[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Komu? - zabrzmiał znajomy głos od strony włazu i zobaczyli Markiza Queensbury
oraz Perłę z Marakaibo, którą obejmował ramieniem.
- A cóż ona tu robi? - zdziwił się Dziadek Mróz.
- Nigdy nie wyjeżdżam bez niezbędnych do życia rzeczy - przeczesał jej włosy
palcami, które ześlizgnęły się w dół ku jej szyi i piersiom. Pocałował ją w ucho, a ona
posłała szeroki uśmiech do Nighthawka.
- Jak się miewasz, Jeffersonie - odezwał się Markiz. - Co słychać?
Nighthawk zdał sobie nagle sprawę, że wpatruje się w niebieskoskórą dziewczynę.
Nie miał pojęcia, jak zmienił się na twarzy, gdy Markiz pocałował Melisandę, ale
zrozumiał, że napięcie, jakie zawisło w powietrzu, było niemal namacalne, gdyż
Toczek przestał mruczeć. Nagle jakby się ocknął.
- Spózniłeś się - powiedział. - Chciałem lecieć już pół godziny temu.
- Twoja ofiara może zaczekać - odrzekł Markiz. - W tej chwili, zdaje się, nie ma
poczucia czasu.
- Powinieneś był uprzedzić, że się spóznisz - nie ustępował Nighthawk. - Tak
nakazuje zwykła uprzejmość.
- To mój świat - powiedział Markiz. - I ja stanowię tu prawa. - Spojrzał
Nighthawkowi prosto w oczy. - A to znaczy, że zamierzałeś wylecieć za wcześnie.
Melisanda roześmiała się, nie spuszczając oczu z młodego człowieka.
- W porządku - powiedział Nighthawk. - A więc ruszajmy, jeśli teraz ci to
odpowiada.
-Tak.
- Będzie nam ciasno. Nie wiedziałem, że będziemy mieli jeszcze jednego pasażera.
- Nie ma problemu - powiedział Markiz swobodnie. - Potrzeba będzie tylko trzech
łóżek.
- Miałem na myśli tlen i żywność.
- Więc wylądujemy gdzieś po drodze i wezmiemy wszystko, czego nam trzeba.
- Na mostku jest miejsce dla trojga ludzi.
- To też nie stanowi problemu. Ona i ja będziemy dzielić kajutę kapitana. Ty możesz
dzielić koję ze starym. - I zanim Nighthawk mógł zdobyć się na słowa protestu, dodał:
- Zabierz ją na dół i pokaż jej kabinę.
Kiedy go mijała, Nighthawk poczuł woń jej perfum. Było bardzo ciasno i musiała
przeciskać się bokiem, idąc w stronę korytarza, który prowadził do kajut. Wzięła
głęboki wdech, a on nie mógł oprzeć się spojrzeniu w jej głęboko wycięty dekolt.
Uśmiechnęła się i przeszła obok niego kocimi ruchami, a potem zwolniła nagle tak, że
nie zdążył wyhamować i wpadł na nią.
- Trochę za daleko - odezwał się Nighthawk.
Odwróciła się i oparła o jego ramię, kiedy drzwi się rozsunęły.
- To właśnie tutaj - powiedział wchodząc, a ona podążyła za nim.
- To jest twoja kajuta?
- To była moja kajuta.
- Wygląda raczej na więzienie - powiedziała, rozglądając się wokół. - Jak miejsce,
gdzie spędza się długie, samotne noce. - Odwróciła się w jego stronę. - Czy to
prawda?
- Tutaj jest szafa ścienna - powiedział, polecając drzwiom, aby się otworzyły.
- A to co? - spytała.
- Co?
- To - powtórzyła, wskazując na Zwiętego Toczka, który przyszedł za nimi, a teraz
odbił się od podłogi i usadowił na ramieniu Nighthawka. - Zauważyłam, że masz to
przy sobie, kiedy tańczyłam. Najpierw myślałam, że to jakaś maskotka, ale pózniej
zdałam sobie sprawę, że to jest żywe. Czy to twój zwierzak?
- Coś w tym rodzaju.
- Niewiele robi - zauważyła. - Dlaczego go trzymasz?
- Kocha mnie i jest mi wierny - odpowiedział. - To więcej, niż mogę powiedzieć o
kimkolwiek, kogo znam.
- Niech spojrzę - powiedziała, wyciągając rękę w stronę Toczka.
Stworzonko zastygło w bezruchu i przestało mruczeć.
- To nie jest dobry pomysł - odezwał się Nighthawk, głaszcząc Toczka i wyczuwając
jego nieufność. Zwierzątko natychmiast uspokoiło się pod jego dotykiem.
Cofnęła rękę i spojrzała na Toczka.
- A kto by chciał dotykać takiego brzydala?
Nastała niezręczna cisza i Nighthawk jeszcze raz się odezwał.
- Za tamtymi drzwiami znajduje się łazienka. Jest wyposażona w suchy prysznic i
toaletę chemiczną.
- Może przyjdziesz pózniej i umyjesz mi plecy - powiedziała, zniżając głos i
przeciągnąwszy się, położyła na koi.
Nighthawk wyszedł z kajuty i powrócił do kabiny sterowniczej.
- Witaj z powrotem - powiedział Markiz, siedzący w fotelu kapitana. - Co cię
zatrzymywało tak długo?
- To mój fotel.
- Już nie.
- Ten statek należy do mnie.
- A ty - do mnie - odpowiedział Markiz. - A teraz siadaj.
- Muszę ustawić kurs na Delurosa - powiedział Nighthawk.
- Już to zrobiłem. Wskakujemy w prędkość świetlną za parę sekund. - Odwrócił się
do Dziadka Mrożą. - No i cóż, czy już wybrałeś sobie kościoły na trasie?
- Pewnie - odrzekł tamten. - Ale teraz staram się ograniczyć moje plany do kilku
najlepszych z nich.
- Rozumiem, że dobrze się przygotowałeś? Znasz ich rozkład?
- Studiowałem to przez całe moje dorosłe życie - odpowiedział starszy mężczyzna. -
W kościołach Olimpusa jest wiele złota. Myślę, że w drodze powrotnej wezmę jakąś
jego część ze sobą.
- Olimpus? Co to jest? Miasto?
Dziadek Mróz zachichotał.
- Kontynent.
- Kto by znał geografię tysięcy światów? - parsknął Markiz.
- Ten, kto chce się na nich wzbogacić - odparł Dziadek Mróz, gdy statek z nagłym
szarpnięciem wszedł w prędkość światła.
- Celny cios - roześmiał się Markiz. Odwrócił się w stronę Nighthawka. - A ty,
Jeffersonie? Też planujesz wzbogacić się na Delurosie?
- Nie - odrzekł Nighthawk. - Planuję stać się tam wolnym człowiekiem.
- Wolnym od czego?
- Od mnóstwa rzeczy.
- Na przykład?
- Od duchów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl