[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dołu do góry i bezbłędnie trafiła wartowniczkę w dolną szczękę.
Fakt, szczęka była duża.
A ponieważ było w niej mnóstwo zębów, wydały one głośny odgłos, stykając się
gwałtownie z tymi w górnej szczęce. Wartowniczka przewróciła oczyma i bujnęła się w tył.
Ktoś w kabinie wrzasnął:
- Haiiii!
I przez drzwi wypadła Kirsty w kolejnym wyskoku. Tym razem wykopała ScreeWee broń,
wylądowała i płynnym ruchem złapała miotacz. Nim wartowniczka zdołała odzyskać równowagę,
wylot lufy zazgrzytał o jej zęby.
- Nawet nie próbuj głośno przełykać! - poleciła jej wolno i wyraznie Kirsty.
W korytarzu zapadła prawie doskonała cisza.
- To moja znajoma - przedstawił Johnny, przerywając milczenie.
- Aha, Sigourney - ucieszyła się Kapitan. - Jedna z waszych wojowniczek. Zakładam, że
ona jest po naszej stronie?
- Chwilowo tak - przytaknął obiekt jej zainteresowania.
Kirsty zrobiła sobie przepaskę na włosy z kawałka koca z łóżka Kapitan, a sądząc po błysku
w jej oczach, marny był los wartowniczki.
- Przyznam, że cieszy mnie, iż jesteś po naszej stronie - rzekła Kapitan.
- Eeeogg - wychrypiała cichutko wartowniczka. Johnny odniósł nieodparte wrażenie, że
gdyby ScreeWee mogli się pocić, wokół strażniczki byłaby już kałuża.
- Lepiej ją związać i zaniknąć w kabinie - podsunął.
- Mogę ją zastrzelić - zaproponowała Kirsty z pewną nadzieją.
97
- Ee! - to była strażniczka.
- Może lepiej nie - odezwała się z kolei Kapitan.
- Nie! - to zdecydowanie był Johnny.
- No dobrze, niech już będzie - zgodziła się Kirsty.
- Eep! - Trudno odetchnąć z lufą w zębach, ale strażniczce ta sztuka udała się bez
większego trudu.
- Przepraszam za spóznienie - Kirsty przypomniała sobie o dobrych manierach i opuściła
broń - ale miałam kłopoty z zaśnięciem.
Kapitan powiedziała coś w języku ScreeWee, strażniczka skinęła potakująco głową i
posłusznie weszła do kabiny. Następnie siadła na łóżku i bez oporu pozwoliła się związać
porwanym na pasy kocem.
- Pewnie masz czarny pas albo coś podobnego - stwierdził ze zrozumieniem Johnny.
- Czerwony - poprawiła go dziewczyna. - Na razie. I nie trenuję zbyt długo... Słuchaj, czy to
jedyny węzeł, jaki znasz?
-Kiedyś wybrałem się na lekcję karate - rzekł Johnny, starając się zignorować pytanie. - Z
kumplem.
-I co?
- Nogi mi się poplątały w nogawkach.
- I ty jesteś Wybrańcem? Ludzkie pojęcie przechodzi... powinni staranniej wybierać!
- Próbowali, ale tylko ja słuchałem - przypomniał cicho.
- No dobra. Jestem na miejscu i jestem gotowa użyć broni! - Kirsty poklepała miotacz.
- Tak? A co Bronią na to? - spytał odruchowo Johnny, jakoś nie bardzo przepadający za tym
słowem.
Kirsty zesztywniała.
- To był żart - wyjaśnił z westchnieniem.
- Mało śmieszny. Wyszli na korytarz.
- A tak na marginesie: co mi się przytrafiło? - zainteresował się Johnny.
-Zemdlałeś. Po sąsiedzku mieszka lekarka, więc matka po nią poszła. Diagnoza była prosta:
wycieńczenie i niedożywienie.
- Z tym ostatnim zgadzam się w całej pełni - oznajmiła Kapitan. - Za dużo węglowodanów
i cukru, za mało tłuszczu i warzyw.
98
- Pewnie - bąknął Johnny, rozglądając się podejrzliwie.
Korytarz nie wyglądał tak, jak powinien - poprzednio były to szare metalowe ściany,
niewarte uwagi, chyba że ktoś pasjonował się śrubami czy nitami; teraz był ciemniejszy, miał
więcej zakrętów, a ściany połyskiwały jakąś taką śluzowatą wilgocią. Co gorsza, Kapitan też się
nieco inaczej prezentowała -przed chwilą była inteligentną istotą wywodzącą się przypadkiem od
ośmiołapego krokodyla, teraz był to ośmiołapy krokodyl, który przypadkiem był inteligentny.
Jeden sen dzielony przez dwie osoby... To nie było najzdrowsze rozwiązanie, bo efekty
właśnie zaczynały być widoczne: realia zmieniały się, jakby dostosowując się do wyobrazni
obojga. A wyobraznia Kirsty robiła nadgodziny, i to w nie najwłaściwszy sposób.
Kryptofanka Obcego i Sigourney Weaver, a raczej Ripley, bo tak nazywała się filmowa
bohaterka! W życiu by jej o to nie podejrzewał, ale oglądał wszystkie filmy i aż za dobrze
rozpoznawał korytarz, w którym na dodatek zaczęła się unosić para, ograniczając widoczność i
zwiększając grozę.
Głupia miłośniczka latania po korytarzach i ratowania uciśnionych! Johnny zaczai się
wściekać, gdyż sam do grona takowych miłośników nie należał, a Kir-sty zaczynała być bardziej
przeszkodą niż pomocą. Teraz poruszała się plecami do ściany z bronią gotową do strzału, niczym
partyzant z wyciętego lasu.
Johnny zaczynał się czuć, jakby był nie z tej bajki.
Korytarze poczęły się krzyżować, prowadząc na boki do mrocznych jaskiń, zamiast do
kabin, gdy Kirsty nagle znieruchomiała.
- Ktoś idzie! - syknęła. - I coś pcha. Cofnijcie się! Rzeczywiście, słychać było regularne
popiskiwanie nie naoliwionej osi i lekki chrobot pazurów o posadzkę. I ciche podzwanianie.
- Niech no się tylko pokaże, to ja mu zaraz... Johnny wyjrzał za narożnik i prawie się
roześmiał.
- Możesz mu zrobić, co chcesz - oświadczył - ale bądz łaskawa nie strzelać!
-Przecież to obcy!
- Ale nie ósmy pasażer Nostromol - warknął z naciskiem. - To nie ta bajka! Tych tu nie
musisz wszystkich rozstrzeliwać, ledwie ich zobaczysz! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl