[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na to okiem. Nie zareagował. Spodziewała się, że zauważył co tam leżało. Nie była w stanie
nalegać, żeby przyjrzał się temu dokładniej. Osiągnęłaby tylko tyle, że znowu zacząłby ją
namawiać na wezwanie policji.
- W szafie wisi podomka - zauważył.
- Nie, nic takiego tam nie ma - powiedziała.
Podszedł do szafy i otworzył drzwi. Sięgnął do środka. Josephine usłyszała dzwięk
wieszaków przesuwanych po szynie. Dr Hazel wyciągnął krótki, jasnozielony szlafroczek.
- Nie było go tam wcześniej - powiedziała Josephine.
Nie odpowiedział. Po prostu stał tam, trzymając okrycie w ręku. Josephine wydała kolejne
westchnienie. Skoro tak się o nią troszczył, to mógł podejść i podać jej ten szlafrok. Ale była
zbyt zmęczona, żeby przejmować się tym.
Naga, wyślizgnęła się z łóżka i przeszła przez pokój, aby odebrać od niego okrycie.
Mężczyzna zdjął szlafrok z wieszaka i przytrzymał go, żeby mogła wsunąć ramiona w
rękawy. Josephine naciągnęła go, okryła się nim szczelnie i przewiązała paskiem. Był bardzo
krótki, ale wygodny i miły.
- Nie sądzę, żeby znalazła się tam również para kapci, prawda? - zapytała.
Znowu otworzył drzwi szafy i zachęcił ją gestem do zajrzenia do środka.
W szafie znajdowało się jej ubranie: wszystko, co zabrała jej pielęgniarka: biała bluzeczka i
spódnica, wiszące równo na wieszakach. Również stanik i majteczki. Leżały na dole, ładnie
złożone. Wyjęła je i rozłożyła. Były wyprane i wyprasowane.
Odwróciła się i spojrzała na dr Hazla, trzymając bieliznę w ręku.
- Czy chcesz się w to ubrać? - zapytał ją. - Nie ma potrzeby, ale oczywiście, jeśli poczujesz
się przez to lepiej...
Josephine potrząsnęła głową i schowała ubranie z powrotem do szafy.
- Nie widzę nigdzie moich sandałów - powiedziała.
- Przykro mi - odparł. - Jutro rano zapytam o nie Jackie.
Jedyne, czego Josephine pragnęła to pójść spać, a rano złapać pierwszy pociąg i pojechać do
domu. Ale doktor był niewzruszony. Nie chciał nawet słyszeć o tym, żeby pozostawić ją bez
udzielenia pomocy lekarskiej.
- Zejdziemy na dół do ambulatorium - powiedział. - Poszukam czegoś, co złagodzi ból.
ROZDZIAA 11
Stąpając boso po miękkim dywanie i przyciskając zielony szlafrok do ciała, Josephine wyszła
z pokoju i poszła za doktorem. Zwiatło na korytarzu było przyćmione, zredukowane do
minimum. Nie skierowali się do głównych schodów, wybrali inną drogę, prowadzącą do
drzwi w końcu korytarza. Dr Hazel otworzył je i poświecił latarką. Josephine ujrzała wąskie,
kamienne schodki, które prowadziły gdzieś w dół, w ciemność.
Spojrzała na niego pytająco.
- Obawiam się, że światło nie działa - powiedział przyciskając przełącznik umieszczony na
ścianie. Westchnął cicho.
- Coraz bardziej mi się to nie podoba. Wszystko dosłownie wymyka się tu z rąk podczas
mojej nieobecności. Zatelefonuję do pani Taylor o siódmej, proszę mi wierzyć, pani Morrow.
Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej zejść.
- W porządku - powiedziała - dam sobie radę. Dr Hazel wskazywał drogę latarką.
- Kawałek dalej będzie już światło - stwierdził.
Nie pytała, skąd to wie. Trzymała się tuż za nim. Czuła lodowaty chłód kamieni pod stopami.
66
Schodząc w dół, minęli jedną ciemną kondygnację, skręcili za róg, następnie drugą i trzecią.
