[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się uśmiechnął:
- Czy ja wiem! Może. Mnie o niczym Janusz nie wspominał. Na
ogół rzeczywiście mówimy sobie wiele rzeczy. Ale gdzie się tym
razem mógł podziać, pojęcia nie mam. Widziałem go wprawdzie
wczoraj wieczorem...
- Więc widział pan?! - wykrzyknął Kotowicz.
- Owszem.
- O której?
218
Szretter zastanowił się chwilę:
- Zaraz, przed dziewiątą chyba? Tak, na pewno przed dziewiątą,
bo to było przed samą prawie burzą.
-1 co mówił? Gdzie go pan spotkał?
- Na Trzeciego Maja. Szedłem z kolegami, z Kosseckim, Szy-
mańskim.
Kotowicz machnął niecierpliwie ręką:
- To nieważne! Ale co mówił, co mówił?
- Nic. Wcale ze sobą nie rozmawialiśmy. Szedł z jakimiś obcymi
ludzmi.
- Z kobietami?
- Nie, z mężczyznami. Dwóch chyba było. Nie wiem nawet, czy
nas zauważył. Raczej nie. Pan wie, jak jest wieczorem na Trzeciego
Maja. Tłok, ciemno...
Kotowicz wpatrywał się w niego badawczym, sondującym spoj-
rzeniem. Ufał sile i wymowie swego wzroku. Był pewien, że żadne
kłamstwo, żaden fałsz nie zdołają się przed nim zataić. Ale ten chłopak
mówił niewątpliwie prawdę. Ze swoją śmiałą, sympatyczną twarzą,
jasnymi włosami, pełen ujmującej świeżości i prostoty, był
uosobieniem rzetelnej, szczerej młodości.
Ciężko westchnął i oparł się o laskę.
- Gdzież on polazł, do diaska? Tyle godzin! Polazł, rozumiem!
Ale z takimi pieniędzmi!
- Niech się pan nie martwi - pocieszył go serdecznie Szretter. -Na
pewno się zjawi.
- Ba! Mam nadzieję. Ale kiedy, kiedy, pytam? Do południa
obiecałem pieniądze oddać. Słowo Kotowicza, drogi panie! Pan
rozumie? I co ja mam teraz zrobić?
- To rzeczywiście - zafrasował się tamten. - Nie powinien był tego
zrobić!
- Prawda?
- Już ja mu powiem kilka słów przy okazji. Kotowicz spojrzał na
niego z rozrzewnieniem i gorąco uścisnął za rękę:
- Dziękuję panu. Z głębi serca dziękuję. Szretter zaśmiał się
pokazując białe, równe zęby:
- Nie ma za co! My sobie przecież często mówimy prawdę w
oczy.
- Ach, młodość, młodość! - znowu westchnął Kotowicz i podniósł
się z krzesła. - Dodał mi pan jednak otuchy, drogi przyjacie-
219
lu. Zmartwił, ale i otuchy dodał. A teraz muszę pana pożegnać.
Ukłony rodzicom. Proszę ich ode mnie przeprosić za tak wczesną
wizytę. A Januszowi niech pan rzeczywiście porządnie nagada. Z
takimi pieniędzmi wałęsać się Bóg wie gdzie...
Ledwie zamknął za Kotowiczem drzwi, z kuchi wyjrzała ciotka
Fela.
- Co to było, Jureczku? - zaszeptała. - Kto to był?
- Do mnie - odparł szorstko.
Znalazłszy się w pokoju, zamyślił się i machinalnie sięgnął po
papierosa. Zaraz go jednak odłożył. Przez otwarte okno widział
idącego podwórzem Kotowicza. Szedł wolno, przygarbiony, wspie-
rając się na lasce. Gdy zniknął w głębi bramy, Szretter wyjął z teczki
notes, przez moment się zastanowił i potem pod ostatnim, nie
skończonym zdaniem szybko począł pisać:
Niespodziewana rozmowa z tym starym błaznem K. poszła jak
należy. Jedno zastrzeżenie: na samym początku niepotrzebnie
wspomniałem, że mamy małe mieszkanie. Użyłem nawet wyrażenia
'niestety'. Niedopuszczalne. Nie chodzi mi o żaden wstyd. Gwiżdżę na
to. Ale dałem w ten sposób staremu durniowi okazję do
wypowiedzenia współczujących frazesów. Wstrętne. Jest rzeczą
poniżej godności pozwalać litować się nad sobą".
Felek Szymański mieszkał niedaleko rynku, na trzecim piętrze
starej kamienicy. Ale Szretterowi nie chciało się po krętych i stromych
schodach wdrapywać na górę, zajrzał więc najpierw na podwórze.
Było mroczne i ciasne, pełne ciężkiego odoru dawno nie wywożonego
śmietnika. Zagwizdał. Po chwili z otwartego na ostatnim piętrze okna
wychylił się Felek, goły do pasa, z ręcznikiem.
- Serwus! - krzyknął. - Zaraz schodzę.
Szretter wyszedł przez bramę. Ulica była pusta. %7ładnych prze-
chodniów. Po drugiej stronie ciągnął się niski ceglasty mur. Za nim
kwitły kasztany. Pod nim czterech małych obdartusów grało w orła i
reszkę. Kłócili się przy tej grze głośno. Od strony rynku niosły się z
radiowych głośników skoczne dzwięki kujawiaków.
W trzy minuty, nie dłużej, Felek był na dole. W ręku trzymał dwie
bułki z szynką.
- Serwus - przywitał się. - Jadłeś śniadanie?
-Nie.
220
- To masz - podał jedną bułkę. - Fajna szynka, babka z Mo-
nopolu" przyniosła.
Przez jakiś czas szli w milczeniu, jedząc.
- Klasa szynka, nie? - odezwał się wreszcie Felek pełnymi ustami.
Szretter skinął głową. Po chwili tamten spojrzał na niego z ukosa:
- Do Marcina?
-Aha!
-I co?
- Z czym?
- Dobrze spałeś?
Szretter wzruszył ramionami:
- Niby dlaczego miałem zle spać?
- Tak pytam, ja spałem dobrze. A Alek?
-Co?
- Poszedł do domu?
- A jak myślałeś?
Do Marcina Boguckiego nie mieli daleko. Mieszkał w dolnej
części Ostrowca, na Rzecznej, w pobliżu Zreniawy. Dopiero na rynku
Szretter nagle się odezwał:
- Wiesz, rozmawiałem ze starym Kotowiczem. Felek
poczerwieniał i przystanął:
- Kiedy?
- Przed pół godziną. Był u mnie.
- Niee! I co?
- Nic. W porządku.
- Szukał Janusza?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]