[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dymem i wilgotnego od potu ciała. Wprawdzie nie chciała się do tego
przyznać nawet przed samą sobą, ale od dwóch tygodni nie mogła
przestać o nim myśleć, a teraz był tutaj... z nią. Ucieleśnienie jej
pragnień.
Nagle zdała sobie sprawę, że o nim śniła. To był jeden z tych
snów, które zaraz po przebudzeniu umykają z pamięci, pozostawiając
tylko mgliste wspomnienie. Teraz przypominała go sobie wyraznie.
Wszystko w nim wyglądało tak samo jak tutaj. Ciemność,
chaos... i oni, wtuleni w siebie, przenikający się nawzajem, jakby nic
poza nimi nie miało znaczenie. Tu. Teraz.
- Czy to pański dom?
Jeden ze strażaków, ubrany w sztywną, niebiesko-żółtą kurtkę z
kapturem, podszedł do Patricka.
- Nie - odpowiedział szybko. - Jestem tylko znajomym. Catrino?
- Ja tu mieszkam - powiedziała. Odsunęła się od Patricka i
wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. - Dom należy do mojej
kuzynki.
- Sytuacja jest już pod kontrolą - zakomunikował oficer. -
Wprawdzie straty są dosyć poważne, ale ogień zniszczył głównie
60
RS
okolicę schodów i holu, gdzie najprawdopodobniej wybuchł pożar.
Górne piętro ucierpiało przede wszystkim z powodu dymu.
- To... to jest teraz nieistotne - odparła Cat. - Przepraszam. Nie
teraz. Gdzie jest Pixie? - zwróciła się do Patricka. - Mówiłeś, że jest
bezpieczna.
- Starsza pani? - wtrącił się strażak. - Uległa zaczadzeniu,
właśnie dostaje tlen, zaraz zabiorą ją do szpitala.
- Czy ja też mogę jechać? Jest bardzo wrażliwa i bardzo się
wszystkim przejmuje. Czy Sam i ja... ?
- Nie karetką. Może pani pojechać za nimi, ale przedtem, jeśli
pani pozwoli, chcielibyśmy zadać pani kilka pytań.
Cat skinęła głową. Nie była w stanie myśleć, mogła jedynie
słuchać cudzych poleceń. Nie zdając sobie z tego sprawy, wciąż
obejmowała silne ramię Patricka. Puściła je dopiero wtedy, gdy
musiała wziąć na ręce Sama.
Siedziała w szoferce wozu strażackiego, trzymając na kolanach
chłopca, a obok, opierając się o kabinę, stał zadający pytania strażak.
Sam zaczynał zasypiać. Nieopodal Patrick rozmawiał przez telefon,
zasłaniając wolne ucho dłonią.
Był niezwykle spięty i niespokojny. Nie mógł ustać bez ruchu.
Jego ciało aż wibrowało od nagromadzonej energii. Wciąż chodził.
Krok w stronę domu, trzy kroki z powrotem, i znów od nowa.
Cat otrząsnęła się i w miarę przytomnie odpowiadała na pytania
strażaka.
- Nie, nikt w domu nie pali. -I wtedy po raz pierwszy zwróciła
uwagę na ubranie Patricka.
61
RS
Miał na sobie szorty, które kiedyś mogły być koloru khaki i
T -shirt, niegdyś zapewne biały. Z przodu osmolonej i poplamionej
koszulki widniało duże, trójkątne rozdarcie, odsłaniające fragment
opalonego, muskularnego ciała.
Na Boga, czemu on tak wygląda? Z jego włosów sterczała
gałązka, na policzku czerwone zadrapanie biegło od skroni aż do
szczęki, a oba kolana były poocierane i brudne, jak u małego chłopca,
który właśnie stoczył zawziętą walkę z kolegami.
- Jak Pixie wydostała się z domu? Wyskoczyła oknem? -
niespodziewanie zapytała strażaka Cat.
Przerwał w połowie zdania i pokręcił głową. Od razu
zrozumiała, co usłyszy.
- Wydaje mi się, że pani przyjaciel, ten, który rozmawia teraz
przez telefon, wyniósł ją na zewnątrz - odpowiedział. - Miała
szczęście. Będę musiał z nim pózniej o tym porozmawiać.
Ja też, pomyślała Cat. Próbowała zebrać myśli. Czuła
narastającą irytację. Zupełnie jak wtedy, dwa dni po balu na lodzie,
kiedy Patrick zjawił się na lodowisku, uważając, że może tak po
prostu zabrać ją na kawę.
- Cholera! - wycedziła przez zęby. - Ja też!
- Miała dużo szczęścia, poza tym, zważywszy na jej wiek i to, co
przeszła, jest w świetnej formie - powiedziała pielęgniarka na oddziale
intensywnej terapii pobliskiego szpitala.