Kamienne ściany były zimne i wilgotne.
Josephine coraz mniej się to wszystko podobało.
- Czy ambulatorium znajduje się w piwnicy?
- Tak - odpowiedział nie zatrzymując się ani nie obracając.
- Wiele lekarstw musi być przechowywanych w chłodzie, chyba pani wie.
- Tak sądzę - powiedziała. Zaczęła się ociągać.
- Proszę dalej, pani Morrow - powiedział nie obracając się.
- Jestem zmęczona - powiedziała. - Myślę, że lepiej będzie, gdy wrócę do łóżka.
Dopiero wtedy dr Hazel obrócił się i uśmiechnął do niej. W świetle latarki jego twarz
wyglądało złowieszczo.
- Nie, pani Morrow - powiedział. - Nie wróci pani. Pójdzie pani ze mną.
Josephine odwróciła się i zaczęła wspinać po schodach.
Natychmiast znalazł się tuż za jej plecami i przytrzymał ją za łokieć. Mówił łagodnie, prosto
do jej ucha:
- Nie, pani Morrow. Jest pani teraz w Estwych i musi mnie pani słuchać. W Estwych - dodał -
obowiązuje posłuszeństwo.
Więc jednak to była prawda. Wszystko było prawdą. I dr Hazel też był w to zamieszany.
Położył jej dłoń na karku i obrócił głowę w jej kierunku.
- Wszystkiego się nauczysz - obiecał jej.
I pocałował ją w usta.
Walczyła, ale trzymał ją mocno. Jego ciepłe wargi poruszały się po jej ustach z olbrzymią
śmiałością. Wsunął język pomiędzy wargi i natrafił na koniec jej języka. Popchnął ją trochę
do tyłu, oparł o ścianę i całował. Napierał na nią całym ciałem, wyczuwając pod
szlafroczkiem nagość skóry. Uniosła ręce i położyła mu na klatce piersiowej, tak jakby
chciała go odepchnąć, strącić ze schodów, ale nie wykonała żadnego ruchu.
Czuła zmysłowe ciepło jego penetrującego języka i twardość kamiennej ściany za plecami.
Serce biło jej mocno jak dzwon. Dr Hazel cofnął się odrobinę, wciąż trzymając rękę za jej
głową.
Popatrzyli na siebie w świetle latarki.
- Bardzo dobrze ci idzie - stwierdził. - Uczysz się wielu rzeczy.
Oniemiała i zaczarowana, wpatrywała się w niego jak ptak w węża.
- Jesteś gotowa do następnej lekcji - powiedział.
- Nie... - próbowała mu przerwać.
- Tak - powiedział. Jego głos rozbrzmiewał echem w kamiennym przejściu.
Jedną rękę trzymał zaciśniętą na jej szyi, gdy schodziła przed nim w dół po schodach.
- Już niedaleko - pocieszył ją.
Schody biegły pod niskim sufitem, podłoga była pokryta brudem. Korytarz skręcał w prawo,
głęboko pod budynek. Wszystko wokół było wilgotne i lodowato zimne. Josephine rozważała
nawet taka możliwość, że znajdują się pod rzeką. Szli przed siebie a on oświetlał drogę
latarką. Mijali mnóstwo starych mebli, beczek i pni, jakieś bele zbutwiałego papieru.
Kilkakrotnie słyszała dzwięk drobnych umykających, zakończonych pazurkami łapek, gdzieś
poza zasięgiem wzroku.
Przed nimi znajdowało się wypełnione światłem ognia przejście przez drzwi. Ciężkie drzwi ze
starego, czarnego dębu stały otworem.
- Do środka - rozkazał dr Hazel.
Weszła. Dr Hazel również. Drzwi ciężko zatrzasnęły się za nimi.
Piwnica była lochem, obszernym i niskim, przepastnym i pełnym cieni. Oświetlona ogniem
żarzącym się nierówno w centrum pomieszczenia, na gołej, ubitej ziemi. Wokół ognia stali
67
[ Pobierz całość w formacie PDF ]