[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego bukiet polnych kwiatów. I koniecznie rozpuszczone włosy. - Odruchowo wyciągnął
jej z włosów klamrę. Opadły swobodnie na ramiona, lśniące i piękne, tak jak je sobie wy-
obrażał.
Miranda, zbita z tropu, przez moment milczała.
- Dzięki za dobre rady - powiedziała zła, że głos jej drży. - Jeśli kiedykolwiek będę
brała ślub, na pewno z nich skorzystam. - Ruszyła dalej brzegiem morza. - Ale ten ślub to
sprawa wątpliwa. Muszę najpierw znalezć mężczyznę, który będzie dla mnie wszystkim i
dla którego ja będę najważniejszą osobą w życiu. To może długo potrwać.
- Czyli ma być jak w bajce?
- Inny scenariusz mnie nie interesuje. A ty co? Nie tylko nie jesteÅ› romantykiem,
ale w bajki też nie wierzysz?
- Nie. Wielka dozgonna miłość jest przereklamowana. Chociaż nie twierdzę, że nie
istnieje. Moi rodzice mieli takie małżeństwo, o jakim ty marzysz.
- Zazdroszczę ci, że wychowywałeś się w takim domu.
R
L
T
- Miało to swoje ujemne strony. Kiedy rodzice byli razem w pokoju, z trudem od-
rywali od siebie wzrok. Czułem się, jakbym im przeszkadzał. To znaczy kochali mnie,
ale wiedziałem, że nie jestem im potrzebny do szczęścia. Po śmierci mamy ojciec kom-
pletnie się załamał. Nie potrafił bez niej żyć. Zamknął się w sobie i rzucił w wir pracy.
Dopiero niedawno zrozumiałem, dlaczego nie chciał scedować na mnie części obowiąz-
ków. Bo mając mniej pracy, a więcej wolnego czasu, częściej wracałby myślami do prze-
szłości. Mama była całym jego światem. Bez niej nie miał nic.
- Miał ciebie.
Rafe potrząsnął głową.
- To nie to samo. Chodziłem do szkoły z internatem. Nigdy nie nawiązaliśmy
prawdziwie bliskich stosunków. Nie umiałem go pocieszyć, wypełnić mu pustki.
A ojciec nie potrafił pocieszyć syna, pomyślała Miranda. Zrobiło jej się żal osiero-
conego chłopca. Przystanęli twarzą do wody. Fale omywały im nogi.
- Skoro nie wierzysz w bajki, to czego szukasz? - zapytała.
- Nie wiem. Na pewno nie żadnej szalonej miłości. Mam trzydzieści pięć lat, po-
znałem wiele fantastycznych kobiet. Pragnąłem ich, ale nie potrzebowałem. One mnie
też nie.
- No dobrze, więc jaka ma być ta kobieta, którą zainteresujesz się na balu?
Nie potrafił myśleć o idealnej żonie, kiedy wpatrywał się w zielone oczy Mirandy.
Bądz rozsądny, ostrzegł sam siebie. Kobieta, która zamierza ukryć się w domku na odlu-
dziu, nie nadaje się na jego żonę. Potrzebował kogoś, kto by dzielił z nim życie w Lon-
dynie.
- Musi być inteligentna, wykształcona, mieć własną pracę i pasje. Oczywiście do-
brze, żeby była atrakcyjna i lubiła udzielać się towarzysko. Chciałbym ją kochać, ale nie
do szaleństwa. Taka miłość, jaka łączyła moich rodziców, jest niezdrowa. I gdybyśmy
mieli dzieci, chciałbym, żeby one czuły się częścią rodziny, a nie jak małe intruzy.
- Nie martw siÄ™. Znajdziesz kogoÅ› takiego.
- Na to liczę. - W głosie Rafe'a pobrzmiewała jednak nuta niepewności.
- Czyli od jutra biorę się do pracy. Bal najlepiej zorganizować latem. W sierpniu
wszyscy będą na urlopach, ale druga połowa lipca? Jak sądzisz?
R
L
T
- Im szybciej, tym lepiej. Ale zdążysz? Bo jest już maj.
- Postaram siÄ™.
Upięła włosy. Szkoda, pomyślał Rafe. Rozpuszczone tak ładnie lśniły w słońcu.
Ruszyli w drogę powrotną. Musi przestać myśleć o Mirandzie. Najwyższy czas, by
znalazł żonę. Kobietę śliczną i zrównoważoną. Miranda łatwo się irytuje i nie grzeszy
urodą. A nawet gdyby była idealna pod każdym względem, to i tak nic by z tego nie wy-
szło. Marzyła o ślubie z bajki, bo - choć poukładana i praktyczna - w głębi serca była
romantyczkÄ….