Pixie wyglądała tak blado i krucho na tle białej szpitalnej
pościeli. Otumaniona lekami oddychała ciężko przez maskę tlenową,
mamrocząc coś w nienaturalnym śnie. Miała na sobie wyblakłą
62
RS
szpitalną piżamę, na której można było dojrzeć pozostałości po jakimś
nieokreślonym wzorze. Cat głaskała bezwładną rękę kuzynki.
- Czy... czy na pewno nie stało jej się nic poważnego?
- Proszę się uspokoić. Nic jej nie będzie powiedziała
pielęgniarka. - Musimy ją jednak zatrzymać w szpitalu przez kilka
najbliższych dni. Nawdychała się zbyt dużo dymu.
- Nie mogę z nią zostać - uświadomiła sobie nagle Cat. -
Chciałabym być przy niej, kiedy się obudzi, ale moje siostry
wyjechały i muszę opiekować się Samem... - wyjaśniła.
Chłopiec zasnął w samochodzie Patricka. Tak, Patricka. Cat z
czystej desperacji przyjęła propozycję podwiezienia do szpitala.
Chciała się znalezć przy Pixie tak szybko, jak to było możliwe. Malec
obudził się i chciał do cioci Cat. Patrick wniósł go na oddział
intensywnej terapii, jakby dziecko ważyło niewiele więcej od małego
kociaka. Teraz Cat, siedząc obok Pixie, trzymała siostrzeńca na
rękach, czując, jak w płytkim, niespokojnym śnie wspiera ciężko
głowę na jej ramieniu.
Kwilił cichutko, za każdym razem, kiedy się poruszyła. Bardzo
chciała położyć go do łóżka i zadzwonić w końcu do Nowego Jorku,
do Jill i Suzanne.
Nagle przypomniała sobie, jak po tym wszystkim wygląda ich
dom. Przed oczami ujrzała czarną, ociekająca wodą wyrwę, będącą
kiedyś frontowymi drzwiami. Cały ich dobytek został tam, gdzie teraz
każdy mógł wejść bez przeszkód. Chwała Bogu, że udało im się w
zeszłym roku namówić Pixie, aby ubezpieczyła dom, jednak...
63
RS
Gdyby chociaż mogła do kogoś zadzwonić. Wystarczyłoby zabić
wejście deskami.
- Muszę wynająć pokój w motelu - powiedziała do pielęgniarki.
- Czy kiedy już to zrobię, mogłabym zadzwonić na oddział i zostawić
mój numer telefonu? Chciałabym wiedzieć, co się dzieje z Pixie, jeśli
jej stan nagle by się zmienił. Postaram się tu wrócić z samego rana.
- Oczywiście - pielęgniarka przytaknęła, uśmiechając się
życzliwie. Wyglądała na troskliwą, pogodną osobę, która z pewnością
Wie, jak należy opiekować się pacjentami i wspierać ich rodziny.
- To jest mój numer domowy. - Patrick napisał coś na skrawku
papieru i podał go pielęgniarce. - Proszę zapomnieć o motelu. Catrina
i Sam zatrzymają się u mnie,
Cat nie miała zamiaru dyskutować teraz na ten temat.
Wyszli razem do holu. Wciąż trzymała na rękach śpiącego Sama
i czuła, jak jej skronie pulsują ze zmęczenia i zdenerwowania.
- Nie pojedziemy do ciebie, Patricku - powiedziała krótko.
- To jest mieszkanie z czterema sypialniami - wyjaśnił
spokojnie. - Znajdzie się pokój dla ciebie, dla Sama, nawet łazienkę
będziecie mieli tylko dla siebie.
Zignorowała jego słowa.
- Wezmę taksówkę do Motelu 18" na ulicy Lincolna.
- Ulica Lincolna? Przejeżdżałem tamtędy kilka razy. To motel, w
którym pokoje wynajmuje się na godziny.
- Lub miesiące - zripostowała.
- A ty, do której grupy klientów się zaliczasz? - odgryzł się.
- Do tych, którzy nie mają dokąd pójść.
64
RS
Spojrzała na niego lśniącymi oczami. Patrick, choć poziom
adrenaliny w jego organizmie znacznie się już obniżył, odezwał się
pewnym i silnym tonem.
- Już powiedziałem... - zaczął.
- Ja też - przerwała jego wypowiedz - dwanaście dni temu. W
moim życiu nie ma miejsca dla ciebie, Patricku Callahanie. Ja... -
Pomyślała o wydarzeniach dzisiejszego wieczoru, o tym, że uratował
życie Pixie i poczuła nagłe wyrzuty sumienia.
- Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale dziękuję ci za to,
co dla mnie zrobiłeś. Kiedy dojdę do siebie, postaram się wymyślić
lepszy sposób, by ci się odwdzięczyć - dokończyła zdecydowanie.
- Nie musisz.
- Teraz jedz do domu i doprowadz się do porządku. Sam i ja
usiądziemy tutaj i poczekamy na taksówkę - powiedziała, ignorując go
po raz kolejny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]