dłuższy czas.
Tak?
Nie mówiłem chyba, ile lat spędziłem na Cieniu Ziemi, gdzie skoń-
czyłem szkolę i miałem pracę, o której ci opowiadałem. . . rzekłem i nagle
zacząłem wyrzucać z siebie całą autobiografię. . . czego zwykle unikam.
Z początku nie byłem pewien, skąd ta wylewność, ale zaraz sobie uświado-
miłem, że potrzebny był mi ktoś, z kim mógłbym porozmawiać. Jeśli nawet moje
niezwykłe podejrzenie okaże się prawdą, nic nie szkodzi. Przyjazny z pozoru słu-
chacz to coś, co od dawna mi się nie przytrafiło. I zanim zdałem sobie z tego
sprawę, opowiadałem jej o ojcu. . . jak ten człowiek, którego prawie nie znałem,
przebiegł złożoną historię swych wysiłków, dylematów, decyzji, jakby próbował
usprawiedliwić się przede mną, jakby wtedy miał jedyną możliwość, by to uczy-
nić. . .
I jak słuchałem myśląc, co pomija, o czym zapomina, co może wygładzać czy
ozdabiać, jakie żywi uczucia wobec mnie. . .
Tam są jaskinie powiedziałem, przerywając kłopotliwy teraz potok
wspomnień. Chciała skomentować jakoś mój monolog, ale ja ciągnąłem dalej:
Widziałem je tylko raz.
Zrozumiała mój nastrój.
Chciałabym do którejś zajrzeć stwierdziła tylko.
Skinąłem głową. Jaskinia była odpowiednim miejscem dla tego, co zaplano-
wałem. Wybrałem trzecią z kolei. Wejście miała większe niż dwie poprzednie
i mogłem zajrzeć spory kawałek w głąb.
Spróbujmy tamtej. Nie jest chyba zbyt ciemna. Weszliśmy w chłodny cień.
Mokry piasek towarzyszył nam jeszcze przez chwilę, z wolna ustępując miejsca
żwirowi i kamieniom. Strop opadał i wznosił się na przemian. Zakręt w lewo
doprowadził nas do korytarza wiodącego chyba do innego wyjścia, gdyż za sobą
widzieliśmy więcej światła. Korytarz zagłębiał się coraz dalej. Z miejsca, gdzie
stanęliśmy, ciągle było słychać echa pulsu morza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]