Jaki musiałby być facet, w którym się zakocha? Bardzo schludny, lecz nie mający
fioła na punkcie mody. Ktoś, komu nie przeszkadzają psy ani wędrówka w błocie, żeby
dojść do własnego domu, oczywiście pozbawionego wszelkich wygód.
Tak, lepiej niech Miranda zajmie siÄ™ organizowaniem balu, on zaÅ› skupi siÄ™ na
szukaniu kandydatki na żonę.
Rafe skręcił w alejkę ocienioną wysokimi kasztanowcami. Był piękny słoneczny
dzień, taki sam jak wtedy, w maju. W maju przyjechał tu z Mirandą obejrzeć salę balo-
wą. Wprost nie mógł uwierzyć, że bal ma się odbyć już dziś; że jutro będzie po wszyst-
kim.
Miranda od tygodnia mieszkała w Knighton Park, doglądając przygotowań. Dziś
rano dostał od niej mejla, żeby nie zapomniał przywiezć prezentu dla Elviry i odebrać
wizytówek, które zostały zwrócone do drukarni, bo różniły się od zamówionych.
Zaprzyjaznili się w ciągu tych dziesięciu tygodni, przynajmniej tak mu się wyda-
wało, Rafe jednak nie do końca wiedział, co Miranda czuje. Często pracowała do pózna,
a on wpadał do niej przed wyjściem z pracy, by zapytać, jak leci.
Podobał mu się jej spokój, błysk w oczach, poczucie humoru, ironiczne uwagi, a
także to, że pozostawała obojętna na jego wdzięk. Nie próbowała mu imponować ani
schlebiać. Przy tobie nie grozi mi nadęte ego, narzekał, ale w sumie bardzo się relakso-
wał w jej towarzystwie.
W porze lunchu zabierał ją na spacer do parku.
- Nie mam czasu na spacery - sprzeciwiła się za pierwszym razem.
- Traktujesz pracę jak wymówkę. Wiesz, na czym polega twój problem? Boisz się.
R
L
T
- Czego? - spytała zdumiona.
- Cieszyć się życiem.
- Nieprawda. Tylko nie mam kiedy się cieszyć, bo ciągle mi przeszkadzasz -
oznajmiła, ale w końcu uległa.
Spacery stały się stałym elementem dnia. Rafe czekał na nie z utęsknieniem i był
niepocieszony, kiedy akurat wypadało mu jakieś spotkanie służbowe.
Uwielbiał obserwować Mirandę, która rozpromieniała się na widok każdego mija-
nego psa i kucała, by go pogłaskać.
- Oho! - Spoglądając na właściciela psa, Rafe przewracał oczami. - Będziemy tu
tkwić co najmniej pół godziny.
Marzył o tym, aby w podobny sposób okazywała uczucie jemu. Do czego to do-
szło? Był zazdrosny o kundle!
- Nie wiem, co ty w nich widzisz - mówił, kiedy właściciel zabierał swojego czwo-
ronoga. - Zobacz, jesteś cała upaprana sierścią!
- Wiesz co? Wśród cech idealnej żony powinniśmy umieścić: dbałość o wygląd.
Ona by dbała o siebie, ty o siebie i świetnie byście do siebie pasowali!
Zmierzył ją wzrokiem. Upierała się przy szarych kostiumikach, bluzkach pod szy-
ję, pantoflach na małym słupku. Obce było jej słowo  kolor". Nigdy się nie malowała,
włosy zawsze nosiła upięte. Próbowała być niewidoczna.
- Dlaczego zawsze czeszesz się w kok albo koński ogon?
- Bo tak jest wygodnie.
- Aadniej by ci było, gdybyś rozpuściła włosy.
- Zabawę w ładność zostawiam moim siostrom.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
To prawda, nie była szczególnie piękna, ale im dłużej ją znał, tym więcej atrakcyj-
nych detali w niej dostrzegał. Podejrzewał, że pod chłodną szarą maską, którą Miranda
przybiera, kryje się ciepła, pełna temperamentu kobieta.
Z jednej strony korciło go, by to sprawdzić, z drugiej zadawał sobie pytanie: po co?
Ani on Mirandą nie był zainteresowany, ani ona nim.
Po prostu musi skupić się na znalezieniu żony; wtedy przestanie snuć wizje o prze-
ciętnej z wyglądu dziewczynie, która woli psy od mężczyzn i zamierza mieszkać w cha-
cie z dala od cywilizacji.
Tak, znajdzie odpowiednią kandydatkę i ożeni się. Małżeństwo dobrze mu zrobi,
pozwoli się skupić na tym, co istotne. Ludzie zaczną go traktować inaczej. Poważnie.
Przyjmował więc zaproszenia na różne przyjęcia, bywał na kortach w Wimbledo-
nie, na wyścigach konnych w Ascot i w Henley na regatach wioślarskich.
Któregoś wieczoru na wernisażu w galerii sztuki zauważył modnie ubraną atrak- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl