[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w zasadzie niczym od innych się nie różnią. Jedynie wyrobiska między
sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania, choć przeszkodą będzie tu dosyć
trudne do pokonania wejście. Trudne z powodu ciągle obsypującej się ze
zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez SGP KRET w 1992
roku.
Kompleks Jugowice Górne - badania
Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie
przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede
wszystkim wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami
wykopkach".
24 pazdziernika 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo
szybko udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się
zaraz przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie
szybko skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!
31 pazdziernika 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokona-
liśmy penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączo-
nego z nią systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników
natrafiliśmy na zawał odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy
więc przekopu, jednak zaraz się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale
zawał wygląda paskudnie" i mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz
obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces był i tak ogromny.
Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostę-
pna od wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy
ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma,
usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak,
mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch
dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie
łopatami. Niejako po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale
worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty.
Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia
nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.
Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a
my już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i
można wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i
wodzie, częściowo otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie.
Podobnie jak 1 zawał, który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego
- tędy nie przejdziemy.
Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami
Jest 31 pazdziernika 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty
szelkami i liną do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być
ponoć szybem wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie
przekonać dzięki" grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski,
czego osobiście doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-
tym metrze. Niestety, tędy również nie dostaniemy się do podziemi.
Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w
miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół
jest spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?
Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem
robimy" zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło.
Wiadro za wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian:
łopata, kilof i przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na
miejscu i dopiero w kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co
chwilę wzmocnić belką obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać
drabinę. Blokowisko skał jest coraz większe i ciaśniejsze. W końcu
stajemy w miejscu.
Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy:
albo my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i
prześwitów między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą -
prowadzącą do tunelu. Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro
tunel jest zawalony. Zawał jest potężny. Skupiamy na nim wszystkie
nasze siły i możliwości, lecz po dwóch tygodniach odpuszczamy. Bez
koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a pózniej jego obudowania -
nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie tyłów i zrobienie miejsca
na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak ciasno, że nie da się
tam nic zrobić.
Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6.
Ale już nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka
staje przed zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na
opór, ześlizguje się z niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest
nerwowa. W poprzek tunelu z zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz
otwarte do połowy stalowe drzwi. Okazuje się że na wlocie do sztolni nr
6 zbudowano standartową śluzę gazową - dwie żelbetowe przegrody,
dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop tunelu między nimi
zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka podjeżdża
pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o
głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie
nowego szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do
tunelu pozostało nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary
scenariusz: łopata, kilof, przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące
plecy i najważniejsze - wspaniałe" letnie słońce. Na porośniętej trawą
łące czujemy się bowiem jak na patelni. %7łar z nieba, pot na plecach,
odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec sierpnia dojdzie do
8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2 metrów - lecz
dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała się
twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu,
nie dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przerwaliśmy we wrześniu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]