[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To już ostatnia rzecz, cała i bezpieczna.
Co powiedziawszy, Sam nachylił się i pocałował ją. Tylko raz. I
tylko króciutko. Tak sobie obiecał. Dopóki nie odwzajemniła jego
pocałunku.
- Znalazłaś ją?
Pattie skinęła głową i spojrzała najpierw na Rucklesa, a potem na
Betsy.
- Tak.
- I musiałaś jej wyjaśnić, co się stało?
- Nie.
- To dobrze - szepnęła Betsy. Nie chciała, by usłyszały ją obecne w
pokoju panie. Tak się dobrze całe rano bawiły. - Czyli nic się nie stało.
Ruckles też się uspokoił.
- Wobec tego nie będziemy musieli informować lady Elizabeth o tym
naszym... małym wypadku. Zobaczę, czy nie jestem potrzebny na dole, a
potem wrócę z następnym pudłem - zwrócił się do Betsy.
111
R S
- Ale błagam cię, uważaj.
Gdyby Elizabeth dowiedziała się, że szukając starych dokumentów,
lokaj zrzucił rolki dywanów, mogłaby raz na zawsze zakazać wszelkich
badań.
Pattie zastąpiła mu drogę.
- Panie Ruckles, uważam, że lepiej, żeby pan teraz nie przeszkadzał
lady Elizabeth, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi.
- Naprawdę? - zainteresowała się Betsy.
- Tak, proszÄ™ pani. NaprawdÄ™.
- Cudownie.
- O czym ty gadasz? - dopytywał się lokaj. Pattie uśmiechnęła się.
- Lady Elizabeth z mężem są teraz sam na sam w trzecim salonie.
- Tam, gdzie złożona jest porcelana?
- Ruckles, strasznie pan zbladł - przeraziła się Betsy i podprowadziła
go do obitej aksamitem ławeczki. - Proszę usiąść i spuścić głowę między
kolana.
Ku jej zdziwieniu lokaj posłusznie skorzystał z jej rady. Betsy
spojrzała na Pattie, która miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Co miałaś na myśli, mówiąc o sam na sam?
- Czy coś się stłukło? - spytał Ruckles.
- Trudno mi powiedzieć.
- Czy to odpowiedz na moje pytanie, czy Rucklesa?
- Na oba, proszę pani. Pan Sam i lady Elizabeth całowali się na
podłodze, obok tego dużego stołu, na którym stały różne porcelanowe
drobiazgi. Nie znosiłam ich odkurzać - dodała.
- Stały? - przestraszył się Ruckles. - Co to znaczy stały?
112
R S
- Teraz ich nie widziałam. Stół był zupełnie pusty. Betsy nie miała
ochoty rozmawiać o porcelanie.
- Opowiedz mi, co działo się na podłodze. Pokojówka zarumieniła
się i zachichotała.
- Nie mogÄ™! Nawet pani.
- Bogu dzięki - mruknął lokaj. - Nie mam ochoty słuchać kolejnego
wykładu o  napięciu seksualnym" czy czymś podobnym.
- Nie przeszkadzajcie im - poleciła Betsy. - Zostało nam jeszcze
niecałe czterdzieści osiem godzin. Zobaczycie, że lady Liz będzie z
Samem bardzo szczęśliwa.
- Lady Elizabeth na pewno nie będzie szczęśliwa, jeśli się dowie, że
byłem w tamtym zamkniętym pokoju i zagroziłem jej bezcennej
porcelanie. Mogę się tylko modlić, żeby nic się nie stłukło.
Betsy poklepała go po plecach.
- Czy nikt panu nigdy nie powiedział, że seks jest dużo zabawniejszy
niż stara porcelana?
113
R S
ROZDZIAA ÓSMY
- To szaleństwo.
- Masz rację. - Sam przerwał całowanie szyi Elizabeth. Pachniała
różami. - Powinniśmy być w łóżku.
- Nie powinniśmy. - Elizabeth ujęła w dłonie jego twarz i
przyciągnęła do siebie po jeszcze jeden pocałunek. - Powinniśmy być w
pozycji pionowej, w porządnie zapiętych ubraniach.
- Nie. Powinniśmy być całkiem nadzy, za drzwiami zamkniętymi na
klucz.
- To wcale nie jest dobry pomysł.
Sam był przeciwnego zdania. Chętnie jak najdłużej trzymałby rękę
tam, gdzie w tej chwili - na bardzo ciepłej i bardzo miękkiej piersi.
- Powinniśmy zdjąć wszystko, co mamy na sobie, i kochać się nawet
tu, na tym starym dywanie.
- Ten  stary dywan", jak go nazwałeś, to osiemnastowieczny pers, a
poza tym muszę sprawdzić, co spowodowało ten straszny hałas.
- Może duch królowej Elżbiety.
- Lepiej się nie śmiej.
A jednak Sam uśmiechnął się.
- Pozbieram potłuczone kawałki i zniszczę wszelkie dowody.
- Nie wyrzucaj ich. Może uda mi się to skleić. Sam spojrzał na
potłuczoną na drobne kawałki wazę.
- Chyba żartujesz.
- Longfordowie nigdy niczego nie wyrzucajÄ…. To dlatego mamy
trzysta pokoi pełnych różnych rzeczy.
114
R S
Elizabeth wysunęła się z jego objęć i zaczęła zapinać bluzkę. Potem
palcami przeczesała włosy.
- Muszę przygotować obiad.
- Niech kucharka się tym zajmie - szepnął. Wyobraził sobie całe
popołudnie spędzone z tą namiętną
Angielką w zamkniętej na klucz bibliotece. Chętnie znów rozpiąłby
jej bluzkÄ™.
- O, Sam. Nie ma żadnej kucharki.
Sam uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Jesteś też kucharką?
- Dałeś się nabrać, co?
- Kochanie, czy ty czasem sypiasz?
- Niewiele - przyznała. - Nie masz pojęcia, jak kosztowne jest
prowadzenie takiego domu.
- Ale przecież nie możesz robić wszystkiego sama. Jak zauważyłem,
ten twój Ruckles chyba nie jest szczególnie pomocny.
- Kocham to miejsce - powiedziała z dumą. - To mój dom, moje
dziedzictwo. Czy nigdy nie kochałeś czegoś tak bardzo, że gotów byłeś
zrobić wszystko, by to zatrzymać?
Sam usiadł i przez chwilę się zastanawiał. Elizabeth tymczasem
wsunęła bluzkę w spodnie.
- Chyba nie. No, może w dzieciństwie.
W każdym razie nie do tej pory. Ale przecież poznał ją zaledwie
przed dwoma dniami. Nikt się nie zakochuje w ciągu dwóch dni. A już na
pewno nie Sam Martin, mężczyzna, który w ogóle nie myśli o
małżeństwie.
115
R S
- No więc nie jesteś w stanie mnie zrozumieć - odparła Elizabeth, ale
uśmiechnęła się i pomachała mu wychodząc z pokoju.
Ależ rozumiał ją, może nawet aż za dobrze. Wiedział, że
zakochawszy się w Lizzie, wpakowałby się w tarapaty. Nie opuściłaby
Longley, a on nie byłby w stanie mieszkać w tym mauzoleum.
- Ruckles!
Elizabeth szybko pobiegła korytarzem, minęła paradne pokoje i
skierowała się w stronę błękitnej sypialni. Jej lokaj, wyraznie załamany,
siedział na ławeczce w jednej z nisz, z głową w dłoniach.
- Co ci jest?
Ruckles wstał, poprawił liberię i wyprostował ramiona.
- Nic, proszÄ™ pani.
Elizabeth zaniepokoiła bladość jego skóry.
- Czy coś się stało?
- Stało? - powtórzył. - Stało?
- Słyszałam jakiś straszny hałas dochodzący z tej starej sypialni,
gdzie trzymamy różne niepotrzebne rzeczy. Musiałeś też to słyszeć.
- Tak, proszę pani. Prawdę mówiąc, to ja tam byłem. Potrąciłem dużą
rolkę dywanu i upadła na podłogę. Nie zrobiła żadnych szkód, prawda? -
spytał zaniepokojony.
- Nikomu nic się nie stało?
- Nie, proszÄ™ pani.
- Lepiej nie myśleć, co mogłoby się stać. Gdzie się podziali nasi
goście? Kilka pań widziałam na śniadaniu, ale nie wszystkie.
- Parę z nich odwiedziło panią Martin. Pomagają jej sortować listy i
znakomicie siÄ™ bawiÄ….
116
R S
- A reszta?
- Porozchodziła się po domu. Ktoś czyta w bibliotece, pani
Carmichael i pani Lee chciały pospać dłużej i zjeść śniadanie w pokoju,
pani Nolan dzwoni do swej firmy, a pani Lizotte ćwiczy na tarasie.
- Chciałam im pokazać skarbiec, a potem pojechać do Stonehenge i
Bath. Wolałabym trzymać się tego planu.
- Rozumiem. Poinformuję je o tym. O której będzie lunch?
- Jak zwykle. O pierwszej.
- Bardzo dobrze. Elizabeth zawahała się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • juli.keep.pl